Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. generował swego rodzaju tłumiący, psychiczny szum, by zagłuszyć sygnał Króla, a potem, jak sądzę, zanieczyści w duchowy sposób wodę, i wszyscy będą musieli poczekać kolejnych dwadzieścia lat, żeby sprawa ponownie dojrzała. Prawdopodobnie do tego czasu stary król umrze, nie mogąc przenieść się do żadnego innego ciała, a Ray-Joe będzie miał czas na przygotowanie nowej Królowej - przypuszczalnie od samych jej narodzin... I podejdzie po prostu do tronu... i usiądzie na nim. - Boże - odezwał się Crane, starając się, by brzmienia jego głosu nie zabarwiła doznana nagle ulga - czy to źle? Jeśli twój brat spierdoli wszystko tak, że mój ojciec nie będzie mógł wykonać w tym roku swojej sztuczki, to ja nie stracę ciała. A my wszyscy będziemy mogli wrócić do domu, co? I będę miał dwadzieścia lat, by wymyślić, co mam zrobić, kiedy w końcu... nadejdzie jego godzina. Nardie spojrzała na niego. - Tak, to racja-stwierdziła. - Ale nie będziesz miał żony. Ray-Joe znajdzie Dianę i zabije ją, jak mówi ten facet. Mój brat nie chciał nigdy na swoją Królową kogoś takiego jak ona, a przez sam fakt pozostawania przy życiu, Diana stanowi wielki problem, kapujesz? - Telefon służy do tego, by dzwonić do obsługi pokoi - rzekł Snayheever, wskazując na pogryziony aparat stojący na szafce obok łóżka. - Zamawiasz... jedzenie, rozmaite dania z karty i jesz je. Tym, czego nie powinieneś robić, jest jedzenie telefonu. Skinął zdecydowanie głową. - On spróbuje zjeść mnie, nie powinienem się dziwić. Zawsze mam psa. Teraz warczy, jak noc długa, na końcu łańcucha. Spojrzał na Dianę. - Twój syn przyszedł tutaj, jakbyś powiedziała, ponieważ chce się pożegnać z matką - rzekł cicho. - Nie zobaczymy się już więcej. Kiedy Diana podeszła ponownie do Snayheevera, lekceważąc okrzyk Mavranosa, jej czy były wilgotne. Objęła Dondiego, a Crane wiedział, że myślami jest przy Scacie i Oliverze. - Żegnaj - powiedziała chwilę później, gdy puściła go i odsunęła się. - To nie jest łatwe - stwierdził Snayheever - być synem. Zwrócił swoje gorejące spojrzenie na Scotta. - Wybaczam ci, tato. Crane spojrzał na brudny, poplamiony bandaż na końcu jego dłoni i skinął głową, dając do zrozumienia, że jest wdzięczny za słowa przebaczenia. Potem Snayheever odwrócił się i, kuśtykając, wyszedł na korytarz. Mavranos, z ręką nadal w parcianym worku, podszedł do drzwi i zamknął je. - Lotta omamia ludzi, łażąc wokoło - rzekł cicho; odwrócił się do Nardie. - Twój brat jest na zaporze, tak? I jeśli rozbroi mechanizm starego, to zacznie się rozglądać za Dianą? - Zgadza się. Arky westchnął i dotknął apaszki na swojej szyi. - Jeden dzień więcej - stwierdził. - Sądzę, że pojadę na tamę. Czy ktoś chce się zabrać na południe? Diana spojrzała na niego z powagą. - Dziękuję ci, Arky. Chciałabym... Mavranos machnął ręką, zbywając ją. - Nikomu z nas nie podoba się w istocie to, co robimy. Po drodze zatrzymam się w sklepie zoologicznym i kupię sobie złotą rybkę, tak, na szczęście. Co z podwiezieniem? - Tak - odparła Diana. - Nardie i ja musimy pojechać się ochrzcić. Crane okrążył ciężkim krokiem łóżko i podniósł swoją torebkę. - Dajcie mi pół godziny na ułożenie kart, to także z wami pojadę. Nardie i Diana kupiły wczoraj parę dużych puszek czerwonej farby oraz pędzle i przemalowały suburbana Mavranosa. Trzęsąc się teraz na przednim siedzeniu gnającej przed siebie półciężarówki, Crane usiłował trzymać głowę pod takim kątem, pod którym widziane pęknięcia przedniej szyby nie zbierały jaskrawej czerwieni z maski. Nie miał ochoty patrzeć na to, co wyglądało jak metalicznie czerwony pająk, migoczący na horyzoncie. - Wizje, sny i gadki szalonego faceta - powiedział Mavranos z oburzeniem, zerkając przed siebie i kietując autem palcami jednej dłoni. - Prawdopodobnie my wszyscy także jesteśmy szaleni. Popatrz tylko, co zrobiły z moją półciężarówką, mamusiu. Wolną ręką podniósł puszkę piwa i pociągnął z niej pienisty łyk. - Znałem kiedyś faceta, który twierdził, że jest Marsjaninem. Powiedział mu o tym jego telewizor. Ma to tyle samo sensu, co i to wszystko. Biedny stary Joe Serrano, powinienem go teraz przeprosić. Diana poruszyła się na tylnym siedzeniu. - To nie jest marsjańskie nazwisko - zaprotestowała - tylko meksykańskie. Kogo on chciał oszukać? Crane zaczął się śmiać, a wkrótce śmiali się wszyscy; Mavra-nos włożył puszkę piwa pomiędzy uda, by złapać kierownicę oboma rękami. ROZDZIAŁ 49 Witaj, Kopciuszku! Na Boulder Beach, nadal blisko przystani jachtowej, Arky zjechał z szosy i zatrzymał się w zatoczce postojowej, by pozwolić wysiąść Nardie i Dianie. Plaża leżała zaledwie sto stóp dalej, za rzędem kolorowych wozów kempingowych i przyczep o trzepoczących markizach; na tle odległych poszarpanych brązowych gór wznoszących się na przeciwległym brzegu, jezioro wydawało się niebieskie. - Po południu będzie po wszystkim - powiedziała Diana; stała na żwirze pobocza drogi i pochylała się do otwartego okienka Crane'a. - Po tym, gdy dokonamy naszych ablucji, pójdziemy na przystań. Jest tutaj hotel, jak mówi Scott, Lakewiev Lodge. Spotkamy się w barze. Pocałowała Scotta, a on zanurzył palce w jej blond włosach i wpił się namiętnie w jej usta. - A jutro - rzekł, kiedy wreszcie pozwolił się jej odsunąć - pobierzemy się. Głos miał ochrypły. - Tak zrobimy - potwierdziła. - Arky, Scott, uważajcie na siebie, słyszycie? My także będziemy ostrożne. Potrzebni są pan i panna młoda, druhna i drużba. Wszyscy czworo. Mavranos skinął głową, a potem zdjął nogę z hamulca, dodał gazu i zawrócił auto w stronę autostrady. - Wysadzić cię na przystani? - spytał głośno z powodu pędu powietrza, które wpadało przez otwarte okna. - Jasne, to wystarczająco blisko. Już dużo łatwiej chodzi mi się w tych butach. - Obserwując cię, nie powiedziałbym tego. - Widziałbym w nich ciebie! - Chciałbyś, Pogo - Mavranos pociągnął kolejny łyk piwa. - Przez telefon - ona chciała, żebyś porzucił Dianę i odszedł z nią? h*»- - Tak... - Crane zadrżał w swojej sukience. - Wyperswadowałem to sobie. - Ględzenie porzuconej dziwki. - Tak... zgadza się