Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie bj si, wszystko bdzie dobrze. - Teraz ju si nie boj - odrzeka niepewnie i znieruchomiaa. Po chwili musna doni jego pier. - Hmm? Pomc ci? Szkoda, e nie wzia hemu. - Aleksandrze... - Wsta dzie i nagle znowu jestem Aleksandrem? - Och, Szura... - szepna. Nie wytrzyma. Pochyli gow i pocaowa j w usta. Wargi miaa mikkie i pene, dokadnie takie, jakimi je sobie wyobraa. Zadraa i oddaa pocaunek z tak wielk czuoci i namitnoci, e bezwiednie jkn. Oszoomia go sia, z jak obja go za gow i przycigna do siebie. - Boe... - tchn jej prosto w usta. Przerway im spadajce bomby. Aleksander czu, e co musiao, po prostu musiao ich powstrzyma. Wierzchoek pobliskiej sosny stan w ogniu, zama si wp i spad na mokre poszycie kilka metrw dalej. Aleksander obrci Tanie na brzuch, leg na mchu i przywar do niej caym ciaem. - Wszystko dobrze? - szepn. - Przestraszya si bomb? - Ich najmniej - odszepna. - Chod - powiedzia, gdy wybuchy ucichy. - Musimy dotrze na stacj. Szybko. Wstaa, unikajc jego wzroku. Przykucn, ponownie wzi j na barana i podnis karabin. - Jestem cika. - Nie cisza ni mj plecak - wysapa. - Trzymaj si. Ju niedaleko. Ilekro kolba karabinu trcaa j w zaman nog, czu, e Tania sztywnieje z blu, jednak ani razu nie krzykna, a nawet nie jkna. W pewnej chwili jej gowa opada mu na kark. Mia nadziej, e tylko przysna. Pod czarnym od dymu niebem, przez poncy las, nis j sze kilometrw do nastpnej stacji. Bomby ju nie spaday, lecz zewszd dochodziy odgosy wybuchw i grzmot dzia. Dotarli do dworca. Aleksander posadzi Tanie i osun si na ziemi. Przysuna si bliej i mocno przytulia. - Zmczony? - spytaa agodnie. Kiwn gow. Czekali. Na stacji byo peno ludzi, kobiet z maymi dziemi, dziadkw i bab z caym dobytkiem. Brudni, pospni i zszokowani, te czekali na pocig. Aleksander wyj z plecaka ostatni kawaek chleba i przeama go na p. - Nie, zjedz cay - powiedziaa Tania. - Opadniesz z si. - Jada co wczoraj? Nie. - Tak. Surowego ziemniaka i troch jagd. No i czekolad od ciebie. - Przylgna do niego niemal caym ciaem, zoya mu gow na ramieniu i zamkna oczy. - Wszystko bdzie dobrze. - Obj j i pocaowa w czoo. - Zobaczysz. Jeszcze troch i bdzie dobrze. Obiecuj. Nadjecha pocig. Z wagonami do przewoenia byda. - Czekamy na pasaerski? - spyta. - Nie - odrzeka sabym gosem. - le si czuj. Im szybciej wrcimy do Leningradu, tym lepiej. Wsidmy. Bd staa na jednej nodze. Podsadzi j i wskoczy do wagonu. Wagon by straszliwie zatoczony. Stali tu przy drzwiach, zerkajc na krajobraz. Jechali tak kilka godzin, cinici i wtuleni w siebie. Ona trzymaa gow na jego piersi, ondelikatnie j podtrzymywa, nie chcc urazi jej obolaego boku i plecw. W pewnej chwili poczu, e zwiotczaa, e zaczyna osuwa si na podog. - Nie - szepn. - Stj. Wytrzymaj. Obja go za szyj i wytrzymaa. Drzwi byy otwarte na wypadek, gdyby kto chcia wyskoczy w biegu. Mijali pola i drogi zatoczone rolnikami wlokcymi za sob winie i kozy oraz uchodcami cigncymi wozy z dobytkiem. Tymi samymi drogami przebijay si karetki pogotowia i motocyklici. Aleksander obserwowa ponur twarz Tani. - O czym tak mylisz? - Dlaczego ci gupcy dwigaj na grzbiecie cae swoje ycie? Gdy bym to ja wyjedaa, nie zabraabym nic. Tylko sam siebie. - A swoje rzeczy? - spyta z umiechem. - Chyba jakie masz. - Tak, ale zostawiabym je w domu. - Wszystkie? Nie zabraaby nawet "Jedca miedzianego"? Spojrzaa na niego ze sabym umiechem. - "Jedca" moe bym wzia. Chodzi o to, e albo prbujesz si ratowa, albo dwigasz na grzbiecie wszystko, co masz, i jeste atwiejszym celem dla wroga. Nie uwaasz, e powinnimy najpierw zdecydowa, czego waciwie chcemy? Czy wyjedamy na dobre? Czy zaczynamy nowe ycie? Czy kontynuujemy stare, tyle tylko, e w nowym miejscu? - Dobre pytania, Taniu. - Wiem. - W zadumie spojrzaa na pola. Aleksander nachyli si, potar policzkiem o jej krtkie wosy i przy tuli j jeszcze mocniej. Z poprzedniego ycia zachowa tylko jedn rzecz. Ameryka istniaa dla niego jedynie w pamici. - Szkoda, e nie znalazam Paszy - szepna Tania. - A ja auj, e nie znalazem go dla ciebie - odrzek wzruszony. Tatiana bolenie westchna i zamilka. Na Dworzec Warszawski przyjechali wczesnym wieczorem. Usiedli na awce nad kanaem, eby zaczeka na tramwaj. Nadjechaa szesnastka. - Wsiadamy? - spyta Aleksander. - Nie. Czekali dalej. Nadjecha kolejny tramwaj. - Moe tym? - Nie. Nadjecha trzeci tramwaj. - Nie powiedziaa Tatiana, zanim zdy o cokolwiek zapyta i zoya mu gow na ramieniu. Przepucili cztery tramwaje. Siedzieli przytuleni, milczeli i patrzyli na kana. - Za chwil wsidziemy i odwieziesz mnie do starego ycia - szepna w kocu. Aleksander nie odpowiedzia. - Wtedy, przed fabryk, pamitasz? Kiedy si pokcilimy. Czy miae jaki..