Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Perez wiedział, że żołnierze się przed tym nie cofną. Wzrok Pereza przykuł błysk w jednym z ciemnych okien: ktoś ustawił się w miejscu, które było bardzo dobrą pozycją do strzału. Perez stłamsił w ustach przekleństwo i wysunął się na czoło tłumu. Do tej pory miał nadzieję, że Dunlop wstrzyma się jeszcze przez chwilę z otwarciem ognia i da zebranym czas na rozładowanie emocji, a może nawet na spokojne rozejście się. Ale zamiast tego rozstawił przy oknach żołnierzy. Widocznie zdecydował się rozwiązać sprawę natychmiast. Prawie nikt nie zwrócił uwagi na Pereza, gdy stanął obok Rodrigueza, naprzeciw drzwi wejściowych do budynku administracji. Tylko kilka osób popatrzyło z zaciekawieniem, kiedy uniósł rękę, żeby uciszyć tłum. - Przyjaciele! - zawołał. Nie miał głosu tak silnego jak Rodriguez. Nabierał właśnie powietrza w płuca, żeby spróbować ponownie, kiedy, jak gdyby reagując z opóźnieniem, tumult ustąpił miejsca wyczekującej ciszy. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z majorem Dunlopem. Major zamierzał coś powiedzieć - ale Perez zawsze miał nadzwyczajny refleks, więc zdołał go uprzedzić. - Dzień dobry, majorze - powiedział tonem umiejętnie łączącym wyraz szacunku i uzasadnionego niezadowolenia. - Chcielibyśmy zamienić z panem kilka słów na temat warunków... - Dobra, wy leniwi awanturnicy - wrzasnął Dunlop, nie patrząc nawet na Pereza - daję wam dokładnie trzydzieści sekund na rozejście się i powrót do pracy. Potem będziecie żałować, że tego nie zrobiliście. A teraz jazda! Odpowiedzią były wzburzone okrzyki i nagły atak tłumu. - Zaczekajcie! krzyknął Perez, lecz jego słowa utonęły wśród ogólnej wrzawy... a chwili; później poczuł silny ból i ogarniające go odrętwienie. Świat zawirował wściekle i skrył się w ciemnościach. ROZDZIAŁ 3 - Czy tak - zapytał chłodno Meredith - rozumie pan spokojne czekanie? Na piachu przed drzwiami budynku administracji wciąż było widać ślady ciągniętych ciał. Dunlop stał na baczność, sztywny jak wartownik. Mimo to nie dawał za wygraną. - Wyszedłem, żeby porozmawiać, tak jak pan sugerował, pułkowniku. Tłum ruszył na mnie, a żołnierze otworzyli ogień w mojej obronie. Szczerze mówiąc, sir, nie widzę problemu. Musieliśmy ogłuszyć tylko kilku, a reszta się rozeszła. Teraz pomyślą dwa razy, zanim znowu narobią kłopotów. - „Problem”, jak pan to określił, omówimy później - powiedział Meredith. Z trudem powstrzymywał wściekłość. Nie chciał zbyt gwałtownie atakować Dunlopa na oczach niższych stopniem oficerów, ale to postanowienie szybko słabło. - Co to za robotnik, którego pan aresztował i dlaczego sądzi pan, że był jednym z przywódców zamieszek? - Nazywa się Cristobal Perez. Jest przydzielony do pracy w polu. Stał na czele tłumu i dał znak do ataku. - Porozmawiam z nim. - Jak pan chce, ale nie jest zbyt rozmowny. Trzymamy go w jednym z pokoi biurowych z tyłu. - Dobra. Meredith jeszcze raz zerknął na ślady na ziemi i gestem przywołał Andrewsa. - Razem z innymi ustali pan nazwiska zamieszanych w to żołnierzy i zbierze pan ich zeznania. Powinni wiedzieć, że nie chcemy nikogo ukarać, tylko zdobyć informacje. Kiedy pan z tym skończy, proszę sprawdzić, czy byli jacyś cywilni świadkowie. Ich też proszę przesłuchać. - Tak jest, sir - przytaknął adiutant. - Czy chce pan, żeby został z panem ktoś mówiący po hiszpańsku? - To chyba dobry pomysł. Kto jest najlepszy? - Carmen Olivero. Andrews wskazał na atrakcyjną kobietę stojącą wśród wojskowych w mundurach. Jedyną w cywilnym ubraniu... Wiedziony przeczuciem Meredith zgodził się. - Pani Olivero, proszę ze mną. Idziemy, majorze. Dunlop wprowadził ich do budynku. Przeszli kilka korytarzy i zatrzymali się przed drzwiami pilnowanymi przez dwóch żołnierzy z bronią ogłuszającą. Strażnicy stanęli na baczność. Dunlop otworzył drzwi bez pukania i wszedł do środka. Cristobal Perez leżał na plecach na podłodze przed biurkiem. Za prowizoryczną poduszkę służyła mu zwinięta kurtka. Jak odruchowo ocenił Meredith, miał około dwudziestu pięciu lub dwudziestu sześciu lat. Na twarzy widoczne już były pierwsze oznaki długiego przebywania na słońcu. Na krótko otworzył oczy, przyjrzał się przybyłym, a potem zaraz je zamknął. - Nie wydaje mi się, żebyście przyprowadzili lekarza - powiedział zmęczonym głosem. - Wystarczy, że odpoczniesz - odparł mu Dunlop. - Objawy ustąpią za jakąś godzinę. Wstawaj, pułkownik Meredith ma do ciebie kilka pytań. - Pułkownik Meredith, co? - Perez nie ruszył się z miejsca, otworzył tylko oczy i spoglądał to na Mereditha, to na Carmen. - Zawsze pan każe swoim żołnierzom strzelać do nieuzbrojonych cywilów, pułkowniku? - Ciesz się, że użyli tylko broni ogłuszającej - odparł Meredith, patrząc Perezowi prosto w oczy. - Potrafimy sobie radzić z hołotą innymi metodami. Wtedy skutki są jeszcze bardziej nieprzyjemne i trwają znacznie dłużej. Na dźwięk słowa „hołota” na twarzy Pereza pojawił się grymas gniewu. Jednak zamiast ostrej reakcji słownej, jakiej się spodziewał, Meredith dostrzegł tylko kamienną twarz Latynosa