Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Może tak jest lepiej, ale Urtho, stwarzając Kecharę, oddal jej niedźwiedzią przysługę. Zauważył, że już nie krwawi i to przypomniało mu o jego własnym wewnętrznym poczuciu czasu. Był zdziwiony, że tak długo przebywał tu z nią. - Muszę już iść, Kecharo - powiedział. Spojrzała na niego. A potem spytała o coś, czego się zupełnie nie spodziewał. - Wrócisz tu? - zapytała z nadzieją. - Wrócisz pobawić się ze mną? I spojrzała na niego rozszerzonymi i proszącymi oczami. Na dalekie wiatry i skaliste zbocza! Być może ona nie wie, co to są uczucia, ale z pewnością jest samotna. Co mam jej powiedzieć? Opuścił na chwilę dziób, a potem powiedział prawdę. - Nie wiem, Kecharo. Muszę najpierw porozmawiać z Ojcem. On tu ustala zasady, przecież wiesz. Skinęła głową, jakby miała coś tutaj do powiedzenia. - Ja także zapytam Ojca - powiedziała zdecydowanie. - Powiem, że chcę, abyś się ze mną bawił. Potem gdy zatrzymał się przy drzwiach, przysiadła na tylnych łapach, a przednie wyciągnęła ku niemu, rozkładając szeroko. Była to tak dziwna postawa, że Skan nie miał pojęcia, o co jej chodzi... Nagle zrozumiał. Czekała, aby ją uściskał, tak jak ściskają się ludzie. Tak jak to zawsze robiła z Ojcem, kiedy on wychodził. Ten prosty gest powiedział Skanowi wszystko, co chciał wiedzieć. Bez względu na to, jakie motywy kierowały Urtho, aby trzymać tutaj to maleństwo, musiały być istotne. Widać też dawał jej tyle uczucia, ile tylko mógł. Nie było to łatwe, ale jakoś udało się Skanowi ją uściskać. A potem pożegnał się z nią w prawdziwie gryfi sposób, muskając jej piórka na karku. Byłoby znacznie gorzej, gdyby zaczęła grymasić z powodu jego odejścia, ale nic takiego nie zrobiła. Po prostu pokiwała mu szponem na pożegnanie, odwróciła się i potruchtała z powrotem do swojego pokoju z gniazdem, przypuszczalnie, aby się pobawić. Nauczyła się, że kapryszenie niczego nie zmienia - stwierdził, kiedy szedł oszołomiony przez pokój z książkami. Dotkną drzwi prowadzących na korytarz, aby je otworzyć. Nauczyła się że ludzie przychodzą i odchodzą z jej życia, a ona nie ma na to żadnego wpływu. Biedactwo. Biedne maleństwo. Światła gasły za nim, kiedy wolno schodził po schodach na dół. Choć wchodzenie nie sprawiało gryfom trudności, ze schodzeniem miały sporo kłopotu. Kiedy dotarł na dół, kusiło go, by spróbować wejść w inne drzwi w holu... Głupi gryfie! Nie kuś losu. I tak będziesz miał kłopoty z Urtho, gdy tylko spróbujesz poruszyć temat Kechary. No tak. To jest problem. Jak będziesz rozmawiał o Kecharze, nie zdradzając sposobu, w jaki się dostałeś do zamkniętego pokoju ? A jeśli potrafiłeś wejść tam, gdzie nie powinieneś, to ile jeszcze innych rzeczy mogłeś zrobić? Strażnik kiwnął głową Skanowi, gdy ten wychodził, i uśmiechnął się. - Niełatwe dla was, czubatych, te schody, co? - powiedział, a Skan uświadomił sobie w tym momencie, że jest podrapany przez Kecharę. Tamten z pewnością to zauważy. Nie wchodził przecież ze świeżymi ranami. Strażnik jednak podsunął mu znakomitą wymówkę, którą ten podjął z wdzięcznością. - Cholernie trudne - zagrzmiał. - Co dziesięć stopni poślizg i lądowanie. A reszta, co? Czeka na mnie? Ależ skąd! Spieszno im do tego ich uzdrawiania. W ogóle nie zauważyli, że mnie nie ma! Strażnik zaśmiał się współczująco i poklepał Skana po ramieniu. - Wiem, jak się czujesz - rzekł. - Z moją pozszywaną nogą też niełatwo mi wchodzić po schodach. Nigdy nie myślałem o tym, jak sobie radzicie, zanim sam nie dostałem strzałą w łydkę. Trochę pogawędki dla niepoznaki nie zaszkodzi, a i tak teraz nie mam specjalnie dokąd pójść... Tamsin i Cinnabar rozszyfrowują przepisany tekst i przekładają go na terminy, których używają gryfy. Na pewno tak są tym zajęci, że nie zauważyli mojej nieobecności. - Kyree i hertasi dobrze sobie z tym radzą - odparł. - Jednakże dla nas, dyheli i tervardi schody są prawdziwym przekleństwem, a inne rzeczy jeszcze gorsze! Pomyślałbyś, że dla tych wszystkich weteranów, którzy byli ranni i nie mogą chodzić, zrobią jakieś pochylnie? Ale kogo to obchodzi. Strażnik westchnął. - No cóż, taki jest świat. Każdy widzi go według swoich potrzeb. Jeśli ktoś nie potrzebuje specjalnej drogi na górę, nie pomyśli, że komuś innemu jest potrzebna. Skan parsknął. - Dobrze to powiedziałeś, bracie! Moja biedna głowa całkiem się z tobą zgadza! - Lepiej dogoń tych swoich przyjaciół uzdrowicieli i każ im, niech cię pozszywają - poradził strażnik. - Może potem pomyślą dwa razy, zanim zostawią cię samego! Skan zaśmiał się i obiecał, że tak zrobi. Strażnik pokuśtykał na swój obchód, przyjaźnie mu pomachawszy, a Skan ruszył z powrotem do obozu, na Wzgórze Uzdrowiciela. No dobrze. Teraz muszę to wszystko uporządkować. Wykradliśmy sekret płodności, przekażę go reszcie. Potem, kiedy będę wiedział, że wszyscy go znają - pójdę do Urtho i powiem mu, co zrobiłem. A potem poruszę temat Kechary. To zajmie co najmniej kilka dni. Niełatwo mu było pogodzić się z myślą, że zostawiają samą na tak długo... Ale przecież była tam sama przez całe swe życie. Kilka dni mniej czy więcej nie zrobi różnicy. Pojawiła się jednak dodatkowa komplikacja. A jeśli Urtho odwiedzi swoją... pupilkę? Jeśli Kechara wspomni mu o Skanie... Muszę mieć nadzieję, że mu o mnie nie powie. A jeśli nawet, to Urtho pomyśli, że ona mówi o modelach. Komplikacje. Komplikacje. Głupi gryfie. Chcesz zrobić zbyt wiele rzeczy naraz. Ale czyi nie trzeba tego zrobić? Jeśli ty tego nie zrobisz, to kto? Droga z powrotem do obozu dłużyła mu się. W nocy nie było na dworze zbyt wielu ludzi. Ci, którzy nie spali, prowadzili życie towarzyskie, reszta miała służbę albo sprawdzała ekwipunek do jutrzejszej walki. Szczególna rzecz, ta wojna między czarownikami; linia frontu była strasznie daleko, a jednak oddziały biwakowały tutaj, pod fortecą Urtho, w sercu tej ziemi. Tylko Bramy umożliwiały takie rzeczy. Bramy i gryfy. Te pierwsze oznaczały, że Urtho mógł przerzucać wszędzie w jednej chwili wiele oddziałów. Istniały nawet stałe Bramy z określonym miejscem wyjścia, które wymagały tylko zwykłego uruchamiającego zaklęcia, z czym potrafił sobie poradzić nawet uczeń. Z tego powodu oddziały Urtho były bardzo mobilne i problem zaopatrywania linii frontu faktycznie nie istniał. Oczywiście, to dotyczyło także ludzi Ma'ara. Obrońca miał w takiej sytuacji przewagę - mag konstruujący Bramę musiał znać miejsce, gdzie zamierzał się przenieść, a Urtho i jego magowie znali każdy cal terytorium, którego bronili. Magowie Ma'ara mogli wznosić Bramy tylko tam, gdzie już byli, w miejscach, które znali, a więc Bramy Ma'ara musiały zawsze znajdować się za jego liniami. Na początku kampanii dokonano jednego czy dwóch udanych najazdów, kiedy Urtho przerzucił oddziały za linie Ma'ara