Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Zapalił papierosa, by zyskać na czasie i dyskretnie ogarnął spojrzeniem otwarty dziedziniec. Po obu stronach wejścia znajdowały się portyki, a za każdym z nich stały samochody, zaparkowane w rzędach przed wysokimi palmami, otaczającymi rozległe, dobrze utrzymane trawniki. Część aut stała na głównym parkingu, bardziej na północ. Latem hotelarze w Palm Beach nie mogli liczyć na duże dochody, ale Breakers miał wystarczająco dużo stałych klientów, by zarobić na siebie. Gośćmi hotelu byli głównie starsi ludzie. Wielu z nich mieszkało tu przez cały rok. Główny parking świecił pustkami, ale sporo samochodów stało przy wejściu do hotelu, wszystkie luksusowe: cadillaki, lincolny, rolls-royce’y oraz jaguary. Oprócz dużych sedanów, znalazło się tam też kilka aut sportowych. Rhinelander ruszył lekkim krokiem w stronę głównego wejścia, wypatrując na tablicach rejestracyjnych znaku kopuły Kapitolu, charakterystycznego dla samochodów z Waszyngtonu. Nawet bez zaglądania na główny parking, udało mu się znaleźć trzy takie auta: ciemnoniebieskiego cadillaca Seville, srebrnego porsche targa oraz bentleya z lat siedemdziesiątych. Ominął porsche’a i wśliznął się między bentleya a wóz zaparkowany obok. Drzwi po stronie kierowcy były zamknięte na klucz. Dał więc za wygraną i poszedł dalej. Po chwili przystanął i zaczął obserwować ludzi grających w krykieta. Odczekał minutę, może dwie, po czym odwrócił się i ruszył z powrotem, w stronę południowego portyku. Następnie obszedł fontannę i skierował się do północnej części dziedzińca, gdzie stał cadillac Seville na waszyngtońskich numerach. Drzwi były otwarte. Rhinelander położył rakietę tenisową na klapie silnika samochodu stojącego obok cadillaca i pochylił się, jakby chciał zawiązać sznurowadło. Następnie uklęknął, podniósł rękę i otworzył drzwi. Z pochyloną głową wsunął się do samochodu i zajrzał do schowka. Dowód rejestracyjny tkwił w przezroczystej plastykowej obwolucie. Wyciągnął go i szybko przeczytał dane: JOHN HAMILTON GRAY 1949 CONNECTICUT AVE. THE WYOMING APARTMENTS WASHINGTON, D.C. 20009 Schował dokument, wyśliznął się z samochodu, ostrożnie zamknął drzwi i wstał. Cała operacja trwała niecałe pół minuty. Wziął rakietę i skierował kroki do głównego wejścia do hotelu. W recepcji przez kilka sekund udawał, że pisze coś na hotelowej papeterii; następnie złożył kartkę we dwoje i przywołał recepcjonistę. - Chciałbym zostawić wiadomość dla Johna Graya - powiedział cicho Rhinelander. - Oczywiście - odparł recepcjonista. Był młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia jeden lat, ale w ciemnym garniturze, białej koszuli i ciemnozielonej muszce wyglądał niezwykle poważnie jak na swój wiek. Wpisał nazwisko do komputera i spojrzawszy na ekran zmarszczył brwi. - W tej chwili mieszka u nas dwóch J. Grayów, - Chodzi o Johna Graya z Waszyngtonu - powiedział Rhinelander. Recepcjonista skinął głową. - Ach, tak. Państwo Gray. - Wyciągnął rękę po kartkę z wiadomością. Rhinelander wręczył mu swój „list”, po czym poczekał, aż chłopak włoży go do odpowiedniej przegródki. Pokój pięćset dwadzieścia sześć. Podziękował recepcjoniście, po czym podszedł do automatów telefonicznych. Wykręcił numer pokoju. Odczekał pół minuty. Żadnej odpowiedzi. I bardzo dobrze. Wyszedł głównym wejściem z hotelu i skierował się do swojego samochodu. Skoro cadillac stał przed hotelem, to państwo Gray nie mogli być daleko. Do klasycznego podwieczorku serwowanego w „Breakers”, opisywanego przez wszystkie przewodniki, została jeszcze godzina. W jadalni też ich raczej nie było. Pozostawała plaża i korty tenisowe. Tak czy inaczej, miał niewiele czasu. Podszedł do wynajętego samochodu, otworzył bagażnik, wrzucił do niego marynarkę i zaczął grzebać w torbie z rzeczami, które przed mniej więcej godziną nabył w sklepie żelaznym. Wreszcie wyjął wycięty z blachy prostokąt, rozmiarami zbliżony do formatu książki leżącej na dnie bagażnika. Nożycami do metalu wyciął półkole z blachy przy dłuższym boku prostokąta i mniejszy kawałek w kształcie litery „V” bardziej z tyłu. Następnie okleił krawędzie otworu czarną taśmą izolacyjną. Pozostawił wycięty półksiężyc i pozostałą część blachy odsłonięte. Z torby wyciągnął piłkę do metalu i ostatnie kilka centymetrów ostrza także owinął taśmą. Na koniec włożył blachę i piłkę do książki i zamknął bagażnik. Zamiast wchodzić ponownie od frontu, tym razem skierował się do drzwi w południowym portyku. Znalazł się w środku, przemaszerował przez pełen wyplatanych mebli hol. Z książką w dłoni, wsiadł do jednej z wind i wcisnął guzik z numerem piątym. Drzwi zamknęły się i winda ruszyła w górę. Na korytarzu piątego piętra nie było żywej duszy. Znak na wprost windy wskazywał. Rhinelander ruszył w prawo. Pokój pięćset dwadzieścia sześć znajdował się na końcu korytarza, około dwunastu metrów od wyjścia zapasowego. Włamanie do pokoju Grayów nie było konieczne. Nie zamierzał podejmować zbędnego ryzyka tylko po to, by obejrzeć ich rzeczy. Już na pierwszy rzut oka zamek w drzwiach wydał mu się wyjątkowo łatwy do sforsowania. Zamki nie były zmieniane od przebudowy głównego budynku po pożarze w tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym roku; bogato zdobione miniaturowe lwie łby skrywały najzwyklejsze w świecie zamki wpuszczane. Piłka do metalu okazała się zatem niepotrzebna. Rozejrzał się po korytarzu, wyjął z książki blaszany wytrych i wsunął go między drzwi a framugę, tuż nad zamkiem. Wcisnął blaszkę do środka tak, by półksiężyc znalazł się nad mechanizmem zamka. Zaczął powoli opuszczać narzędzie, aż poczuł opór, a wycięcie w kształcie półksiężyca znalazło się na zasuwie. Ponownie rozejrzał się po korytarzu, po czym wsunął palec wskazujący prawej dłoni do oklejonego taśmą otworu w kształcie litery „V”. Następnie zaczął delikatnie ciągnąć blaszkę do siebie. Metal zaczepił się o stożkowatą zasuwę i drzwi otworzyły się. Wszedł do pokoju. Wytrych włożył z powrotem między stronice książki, którą schował do tylnej kieszeni spodni, po czym zaczął odliczać trzysta sekund