Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Po drugie - bolesną świadomość, że czeka cię droga w dół i że więcej ludzi ginie, schodząc z Everestu, niż na niego wchodząc. Uradowani sukcesem. 18 V 2006, dzień 53, Obóz III, Mount Everest, 8848 m n.p.m. Naprawdę to Tenzing Norkay stanął na szczycie jako pierwszy i media zrobiły wokół tego wielki szum - poróżniły dwócli przyjaciół. Ciągnęło się to za nimi do śmierci Tenzinga, bo obaj byli pod presją opinii publicznej. 223 zdekoncentrowani i zmęczeni, popełniają więcej błędów... I po trzecie - odczuwa się subtelne rozczarowanie, ze osiągnęło się cel, do którego dążyło się wiele miesięcy czy nawet lat. I że to koniec. Że już nie ma za czym gonić, bo twoje marzenie właśnie się spełniło... Mój dziennik z Everestu 19 V 2006, dzień 54 Mam ze sobą czterolistną koniczynkę, posążek Buddy kupiony w Katmandu i różaniec z Pierwszej Komunii Świętej, który dala mi na Okęciu Mama. Robimy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, dzwonię do swoich rodziców i do K. Po chwili łączy się ze mną stacja TVN24. Zaczynamy schodzić. Zbliża się pogorszenie pogody. Pod Uskokiem Hillary'ego mijam się z Jurą, który właśnie podchodzi do góry. Przed trzynastą, w trzy godziny od rozpoczęcia schodzenia, docieramy do namiotu. Wydaje mi się, że jestem w doskonalej formie i coś nawet mówię do Darka... Ocknęłam się po pięciu godzinach, tak jak stałam - w kombinezonie, w uprzęży, w butach... Po prostu wczołgałam się do namiotu i natychmiast zasnęłam. Dołączył do nas Simone, który następnego dnia miał rozpocząć trawers Everestu^, i we trójkę^ w półletar-gu leżeliśmy, spaliśmy, coś jedliśmy. Następnego dnia rozpoczęliśmy schodzenie. Najpierw zeszliśmy z Przełęczy Południowej do Obozu III, po drodze mijając podchodzące ekipy. Dopiero wtedy dowiedziałam się, jakie żniwo zebrał minionego dnia Everest. 18 maja 2006 roku dwie osoby zginęły podczas schodzenia od strony północnej. Od strony południowej było wiele przypadków obrzęku mózgu i odmrożeń. Jeszcze w „Czwórce" w namiocie obok nas był| młoda Koreanka, która spadła sześćset metrów w dół z grani szczy towej. Całą noc wyła, skamlała, płakała, miała bardzo głębokie odl 226 Simone Moro był na szczycie dzień po nas, 19 maja 2006 roku. Zszedł na stro nę tybetańslcą, dolconując jednego z niewiełu trawersów w liistorii Everestu. Zo stał tam aresztowany za niełegałne przełcroczenie granicy i uwołniony dopiero pil interwencji włosl<:ich służb dyplomatycznycli. Spotlcałiśmy się Iciłlca dni późnią w Katmandu. Jura Jermasze]<; rozpoczął schodzenie do Obozu II. I tak oto moje marzenie się spełniło mrożenia, które groziły jej amputacjami części obu dłoni i stóp. Teraz mijałam ją, kiedy była sprowadzana na dół... Później dowiedziałam się, że tylko podczas dwóch miesięcy mojego pobytu pod Górą Gór Everest pochłonął dwanaście ofiar. Dotarliśmy do „Trójki", potem do Obozu II, gdzie zostaliśmy na noc. Kolana bolały mnie tak bardzo, że szłam na zupełnie sztywnych nogach. Następnego dnia jak najszybciej, żeby tylko być w bezpiecznym miejscu, przebiegliśmy przez „Jedynkę" i Icefall do Bazy. Tam Pasang, poinstruowany przez Wojtka Trzcionkę, powitał nas chlebem i solą. Szerpowie przygotowali ogromny tort z napisem: „Everest jest nasz! 18 maja 2006". Marzyłam o prysznicu i zimnym piwie. Jeszcze z Ice-fallu nadawałam do Pasanga komunikat: „Beer and shower pleaseV\ Umyłam włosy, wypiłam piwo, odwróciłam się, spojrzałam na ogromną Górę, z której właśnie bezpiecznie zeszłam, i wtedy powiedziałam sobie, że odniosłam sukces. Dopiero wtedy to poczułam. 20 V 2006, dzień 55 Epilog Ludzie myślą, że szliśmy na Everest tylko po sławę. Nie rozumieją, że to był po prostu jeden z etapów naszej pasji, która się na Evereście ani nie zaczyna, ani nie kończy. Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Jacek Żakowski, Rozmowy o Everescie, Warszawa 1982, s. 156| Gdybym pominęła motywację wynikającą z konieczności „przesu wania horyzontu", mogłabym wierzyć, że jadąc na Everest, nakarmię się tym sukcesem na wiele miesięcy, że będę wstawać codziennie rano, patrzeć w lustro i mówić: „To ja, zdobywczyni Everestu", Teoretycznie coś takiego powinno wpłynąć na polepszenie mojej sa-^ mooceny, spowodować, że zyskam wewnętrzną radość i zadowolenie trwające nieprzerwanie od dnia powrotu do domu. Prawda jest taka, że nic takiego nie następuje, kompletnie nic. Dla tej Góry nie ma żadnego znaczenia, że na nią weszłam. Prawdę powiedziawszy, niewiele jest osób na świecie, dla których wejście na Everest było rzeczywistym osiągnięciem. Z pewnością kiedy Hillary i Tenzing stanęli na szczycie 29 maja 1953 roku, musieli mieć naprawdę wielki powód do dumy. Wierzę, że czuli się wyjątkowo,| bo byli jedyni... W 1978 roku Reinhold Messner i Peter Habeler jako pierwsi weszli na szczyt bez dodatkowego tlenu. W 1980 roku Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy jako pierwsi zdobyli Everest zimą. O tak - to są wyniki! Można wejść na szczyt nową drogą, w stylu alpejskim albo starym szlakiem, ale bardzo ekstremalnym (na przykład Zachodnią Granią). Poza tymi osiągnięciami człowiek ginie w rzeszy ludzi, którzy wspięli się wcześniej i wejdą po nim. Prawda jest też taka, że każdy ma swój Everest, więc każdy postrzega to na swój sposób... Oczywiście, bywam próżna i potrzebuję czasami podziwu ludzi. Nie można jednak zdobywać Góry Gór po to, by komuś coś udowodnić lub chociażby zasłużyć na uznanie. Jest to tak wielki wysiłek i tak wielkie ryzyko fiaska, a nawet - utraty zdrowia i życia, że można tego dokonać tylko z głębokiego przeświadczenia, że się tego pragnie. Popularność można osiągnąć znacznie skuteczniejszymi sposobami - wiem o tym dobrze i znam co najmniej kilka bezpiecznych, ac^ efektownych, sposobów... Wejście na Mount Everest ma jednak swoje konsekwencje. Jedną z nich jest konieczność odpowiadana na tyleż głupie, co uporczywie powtarzane pytanie: „Ojej, weszła pani na najwyższy szczyt Ziemi, to co teraz będzie pani robić?"