Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- A jeśli to sobie wymyśliła - wtrącił Talen - i tylko udaje księżniczkę? W ten sposób uważalibyśmy ją za kogoś ważnego, podczas gdy w istocie jest jedynie pasterką albo czyjąś służącą. - Nie sądzę - odrzekł Itagne. - Może to zabrzmi nieskromnie, ale nie wierzę, aby ktoś mógł zbyt długo mnie okłamywać. Szybko bym się zorientował. Xanetia twierdzi, że ma zostać Anarae, a ja jej wierzę. Coś takiego odpowiada standardowej praktyce dyplomatycznej. Zakładnicy muszą być kimś ważnym. Jej przybycie dowodzi też, jak wielką wagę przykładają Delphae do tej sprawy. Jeśli mówi prawdę, jest najcenniejszym skarbem, jaki posiadają. - Skrzywił się cierpko. - I choć sprzeciwia się to wszystkiemu, co od dzieciństwa wpajano mi na temat Świetlistych, uważam, że tym razem musimy im zaufać. Sparhawk i Vanion spojrzeli po sobie. - Jak myślisz? - spytał Vanion. - Nie widzę innego wyjścia, a ty? - Też nie. Ulath miał rację. Nie możemy tkwić tu przez całą zimę, a nieważne, dokąd się zwrócimy, nadal zmierzamy w stronę Delphaeusu. Fakt, iż Xanetia przybyła do nas, wskazuje, że przynajmniej na razie działają w dobrej wierze. - Ale czy to wystarczy? - Chyba będzie musiało, Sparhawku. Nie sądzę, abyśmy dostali lepszą gwarancję. * * * - Kaltenie! - wykrzyknęła Sephrenia. - Nie! - Ktoś musi to zrobić - upierał się jasnowłosy rycerz. -Zaufanie obowiązuje obie strony. - Spojrzał prosto w twarz Xanetii. - Czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć, zanim pomogę Ci wsiąść na konia? Jakieś ostrzeżenie? - Odważnyś, panie Kaltenie. - Za to mi płacą. - Wzruszył ramionami. - Czy jeśli cię dotknę, rozpuszczę się? - Nie. - W porządku. Nigdy dotąd nie jeździłaś konno? - Nie hodujemy koni. Nieczęsto opuszczamy dolinę, nie potrzeba nam zatem wierzchowców. - To całkiem miłe zwierzęta. Uważaj jednak na tego, którego dosiada Sparhawk. Bestia gryzie. Ten natomiast to koń juczny. Jest już dość stary i rozsądny, więc nie będzie tracił energii, skacząc i wierzgając jak niemądry źrebak. Nie przejmuj się wodzami. Przywykł do podążania w ślad za innymi, toteż nie będziesz musiała nim kierować. Jeśli zechcesz, aby szedł szybciej, trąć go w boki piętami; jeśli wolniej - lekko ściągnij wodze. Gdybyś pragnęła się zatrzymać, pociągnij nieco mocniej. To siodło służy raczej do przewozu juków i może nie być zbyt wygodne, wiec daj nam znać, kiedy zdrętwiejesz i zesztywnie-jesz. Zatrzymamy się wówczas, zsiądziemy z koni i przejdziemy kawałek pieszo. Po paru dniach przywykniesz, jeśli oczywiście czeka nas aż tak długa droga. Xanetia uniosła skrzyżowane w przegubach ręce. - Azali teraz pęta mi nałożysz, panie rycerzu? - A po co? - Więźniem twym wszak jestem. - Nie bądź niemądra. Ze związanymi rękami nigdy nie utrzymałabyś się w siodle. - Jasnowłosy pandionita zacisnął zęby, sięgnął ku niej i objął w pasie, po czym posadził na grzbiecie cierpliwego konia jucznego. Następnie wyciągnął ręce i przyjrzał się im uważnie. - Na razie nieźle - ocenił. - Przynajmniej nie odpadły mi paznokcie. Będę tuż obok; jeśli zaczniesz ześlizgiwać się z siodła, daj mi znać. - Nie docenialiśmy go - szepnął Vanion do Sparhawka. -Kryje w sobie znacznie więcej, niż się zdaje, prawda? - Kalten? O, tak. Czasami bywa bardzo przebiegły. Opuściwszy ufortyfikowaną jaskinię, podążyli wzdłuż parowu wyżłobionego w skale przez bystry nurt rzeki. Sparhawk i Vanion jechali na przedzie, tuż za nimi podążał Kalten i zakładniczka. Sephrenia, z lodowatą, zaciętą miną, wraz z Beritem zamykała kawalkadę, trzymając się jak najdalej od Xanetii. - Czy to długa droga? - spytał Kalten jadącą u swego boku bladą kobietę. - To znaczy: ile czasu trzeba, abyśmy dotarli na miejsce? - Nie da się określić odległości, panie Kaltenie - odparła Xanetia - jako i czasu. Delphae banitami są, nienawiścią powszechną otoczeni. Nieroztropnie postąpilibyśmy, zdradzając, gdzie dolina Delphaeusu leży. - Jesteśmy doświadczonymi podróżnikami, pani - rzekł Kalten - i zawsze zwracamy uwagę na otaczający nas teren. Jeśli raz zabierzesz nas do Delphaeusu, trafimy tam znowu. Wystarczy tylko, abyśmy znaleźli tę jaskinię. Stamtąd już łatwo pójdzie. - W zamysłach twych błąd się kryje, panie rycerzu - powiedziała łagodnie. - Strawić swój cały żywot łacno moglibyście, jaskini tej próżno szukając. Zamiarem naszym jest ukryć drogi do Delphaeusu wiodące, nie zaś samo miasto. - Trudno raczej byłoby ukryć całe górskie pasmo. - Zaiste, także to zauważyliśmy - odparła bez cienia uśmiechu - toteż miast tego skrywamy niebo samo. Bez słońca przewodnika człek łacno gubi drogę. - Potrafiłbyś to zrobić, Sparhawku? - Kalten lekko podniósł głos. - Umiabyś zakryć chmurami całe niebo? - Umielibyśmy? - spytał Sparhawk Vaniona. - Ja - nie. Może Sephrenia, ale w tej chwili wolałbym jej nie pytać. Wiem jednak dość, by twierdzić, że to wbrew zasadom. Nie wolno nam igrać z pogodą. - W istocie to nie niebo przesłaniamy, panie Vanionie - zapewniła go Xanetia - lecz oczy wasze. Jeśli zechcemy, zmusić możemy innych, by widzieli świat taki, jaki im każemy. - Proszę, Anarae - wtrącił Ulath ze zbolałą miną - nie wchodź w szczegóły. Zaczyna to przypominać jedną z tych nudnych dyskusji na temat natury złudzeń i rzeczywistości. Szczerze ich nie znoszę. Jechali dalej. Słońce, teraz już świecące jasno na niebie, wyraźnie wskazywało kierunek. Podążali gdzieś na północny wschód. Kalten uważnie obserwował jeńca - a może to ona schwytała ich w niewolę? - i częściej niż zwykle wstrzymywał pozostałych. Pomagał wówczas niezwykłej, bladoskórej kobiecie zsiąść z siodła i szedł obok niej, prowadząc konie. - Zanadto o mą wygodę dbasz, panie Kaltenie - upomniała go łagodnie. - Och, tu nie chodzi o ciebie, pani - skłamał. - W tym miej-1 scu droga jest dość stroma i nie chcemy zmęczyć wierzchowców. 1 - Kalten zdecydowanie kryje w sobie głębię, o którą go nie podejrzewałem - mruknął Vanion. - Przyjacielu, mógłbyś spędzić z kimś całe życie, a nadal nie dowiedziałbyś się o nim wszystkiego. - Cóż za zdumiewająco celna uwaga! - oświadczył cierpko Vanion. - Daruj sobie - westchnął Sparhawk. * * * Sparhawk niepokoił się. Choć Xanetia z całą pewnością nie była tak zręczna jak Aphrael, niewątpliwie manipulowała czasem i odległością w podobny sposób, jak to czyniła bogini-dziecko. Gdyby utrzymała złudzenie zachmurzonego nieba, mógłby tego nie zauważyć, ale zmiany położenia słońca wyraźnie wskazywały, że w jego postrzeganiu świata pojawiają się luki - zazwyczaj dzienna gwiazda nie wykonuje skoków na firmamencie. Niepokoiło go nie to, że Xanetia nie radziła sobie najlepiej, ale fakt, iż w ogóle to robiła