Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pożegnałem ją na zawsze. Sam pozostałem z myślą: co za przyczyna nastąpiła naszego zerwania? Niecoś domyśliwałem się ale znów kiedyś prosiłem jej w liście o odpowiedź przyczyny. Obiecała, że napisze ale do dziś dnia odpowiedzi upragnionej nieotrzymałem. Jednak nikt nie był tą przyczyną tylko Zosia, „mamusia” i jeszcze raz Zosia. Kiedy już straciłem Helę nic innego mi nie pozostało jak uderzyć do Zosi i trwać przy niej, aż nastąpi oczywisty spokój serca. Jeszcze byłem u Bolka, sialiśmy żyto jak Zosia w tym czasie zapadła w stan choroby. Miała zapalenie silne tak że musieli rodzice wieść ją do lekarza. O jak się obawiałem, by nie zawieźli do Rudzińskiego, u którego my byliśmy, by nie poznał jej i nie wyświetlił tajemnicy przed rodzicami. Ciężko mi było przeżywać ów dzień, kiedy Zosia z matką była u doktora. Nazajutrz około obiadu ujrzałem ową „mamusię” idącą do nas dwóch. Przelękłem się na jej widok, myślałem że idzie mnie i B. skompromitować lub dowiedzieć się dalszej tajemnicy swej uroczej córki. Gdy do nas dochodziła nieznacznie spojrzałem w jej stronę obserwując minę. Po jej twarzy poznałem instynktownie jej naprężenie nerwowe. Jednak ukazał się uśmiech na jej twarzy, który dał dowód coś dobrego. Przykucnęła przy B. bo ja poszedłem naprzód z końmi i bronami, kiedy wróciłem rozmawiała znów ze mną i prosiła by kiedy weszli do nich. Po odejściu Radz. Bolek powiada: „Przyszła oznajmić, że choroba przejściowa nic nie ma strasznego ani zakaźnego, dała dowód – powiada B. – by znów zaczęliśmy chodzić do Zosi. Stara się matka wszelkiemi siłami zdobyć męża swej córce choć nie pełnoletniej. Wyśmieliśmy obaj ją i jej Zosię. W niedzielę z Antkiem Frankiem byłem u siebie w domu i około obiadu wróciliśmy do Pokośnej jadąc od razu do Radziewiczów. Wchodząc do domu zobaczyłem duże towarzystwo kawalerów siedzących przy stole – co prawda że i nas nie omieszkali zaprosić do siebie. Zosia również siedziała przy stole ale blada bardzo mocno. Nie spodobało mi się, że ona będąc chorą gości kawalerów. I jak wynikło ze słów jej matki leżała w łóżku, ale kiedy spojrzała w okno i zobaczyła kawalerów, czemprędzej się ubrała i już czekała na nich, a potem 21 cały czas bawiła. A nawet jeszcze tańczyła kilkakrotnie chwiejąc się jak zwiędła latorośl. Walczyłem ze sobą dłuższy czas, myśląc po co ona ich bawi raz, że jest tak chorą, a drugie co ją mogą oni obchodzić, gdyż mnie ma. Powinna być zadowoloną ze mnie, a nie z innych? Chłopcy pojechali na swoje kolonje i my z nimi również ja, Wit. i Antek, a Zosia zaraz do łóżka i znowu stan groźny, gorączka przekraczała 40°. Wieczorem odwiedziłem ją wróciwszy z zabawy z kolonji pod szosą. Zosia ledwie rozmawiała leżąc w gorączce a Radz. robiła wymówki, że ja ją nie odwiedzam i że zapomniałem bojąc się choroby którą nazwali „tyfusem”. Ona mówiła gdyby Witek zachorował to by pojechała do mnie do domu odwiedzić nie zważając na najstraszniejszą chorobę ani na to że jest dziewczyną. A ty będąc po sąsiedzku boisz się odwiedzić. Na te słowa zbliżyłem się do łóżka, a nawet usiadłem biorąc jej ręce w swoje dając przykład, że choroby się nie boję, ale jestem gniewny, że tak prowadzi życie zepsute i czemu nie słucha mych próśb? Chciałem odjechać do B. ale zaczęła „mamusia” prosić i narzekać, że opuszczam kochaną Zosię, więc zanocowałem u Radziew... Z każdym dniem zdrowie Zosi się polepszało i w niedługim czasie wyzdrowiała. Teraz należało z drugiej choroby się leczyć, ale siły nie miała na pieniądze. Mawialiśmy z Bolkiem iż jest godną nas, ale szkoda dziecka. Jest młodą i głupiutką, matce swej się nie przyzna, a sama nie da rady. Jeśli potrwa dłuższy czas w tej chorobie, padnie ofiarą. Należało jej nam pomóc. Czekaliśmy na okazję zdobycia pieniędzy. Ale B. mając Krysię zapomniał o obietnicach pomocy Zosi. Ja natomiast byłem zawołany żniwach ukończyć pracę przy chlewie. I jak zastałem znów Zosię była przy mnie spędzaliśmy noce, ale spokojnie – oprócz pocałunku, nic między nami nie zaszło. A w życiu ludzi pogardzałem ją z jednej strony a z drugiej żałowałem i się przyzwyczaiłem się. Gdy w jesieni odchodziła na tzw. tłoczkę tzn. tarcie do Kolędy na kolonje, „mamusia” kazała bym szedł z Zosią. Byłem posłuszny jej woli, pomimo że zadowolenia nie miałem i poszedłem. Bawiłem się ze wszystkiemi pannami jakie tam były, a na Zosię nie zwracałem najmniejszej uwagi. Ona natomiast odczuwała wielką miłość w stosunku do mnie. Kiedy po skończonej pracy ok. godz. 23 zasiedliśmy do stołu Zosia zasiadła naprzeciw mnie i kiedy zaznaczyłem by nie piła więcej wódki usłuchała mnie. Cieszyłem się jej owym zachowaniem. Wracaliśmy obydwoje ale w tak gorącej miłości której nie mogłem określić. Zosia kochała mnie nad życie i co chwila zatrzymywała i obsypywała mnie gorącymi pocałunkami. Nie gardziłem wtedy ją, lubiałem jej usta wciąż, bo były doprawdy przyjemne i wtedy zrodziła się we mnie myśl ratunku dla niej. Dałem jej raz 200 a następnym razem około 800 zł., resztą pokierowałem i zdobyła sama. Wszelkie lekarstwa miały kosztować 1200 zł. Dawałem pieniądze zaznaczając że za moje dobro kiedyś mnie wyśmieje. Przyznam, że ona nie prosiła mnie o pomoc, ale sam dałem – ona zaś przyjęła dziękując mi. Od tego czasu rozpoczęła tajemnicze leczenie się. Nikt w domu nie zauważył, choć jednego razu matka zauważyła sine usta pytając się co zrobiła. Zosia nic nie odpowiedziała, tylko usta wytarła na tym się skończyło. I oczywiście przewidywałem swoją zapłatę. W końcu karnawału jej chrzestna matka po zmarłym mężu sprawiła rocznicę. W przededniu Zosia ze swoją „mamusią” poszły robić przygotowania na dzień jutrzejszy – było to we wsi Pokośnej. W tym dniu był wianek Ed. Halickiego, sąsiada Kierklowej. Odchodząc Zosia do wsi prosiła bym przyszedł na wianek, bo ona również wieczorem ma być. Ale sam nie poszedłem. Zostałem w domu. O północy zjawiają się obie i Zosia przychodzi do mnie budzi mnie obsypując pocałunkami i pytając się, czemu nie przyszedł