Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Na naszą miłość nie rzutuje przeszłość. W jednej chwili nasze wzajemne stosunki powracają w uświęcone zwyczajem koleiny, niemniej jednak każdy nasz dzień to obopólne poznawanie się ludzi o bardzo różnych charakterach i doświadczeniach. Oczekiwałem, że staniemy się przyjaciółmi; a właściwie, że ona stanie się moją siostrą, której nigdy nie miałem -a jeżeli miałem, to nigdy jej nie poznałem; że mógłbym odgrywać rolę brata, którym nigdy nie byłem i nie mógłbym być. Nie wiedziałem, że codziennie na nowo będę musiał ubiegać 127 się o jej względy, a ona o moje; że nadal jesteśmy w Isfahanie w farvardinie. Ubrała się. Najpierw miłość jest rzeczą prostą, Lecz teraz pełna jest pułapek. Czarna jak atrament noc i ogarniające nas fale i wir okropny! Co mogą wiedzieć o naszym ślubowaniu Ci nieopatrzni strażnicy tam na brzegu morza? - Czy potrafi pani pływać, madame? - Panie, to jest właśnie metafora. - Ale czy potrafi pani pływać? ' Przyszło mi na myśl, że mogłaby obawiać się łodzi. - Oczywiście. Teraz już wiem, że bardzo niechętnie przyznaje się do własnych słabości i że prawdomówność nie jest jej mocną stroną. Spytałem: - Proszę mi uczciwie powiedzieć, czy umie pani pływać? - Jakże mogę pływać, będąc dziewczyną! - Nauczę cię. , Spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił: „Czy możesz ko gokolwiek nauczyć czegokolwiek?". Zapytała: - Gdzie? - W basenie. - Ale stamtąd czerpiemy wodę do picia! .. - Nie siusiaj więc do basenu, madame. - Nie bądź wulgarny. Siedziała na brzegu basenu, była zdenerwowana. Dałem jej znak, aby się rozebrała, lecz stanowczo potrząsnęła głową. Wszedłem do ciepłej wody i podałem jej rękę. Pomyślałem, że jeżeli będzie pływać po przekątnej, po dwóch lub trzech ruchach dopłynie do brzegu basenu. Pokazałem jej, jak należy trzymać nisko głowę nad wodą. Podczas pierwszej próby weszła do basenu w sukni, która po zanurzeniu się wypełniła się wodą niczym balon. Szirin kasz- 128 lała, wypluwała wodę i patrzyła na mnie złym wzrokiem. Ściągnąłem z niej suknię. - Podbródek do dołu! Tyłek podnieść! Rozkoszowałem się na nowo rolą nauczyciela. Twarz jej wydawała się mówić: „Przypieczętowałeś swój los". Zrobiła podwójne salto w wodzie i uderzyła w przeciwległy róg basenu. Wzięła głęboki oddech, chwilę odpoczęła i zaczęła ponownie pływać. Chciałem jej pogratulować, lecz dała mi znak, abym odszedł, i ruszyła znowu. Po półgodzinie wróciłem. Pływała wzdłuż krawędzi basenu. Powtarzała to wielokrotnie. W wodzie jej ciało miało kolor kości słoniowej. Pomyślałem: „To niemożliwe, żeby jakikolwiek mężczyzna był szczęśliwszy niż ja teraz". Wyszła z basenu i naga kucnęła przy ścianie. Potem już kąpała się w basenie codziennie, lecz zawsze była ubrana, chyba że kąpała się w nocy lub ze mną. Nie mieliśmy elektryczności, a ona powiedziała, że nie możemy palić świec. Podczas pierwszych nocy księżyc był w pełni, a my jedliśmy kolację w ogrodzie pod arkadami. Uszyła sobie z prześwitującej białej gazy spodnie i koszulę, spod których wszystko było widać, nie pozostawiając nic męskiej wyobraźni, lub raczej - pozwalając wyobraźni dostrzegać w świetle księżyca tajemnicze pasma i cienie. Kiedy nie było księżyca, chodziła nago. - Bardzo żałuję, że nie mogę tańczyć i śpiewać. - Ty tańczysz? I śpiewasz? - Dlaczego nie? Jestem twoją żoną. Jednakże musimy za chować ciszę. Leżeliśmy więc na poduszkach, zajadając orzeszki pistacjowe i słodycze. Prowadziliśmy niekończące się rozmowy, wróżyliśmy sobie i graliśmy w karty, w starą francuską kanastę i bezika. Podczas gry wykazywała zupełny brak cierpliwości i całkowitą nieumiejętność przegrywania. Obserwowaliśmy, jak księżyc zapada się w morskiej otchłani. Opowiadała mi różne historie i komentowała wiersze, a ja popijałem soki z bardzo dziwnych owoców - z morwy, niedojrzałych winogron - lub piłem przedwojenną wódkę, którą znalazła w garażu. Bywały chwile, kiedy czułem się bezpieczny: jakby Isfahan 129 był koszmarnym snem, po którym obudziłem się w tym miejscu. Ona prała i modliła się, przynosiła prześcieradła i poduszki i tam, gdzie byliśmy, zapadaliśmy w sen. W miarę jak noce stawały się ciemniejsze, zaczynałem poznawać historię Szirin. W roku tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym, kiedy szach przejął władzę, jej rodzina posiadała sto siedemdziesiąt dwie wioski na obszarach otaczających Chomejn, na północ od Isfahanu. Powiedziała, że dziadek był postępowym właścicielem ziemskim, budował drogi z twardą nawierzchnią, utrzymywał w dobrym stanie kanały nawadniające pola, dostarczał rolnikom, bezpłatnie lub bez oprocentowania, nasiona i narzędzia; był pierwszym właścicielem ziemskim, który sprowadził amerykańskie traktory. Uprawiał pszenicę, jęczmień, bawełnę, tytoń, ryż, rośliny oleiste, melony i róże. Rozgłos tej posiadłości i odniesione przez nią sukcesy wywołały zawiść szacha Rezy. Aby ubiec konfiskatę majątku, dziadek przekazał około trzech czwartych gruntów rolnych ich dzierżawcom. Był także postępowy wobec swojej rodziny: jedyne jego dziecko, córka o imieniu Iran, matka Szirin, była harcerką z pierwszego żeńskiego studenckiego zaciągu na Uniwersytecie Teherańskim po przyjęciu ustawy znoszącej obowiązek zasłaniania twarzy. W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku dziadek brał aktywny udział w rewolucji narodowej, wybrano go do Madżlesu* i przez krótki okres był ministrem rolnictwa w rządzie Mosaddeka. Po powrocie szacha z zesłania w Rzymie dziadek szczęśliwie znalazł schronienie w życiu prywatnym. Szirin, która urodziła się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym lub ósmym roku, przebywała każdego lata z babcią— córką jednego z dzierżawców — na tak zwanych terenach pastwiskowych, gdzie był dom letniskowy. W roku sześćdziesiątym drugim, w ramach reformy rolnej, posiadłość została skonfiskowana, dom letniskowy spalony przez funkcjonariuszy Sawaku, a dziadka uwięziono w Ghasr w Teheranie, gdzie następnego roku zmarł, według oficjalnego komunikatu, na atak serca. W tym też roku babcia została wybrana do Madżlesu, lecz nie pozwolono jej zasiąść w fotelu poselskim z powodu braku umiejętności czytania i pisania. Zmarła w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym. Szirin opowiedziała tę historię bez jakichkolwiek komentarzy i uczucia żalu, siedząc nieruchomo w ciemnościach. - Jak więc możesz żyć tutaj? Ten cholerny bastard Pahlawi... Zasłoniła mi usta ręką. - Cicho bądź, ośle. Nic o niczym nie wiesz. - A twój ojciec? - Mój ojciec, panie? - Nie mógł chronić rodziny? Sądziłem, że był przyjacielem szacha. Westchnęła głęboko. - Nie ulega wątpliwości, że miał taki zamiar. Bez wątpienia pan Farameh zrobił, co mógł. - Ale twoja rodzina nadal jest bogata. - O tak. Pan Farameh wraz z panem Chatamim kupili zie mię, na której szach postanowił zbudować lotnisko dla jednost ki śmigłowców. - O Boże! - Rzeczywiście: o Boże! - Podeszła do mnie na kolanach