Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Nic. W tym problem. Nic zupełnie. Vimes zmarszczył czoło, gdy jego myśli układały się wokół szokującej koncepcji. - Ochotnik? - zapytał. -Tak. - Nie musiał się zaciągnąć? - Chciał się zaciągnąć. Powiedziałeś, że to pewnie jakiś żart, a ja, że chciałbym wciągnąć do Straży jakieś mniejszości etniczne. Przypominasz sobie? Vimes próbował. Nie było to łatwe. Niejasno zdawał sobie sprawę, że pił, aby zapomnieć. Zadanie było trudne, ponieważ nie pamiętał już, o czym właściwie chce zapomnieć. Pod koniec pił już, żeby zapomnieć o piciu. Ciąg chaotycznych zbitek obrazów, których nie zaszczycał nawet nazwą wspomnień, nie podsunął mu żadnej wskazówki. - Tak powiedziałem? - zapytał bezradnie. Wonse złożył dłonie na biurku. - Proszę posłuchać, kapitanie - rzekł. -Jego Lordowska Mość żąda wyjaśnień. Nie chciałbym mu tłumaczyć, że kapitan Nocnej Straży nie ma pojęcia, co się dzieje wśród ludzi pod jego, że użyję tego niezbyt precyzyjnego określenia, jego komendą. Takie rzeczy prowadzą tylko do kłopotów, do pytań i temu podobnych. A tego byśmy sobie nie życzyli, prawda? Prawda? - Nie, sir - mruknął Vimes. W głębi jego umysłu podskakiwało skromnie niejasne wspomnienie kogoś przemawiającego z zapałem Pod Kiścią Winogron. Ale przecież nie był to krasnolud! Chyba że ostatnio bardzo drastycznie zmieniono warunki kwalifikacji. - Oczywiście, że nie - zgodził się Wonse. - Przez pamięć starych czasów i tak dalej. Dlatego ja wymyślę, co mu powiedzieć, a pan, kapitanie, postara się odkryć, co się dzieje, i położyć temu kres. Proszę udzielić temu krasnoludowi krótkiej lekcji, co to znaczy być strażnikiem. Zgoda? - Cha, cha - odpowiedział uprzejmie Vimes. - Nie rozumiem. - Och... Myślałem, że to był etniczny żart. Sir. - Posłuchaj, Vimes. Jestem niezwykle wyrozumiały. W danych okolicznościach. A teraz idź i załatw tę sprawę. Czy to jasne? Vimes zasalutował. Czarna depresja, zawsze przyczajona i gotowa wykorzystać jego trzeźwość, ruszyła w stronę języka. - Oczywiście, panie sekretarzu - rzekł. - Nauczy się, osobiście tego dopilnuję, że aresztowanie złodziei jest sprzeczne z prawem. Żałował, że to powiedział. Gdyby nie mówił takich rzeczy, lepiej by mu się powodziło. Byłby kapitanem Gwardii Pałacowej, waż- na figurą. Zesłanie go do Straży miało być drobnym żarcikiem Patrycjusza. Ale Wonse czytał już jakiś nowy dokument na biurku. Jeśli zauważył sarkazm, nie dał tego po sobie poznać. - Bardzo dobrze - rzucił tylko. Kochana mamo [pisał Marchewa], Ten dzień był o wiele lepszy. Poszedłem do Gildii Złodziei, aresztowałem głównego Złoczyńcę i zaciągnąłem go do Pałacu Patrycjusza. Myślę, że więcej nie będzie sprawiał kłopotów. Pani Palm powiedziała, że mogę mieszkać na strychu, bo zawsze dobrze jest mieć w domu mężczyznę. W nocy jacyś ludzie Pod Wpływem Alkoholu bardzo głośno Naruszali Porządek w pokoju jednej z Dziewcząt. Musiałem z nimi porozmawiać, a oni Stawiali Opór i jeden próbował mnie skrzywdzić kolanem, ale miałem swój Ochraniacz i pani Palm powiedziała, że pękła mu Rzepka, ale nie muszę płacić za nową. Nie rozumiem niektórych obowiązków w Straży. Mam partnera, nazywa się Nobby. Uważa, że jestem zbyt gorliwy. Mówi, że powinienem się jeszcze wiele nauczyć. Chyba ma rację, bo doszedłem tylko do strony 326 w Prawach i Przepisach Porządkowych miast Ankh i Morpork. Ściskam was serdecznie. Twój syn Marchewa PS Ucałowania dla Blaszki. *** Nie chodziło tylko o samotność, raczej o życie na odwrót. Tak, to jest to, myślał Vimes. Nocna Straż wstawała, kiedy reszta świata kładła się do łóżek, a szła spać, kiedy świt rozjaśniał pejzaż. Człowiek całe życie spędza na wilgotnych, mrocznych ulicach, w świecie cieni. Nocna Straż przyciągała ludzi, z tych czy innych powodów zdradzających skłonności do takiego trybu życia. Dotarł do Strażnicy. Budynek był stary i zaskakująco obszerny, wbity między garbarnię a warsztat krawca, który wytwarzał podejrzane kostiumy ze skóry. Kiedyś musiał być imponujący, ale spora jego część stalą się z czasem niezdatna do zamieszkania. Patrolowały ją jedynie sowy i szczury. Motto nad drzwiami, napisane w starożytnej mowie miasta i niemal zatarte przez czas, brud i mech, dało się jednak odcyfrować: FABRICATI DIEM, PVNC7 Tłumaczyło się - według sierżanta Golona, który bywał w obcych krainach i uważał się za językowego eksperta - na "Chronić i służyć". Tak... Dawniej służba strażnicza musiała naprawdę coś znaczyć. Sierżant Colon, myślał Vimes, potykając się w stęchłej ciemności. Oto człowiek, który lubi noc. Sierżant Colon trzydzieści lat szczęśliwego małżeństwa zawdzięczał temu, że pani Colon pracowała cały dzień, a on całą noc. Porozumiewali się liścikami. Zanim wyszedł na służbę, przygotowywał jej herbatę, a ona rankiem zostawiała mu w piekarniku gorące śniadanie. Mieli trójkę dorosłych dzieci, zrodzonych, jak się domyślał Vimes, dzięki wyjątkowo przekonującemu stylowi pisania. Natomiast kapral Nobbs... No cóż, ktoś taki jak Nobby ma mnóstwo powodów, by nie dać się widzieć innym ludziom. Nad tym nie trzeba się specjalnie zastanawiać. Istniał tylko jeden powód, by nie twierdzić, że Nobby bliski jest królestwa zwierząt: taki, że królestwo zwierząt by wstało i odeszło jak najdalej. Był jeszcze on sam, kapitan Vimes. Chudy, nieogolony zbiór złych nawyków, zamarynowanych w alkoholu. I to cała Nocna Straż. Ich trójka. Kiedyś liczyła dziesiątki, setki ludzi. A teraz - tylko trzech