Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Albo i nie. Zrobiłem, co w mojej mocy. Przykro mi. Mniej więcej drugiego dnia zaczęła go dręczyć obsesyjna myśl, że mogą mu przeszczepić mózg Milesa. Ciekawe, choć może to całkiem logiczne, że wcale się nie bał, iż taki pomysł mógłby wyjść od samego Milesa. Jednak Miles nie miał prawa głosu, nawet gdyby chciał zaprotestować. A jeśliby komuś przyszło do głowy, że o wiele prościej będzie przeszczepić mózg Milesa do ciepłego i żywego ciała Marka, zamiast podejmować żmudne próby naprawienia śmiertelnej rany ziejącej w piersi admirała i usuwania skutków długotrwałego zamrożenia? Ta perspektywa tak go przeraziła, że wolałby chyba sam się zgłosić, by czym prędzej mieć to za sobą. Przed kompletnym załamaniem nerwowym ratowała go myśl, że ponieważ kriokomora zaginęła, spełnienie groźby wydawało się na razie mało prawdopodobne. Powinien mieć spokój, dopóki jej nie odnajdą. W mroku kabiny, z głową w poduszce, zdał sobie nagle sprawę, że najchętniej ujrzałby wyraz najwyższego uznania za plan ocalenia klonów na twarzy Milesa. Sam pozbawiłeś się tej możliwości, prawda? Ponure myśli opuszczały go tylko w czasie posiłku i snu. Pochłaniając za każdym razem całą żołnierską rację, ładował sobie do krwi taką dawkę cukru, że co chwilę zapadał w krótką drzemkę. Pragnąc nade wszystko nieświadomości, uprosił o dokładki posępnego Dendarianina, który trzy razy dziennie wsuwał mu przez drzwi tacę. Dendarianie najwyraźniej nie uważali swych racji żywnościowych w jednorazowych opakowaniach za coś specjalnego, toteż bez oporów spełniali jego prośby. Inny Dendarianin wrzucił mu do kabiny kilka kompletów czystych ubrań Milesa z magazynu „Ariela”. Tym razem starannie usunięto z nich wszystkie dystynkcje. Trzeciego dnia Mark już nawet nie próbował dopiąć spodni mundurowych Naismitha, postanowił włożyć luźne spodnie pokładowe. W tym momencie przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Nie mogą mnie zmusić, żebym udawał Milesa, jeżeli nie będę wyglądać tak jak on. To, co nastąpiło potem, zlało się w mniej wyraźny ciąg obrazów. Jednego z Dendarian tak zirytowały jego nieustanne prośby o dodatkowe racje, że wtaszczył do kabiny całą skrzynię, wysypał jej zawartość w kącie i w ostrych słowach poinformował Marka, żeby więcej mu nie zawracał głowy. Mark został sam na sam ze swym planem ocalenia. Słyszał o więźniach, którzy potrafili łyżką wykopać tunel i uciec; czy on nie może dokonać podobnej rzeczy? Mimo iż pomysł cechowała wyjątkowa niedorzeczność, nadał jego życiu pewien cel. Przedtem wydawało mu się, że droga na Komarr będzie mu się bardzo dłużyła, a teraz wykonanie kilku skoków mogło trwać za krótko. Przeczytał na etykietkach wartości odżywcze porcji. Gdyby trwał w zupełnej bezczynności, jedna racja powinna pokryć jego całodzienne zapotrzebowanie. Wszystko, co zjadłby ponad tę normę, musiałoby automatycznie pomóc mu w przemianie w nie-Milesa. Jeśli dokładnie obliczył, każde cztery tacki powinny zwiększyć masę jego ciała o dodatkowy kilogram. Szkoda tylko, że skład porcji był identyczny... Miał przed sobą za mało dni, by projekt się powiódł. Ale w jego drobnym ciele żaden dodatkowy kilogram nie miał się gdzie ukryć. Pod koniec podróży, w panice, że zostało mu bardzo niewiele czasu, jadł niemal bez przerwy, przestając dopiero wówczas, gdy z bólu ledwie mógł złapać oddech. Było to dla niego dziwnie satysfakcjonujące doświadczenie, w którym połączył przyjemność, bunt i karę. Quinn weszła bez pukania, bezceremonialnie zapalając wszystkie światła. Zupełnie ciemna kabinę zalał ostry blask. - Ach. - Mark wzdrygnął się, zasłaniając rękami oczy. Wyrwany z niespokojnej drzemki, przewrócił się na drugi bok. Zerknął spod zmrużonych powiek na chronometr ścienny. Quinn przyszła po niego pół cyklu dziennego wcześniej, niż się spodziewał. Jeśli oznaczało to, że zbliżają się do orbity Komarru, statki dendariańskie musiały pokonać drogę z maksymalną prędkością. Na pomoc. - Wstawaj - powiedziała Quinn. Pociągnęła nosem. - I umyj się. Włóż ten mundur. - Położyła w nogach łóżka coś trawiastozielonego i połyskującego złotem. Z jej zachowania można by wnosić, że bezceremonialnie rzuci mu rzeczy, ale obchodziła się z mundurem bardzo troskliwie, więc Mark doszedł do wniosku, że strój należy do Milesa. - Wstanę - rzekł Mark. - Umyję się. Ale nie nałożę tego munduru ani żadnego innego. - Zrobisz, co mówię, mój panie. - To mundur barrayarskiego oficera. Oznacza prawdziwą władzę, a oni ściśle tego przestrzegają. Wieszają ludzi, którzy noszą fałszywe mundury. - Odrzucił pościel i usiadł. Kręciło mu się w głowie. - Bogowie - wykrztusiła Quinn. - Coś ty z sobą zrobił? - Możesz spróbować wcisnąć mnie w ten mundur - odrzekł. - Ale weź pod uwagę efekt. - Powlókł się do łazienki. Myjąc się i goląc, dokonał przeglądu wyników swojego planu ucieczki. Rzeczywiście miał za mało czasu. Wprawdzie odzyskał kilka kilogramów, które musiał stracić, by grać admirała Naismitha na Escobarze, a nawet odrobinę więcej, ale ze względu na to, że zamiast roku miał tylko czternaście dni, zmiany nie były jeszcze zbyt widoczne. Powoli zaczął się zarysowywać podwójny podbródek. Jednak tułów wydawał się już znacznie grubszy, a brzuch - co stwierdził, poruszając się ostrożnie - był boleśnie rozdęty. Za mało, o wiele za mało, żeby czuć się bezpiecznie