Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Groźba okazała się skuteczna. Ze wszystkich stron posypały się w naszym kierunku strzały. Rzucono także w tłum kilka granatów. Upadłam na ziemię. Chwilę później zapanowała cisza, a Ukraińcy chodzili między nami i dobijali rannych. Obok mnie leżało ranne dziecko. Zauważył je jeden z oprawców i uderzył kolbą karabinu. Dostrzegli także i mnie. Ukrainiec zarepetował karabin i strzelił. Kula przeszła obok mnie. Poczułam tylko uderzenie spalonego prochu. Po dobiciu rannych Ukraińcy zebrali porzuconą odzież i odeszli. Upewniwszy się, że oprawców już nie ma, ci, którzy ocaleli, podnosili się i uciekali. Obserwowałam mężczyznę, który skakał na jednej nodze, bo granat urwał mu piętę. Nikt za nim nie strzelał. Postanowiłam także uciekać. Wzięłam pod pachę córeczkę, a syna za rękę i pobiegłam w kierunku łubinu. Za nami pobiegła moja mama. Po krótkim odpoczynku poszłyśmy do stacji kolejowej w Jagodzinie. Po drodze dołączyło do nas dwoje dzieci. Podobnie jak my, ocalały z rzezi. Idąc, z daleka widziałyśmy palącą się wieś. Po ugaszeniu pragnienia wodą ze strumyczka spotkałyśmy kilku młodych mężczyzn. Wskazali nam, którędy mamy iść i wieczorem byliśmy w Jagodzinie. Dowiedziałam się tam, że moi bracia żyją. Jeden z nich ukrył się w pobliżu miejsca, gdzie Ukraińcy mordowali mężczyzn. Słyszał, jak idący na śmierć śpiewali: "Serdeczna Matko..." Dobiegały do niego także odgłosy mordu. Naliczył 180 strzałów. Po wymordowaniu mężczyzn Ukraińcy rzucili granaty i zabudowania spaliły się. Relacja Tomasza Muzyki (Tomasz Muzyka urodził się w 1921 r. w Ostrówkach. Obecnie mieszka w Rędzikowie, woj. słupskie) Noc z 29 na 30 sierpnia 1943 r. spędziłem w Równie. Rodzice polecili mi, abym zaniósł po Mszy św. pieniądze na podatek za ziemię matki. Moja mama pochodziła z Równa, z Wawrzyków. Oprócz jej rodziny mieszkało tam jeszcze 30 polskich rodzin. Dałem pieniądze wujkowi, a wieczorem z jego synem poszliśmy na wieczorek do znajomej Ukrainki. Syn wujka pozostał tam do świtu, a ja wróciłem do siostry szwagierki - Stasiukowej. Umówiliśmy się, że gdy będę szedł rano do Ostrówek, to mam go zawołać. Stało się inaczej. W nocy przyszła jego mama i zabrała go. Ukraińcy uprzedzili ją, żeby uciekła, bo dostali rozkaz wymordowania Polaków mieszkających w Równie. Mieli tego dokonać w nocy lub w dzień na zebraniu u Barańskiego na kolonii. Do mordu nie doszło, bo przeszkodzili im Niemcy z Wilczego Przewozu. Do domu wracałem tuż przed świtem. Szedłem na skróty i widziałem, jak paliły się Jankowce i Zamostecze. Gdy dotarłem do płotu przy cerkwi w Równie, usłyszałem szum i dzikie okrzyki. Za wsią wszedłem w przydrożny rów i zapaliłem papierosa. Odpoczywając, słyszałem tajemnicze szmery dobiegające z gęstej mgły unoszącej się nad polami. Będąc około półtora kilometra od domu, o godzinie 3 nad ranem usłyszałem wystrzał i zobaczyłem blask rakiety w pobliżu Ostrówek. Po chwili drugi strzał dobiegł z okolic Borowej. W oddali słychać było także odgłosy jadących wozów i pijackie okrzyki. Do Ostrówek doszedłem, gdy zaczynało świtać. We wsi panował spokój. Mój brat Kostek spał przed domem na słomie. W pobliżu stał przygotowany do drogi wóz. Chciałem położyć się w brogu, ale przeszkodził mi w tym atak Ukraińców. Poprzedziło go ostrzelanie wsi pociskami smugowymi. Po wejściu do wsi napastnicy kazali iść wszystkim do szkoły na zebranie. Idąc, widziałem, jak opierających się skrycie mordowali. Słyszałem także ich szydercze rozmowy. Domyślając się podstępu, postanowiłem wrócić do domu. Zdążyłem tylko ostrzec ojca, nim zatrzymał mnie ukraiński patrol. Zainteresowało ich moje, podobne do wojskowego ubranie. Kazali mi iść ze sobą. Pytali, czy nie mam broni albo amunicji. Gdy odpowiedziałem, że nie, wypuścili mnie. Podszedłem do stojących na drodze kobiet i mojego brata Stanisława. Namówiłem go, żeby się razem ukryć. Chciał zabrać ze sobą syna, ale żona przekonała go, aby dziecko pozostało z kobietami. Brat schował się pod podłogą swojego domu, a ja w stodole sąsiada. Obok mnie ukrył się także Tadeusz Kuwałek. Dzięki temu ocaleliśmy. Z rzezi uratowali się moi trzej bracia. Mamę, tatę i siostrę zamordowali Ukraińcy. Relacja Jadwigi Pakuły z domu Giec (Jadwiga Pakuła urodziła się w 1926 r. w Ostrówkach. Obecnie mieszka w Stulnie, woj. chełmskie) Mieszkaliśmy w Ostrówkach. 29 sierpnia 1943 r. obawiając się napadu Ukraińców, poszliśmy nocować do Kloców, których gospodarstwo było w pewnej odległości od wsi. Rano obudziła nas mama i kazała nam uciekać. Ja, siostra Łucja (lat 21) i bracia: Jan (lat 13), Stanisław (lat 9) pobiegliśmy w kierunku kościoła w Ostrówkach. Będąc na polu, na wzniesieniu, zostaliśmy zauważeni przez Ukraińca jadącego na koniu. Zatrzymał nas i kazał wracać do wsi. Gdy odjechał, schowaliśmy się w prosie naprzeciwko kościoła. Leżeliśmy długo, zdążyłam odmówić trzy razy cały Różaniec. Ukrainiec przyjechał ponownie. Powiedział, abyśmy wracali do Ostrówek. W przeciwnym razie nas zastrzeli. Wstaliśmy wszyscy - siostra, dwaj bracia, sąsiadka Dąbrowa, dwoje małych dzieci i jeszcze kilka osób. Gdy doszliśmy do kościoła, Ukraińcy wypędzali z niego kobiety, młodzież i dzieci. Dołączono nas do nich i popędzono w kierunku cmentarza. W jego pobliżu kolumna została ostrzelana przez Niemców. Wystraszeni Ukraińcy kazali nam iść prędzej. Wtedy też zastrzelili starego organistę z żoną, którzy opadli z sił i pozostali w tyle. Prowadzili nas dróżką biegnącą między krzakami, obok wsi Wola Ostrowiecka. Daleko było widać płonące zabudowania Strażyca. Ewa Szwed, starsza kobieta idąca z wnuczką, widząc, że Ukraińcy prowadzą nas na śmierć, powiedziała do jednego z nich: "Za co chcecie nas zabić, mało złota narabowaliście po Żydach?" Gdy doszliśmy na miejsce, Ukraińcy kazali kłaść się na ziemi rodzinami, a potem dziesiątkami. Ludzie modlili się i płakali. Przyszła kolej i na mnie. Położyłam się i nakryłam głowę chustką. Słyszałam, jak strzały zbliżały się do mnie, minęły i oddaliły się. Strzelało dwóch Ukraińców. Jeden ze zwykłego karabinu, drugi z maszynowego. Po pewnym czasie, gdy ucichły strzały, posłyszałam szept siostry. Pytała, czy jestem ranna. Odpowiedziałam, że nie. Spojrzałam na siostrę, była zalana krwią. Obok niej leżeli martwi bracia, Jan i Stanisław