Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Mam - odparł. Na biodrach czuł ucisk postronka, za który wsunięte było długie ostrze. - Pamiętaj, że każdej nocy będzie na ciebie czekał jeden z okrętów. Wystarczy, abyś popłynął w stronę wschodzącego księżyca. - Pamiętam. - Co mam powiedzieć królowi, twemu ojcu? - Że wrócę - odparł Awaru i ręce wyprostował nad głową. Poczuł, jak dłonie ześlizgują się po gładkim drewnie kadłuba, jak woda obejmuje ciało, zalewa twarz. W głębokim zanurzeniu przewrócił się na brzuch i zaczął płynąć. Gdy woda wyniosła go na powierzchnię, odetchnął głęboko i otworzył oczy. Nad sobą miał ogromne, czarne niebo pełne gwiazd, wśród których świeciły jego dwie jasne przewodniczki. Nie było już ani śladu statku, roztopił się w nocy. Przechylając ciało z jednego boku na drugi, Awaru zagarniał wodę ramionami. Płynąc zanurzał twarz i zaglądał w głąb morza. W przejrzystym wnętrzu oceanu unosił się opar zielonkawego światła. Chmury świecących żyjątek jak rozdmuchiwany żar świeciły słabiej to znów silniej, pozwalały się unosić prądom, skupiać i rozpraszać na przemian. Kiedy Awaru przecinał żywy obłok, wokół ciała rozbłyskiwały zielone iskry. Gdy przenosił rękę nad głowę i z rozmachem uderzał o falę, spod dłoni tryskał pióropusz zielonego ognia. Pod nim, w szklistym przestworzu, unosiły się ryby. Poznawał je po wybuchach światła i rozjarzonych smugach, którymi znaczyły swe szlaki. Potężne olbrzymy przesuwały się zmieniając kierunek szerokimi łukami. Morski drobiazg pływał stadami, dokonując gwałtownych zwrotów i ciągłych zmian szyku. Nagle zobaczył rekina. Ryba wyszła z głębiny i ukosem przecinała tor, jakim płynął Awaru. Była tak wielka, że jej cielsko rysowało się ogromnym cieniem na tle obłoku świecących żyjątek. Płynęła pewnie i bez zatrzymań, prosto jak strzała, a sprzed jej ostrego nosa śmigały spłoszonym błyskiem małe rybki. "Usłyszała mnie - pomyślał Awaru i serce przestało mu bić w piersiach. - Usłyszała, ale nie wie jeszcze dokładnie, gdzie jestem". Leżał na wodzie bez drgnienia i dławił się zatrzymanym w płucach oddechem. Ryba przesunęła się jak duch i wsiąkła bez śladu w ciemność. Z obolałych płuc wyrwało mu się długo wstrzymywane powietrze. Zwrócił ku niebu mokrą twarz i oddychał głęboko, a kiedy uspokoił już bicie serca i tętno w skroniach, usłyszał pomruk przyboju. Rzucił się w jego stronę i potężnymi zamachami ramion sunął po wierzchu fali. "Może odeszła" - myślał i mocniej zagarniał dłońmi wodę, która teraz stała się jakby twarda i nieustępliwa. Oddech miał urywany i krótki, ostre ukłucia przeszywały płuca, a mózg pełen był strzępów rozpaczliwych myśli. Nie miał już siły płynąć. Ręce znieruchomiały, nogi stały się ciężkie i bezwładne. Rekin był blisko. Podobny do czarnego grotu otoczonego zielonym iskrzeniem, szył toń spiralą, zacieśniając każde następne koło i wznosząc się ku powierzchni morza. Awaru wynurzył twarz, aby zaczerpnąć powietrza. Wydawało mu się, że strumyki wody spływające po czole to grube krople potu. Nie było ucieczki z magicznego kręgu wielkiej ryby. Ruchy wody zmieniły się. Fala, dotąd łagodna i powolna, stała się krótsza, straciła swój miarowy bieg. Jakiś niepokój ogarnął morze. Zaczęły nim poruszać niespodziewane prądy, zewsząd rozbrzmiewały donośne pluski. Brzeg był blisko i dawał nową nadzieję. Awaru z wolna obrócił się na brzuch i począł szykować do skoku. Oddychał głęboko, rozluźnił mięśnie, ale zamiast ruszyć naprzód całą siłą ramion, opadł znowu bezwładnie. Ląd przed nim nie był lądem ocalenia. Była to nieznana, groźna wyspa, pełna tajemnic i zasadzek, bezlitosna dla wrogów przybywających z morza. Chłód ścisnął serce Awaru. Zamiast w stronę wyspy, lepiej było odpłynąć ku pełnemu oceanowi, położyć się pod gwiazdami i, nie myśląc już więcej, oczekiwać w spokoju na przybycie wielkiej ryby. W głębokim przechyle zanurzył twarz i wówczas zobaczył ją znowu. Tuż pod powierzchnią fali, prując grzbietową płetwą powietrze, sunęło z błyskawiczną szybkością świetliste wrzeciono. Potężnym rzutem ciała Awaru wbił się w falę i zanurkował. Straszliwe uderzenie przeszło nad nim jak podmorski huragan, zakręcił nim wir i na pół ogłuszonego wyrzucił na powierzchnię. Po chybionym ataku ryba zatoczyła koło i odszukawszy zdobycz, rzuciła się ku niej z nieubłaganą siłą. Szła teraz po samej powierzchni, z połową grzbietu wystającą ponad wodę, pośród wieńca piany i eksplodujących światełek. Nadeszła z ukosa i nie zmniejszając szybkości przewaliła się na bok, aby zadać cios uzębioną paszczą. "Teraz!" - powiedział sobie Awaru, ale nim zdołał zanurkować, otrzymał ogłuszające uderzenie w głowę i w kark. Krzyknął i ze straszliwym wstrząsem zatrzymał się w miejscu. "Ma mnie!" - błysnęła mu myśl, ale w następnej chwili zrozumiał, że to nie ryba. Wydymająca się fala przyciskała go i tłoczyła do twardej skały. Chwycił dłonią jakiś ostry występ i krztusząc się wodą, próbował wyjść na suchy ląd. Wydało mu się, że w następnym mgnieniu oka musi nastąpić atak rekina. Sięgnął ręką do pasa, ale noża nie było od dawna za plecioną przepaską. Ryba nie zjawiła się już. Ostatkiem sił Awaru wypełzł na postrzępioną skałę i upadł bezwładnie