Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pchła ukąsiła go dokładnie w prawe ucho. Dor o mało nie rozpłatał sobie głowy, próbując uderzyć ją własnym mieczem. No właśnie, 93 potrafił spłoszyć potwora, ale nie zdołał pozbyć się tej jednej, cholernej pchły! Musi w najbliższym czasie odszukać odstraszającą pchły roślinę. Ś SpójrzŚ Pająk dotarł do drugiego brzegu! Ś wykrzyknęła Millie. Tak też było. Ich zabiegi były mimo wszystko skuteczne. Być może było o jednego potwora za wiele, jak na możliwość Dora Ś ale przecież nie był sam. Rozluźniony, podszedł do drzewa, gdzie Skoczek umocował linkę przebiegającą nad rzeką. Była już napięta nad wodą, jako że Skoczek mocno zasupłał drugi koniec wokół pnia drzewa na tamtym brzegu. Pająk posłużył się wszystkimi swoimi siłami, uzyskując specjalną dźwignię za pomocą ośmiu nóg. Wkrótce linka została porządnie rozciągnięta od drzewa do drzewa, zwisając jedynie, jak zauważył Dor, pośrodku rzeki. Ta nadzwyczajnie mocna linka, równie doskonała jak wcześniejsze linki Skoczka, wydawała się niewidoczna z oddali. Ś Możemy teraz na rękach przerzucić się nad rzeką Ś powiedział Dor. I zaraz zapytał samego siebie: Czy p o t r a f i ni y? Ś Możliwe, że ty potrafisz Ś rzekła Millie. Ś Jesteś dużym, odważnym, bezwzględnym mężczyzną. Ale ja jestem nieśmiałą, słabą i miękką dziewczyną. Nigdy nie mogłabym... Gdyby tylko znała prawdę o Dorze! Ś Bardzo dobrze, przeniosę cię Ś Dor podniósł ją, postawił na drzewie, przy początku linki, potem podciągnął się do góry jednym sprężystym ruchem ramion. Umieścił buty na lince, utrzymał równowagę i wziął Millie w ramiona. Ś Co robisz? Ś krzyknęła przestraszona. Kopała. Znowu zauważył, jak zgrabne ma nogi i jak ślicznie wierzga. Pomyślał, że dziewczyna posiadła prawdziwą sztukę kopania. Umiała tak zginać nogi w kolanach, i tak poruszać stopami, żeby nie odsłonić całych nóg. Ś Nie zdołasz utrzymać w ten sposób równowagi. Ś No więc, co? Ś zapytał. Ś Przypuszczam, że w takim razie wpadniemy do rzeki i mimo wszystko będziemy musieli ją przepłynąć. Ruszył do przodu, balansując. Ś Oszalałeś? Ś wrzasnęła wystraszona. A on jak echo powtórzył: Ś Czy oszalałem? Ś Wiedział, że taki wyczyn nie był możliwy bez magicznego wspomagania Ś a jego ciało właśnie tego dokonało. Co za znakomite wyczucie równowagi posiadało to barbarzyńskie ciało! Nic dziwnego, że nawet całą siłą magii Xanth nie zdołano odeprzeć żadnego z mundańskich najazdów. Millie przestała kopać, bojąc się, że w ten sposób narazi go na utratę równowagi. Dor podziwiał sposób, w jaki porusza się jego nowe ciało. Gdyby wcześniej zdawał sobie sprawę z ukrytych możliwości swojego ciała, mniej bałby się wysokości. Zrozumiał teraz, że niepo-94 trzebnie obawiał się upadku, a jego strach zrodził się w wyniku chwilowej słabości. Kiedy wierzył w swoje możliwości, strach zanikał. W tej więc mierze ciało mężczyzny dodawało także męskości jego duchowi. Wtem pojawiły się większe kłopoty. Duże, brzydkie istoty wyfrunęły z lasu i krążyły nad wodą. Były zbyt masywne jak na ptaki. Głowy miały wielkość ludzkich. Groteskowe stado łopotało przez chwilę, potem dostrzegło postaci na linie. Ś Hiii! Ś wykrzyknął jeden z potworów i wszystkie odwróciły łby w ich kierunku. Ś Harpie! Ś krzyknęła Millie. Ś Och, już po nas! Dor chciał sięgnąć po miecz, ale nie mógł, bo przecież trzymał dziewczynę. Rzeczne potwory śledziły ich z dyskretnej odległości. Zachowały ostrożność, kiedy ten groźny człowiek utrzymywał się na linie, ale szybko zmieniłyby nastawienie, gdyby potknął się i wpadł do wody. Gdyby sięgnął po miecz, upuściłby Millie i stracił równowagę. Był właściwie bezradny. Harpie zbliżały się do nich. Ich brudne skrzydła wydzielały odrażający odór. Rzeczywiście, to brudne ptaszyska! Były usmarowa-nymi tłuszczem lotniczkami, o głowach i piersiach kobiet. Nie miały twarzy i piersi tak pięknych jak Millie. Ich oblicza były wiedźmowate, a wymiona groteskowe. Głosy miały ochrypłe. Ptasie nogi duże i brzydkie, a także złuszczające się pazury. Ś Co za znalezisko, siostry! Ś zaskrzeczała przywódczyni harpii. Ś Brać ich, brać ich! Stado sfrunęło niżej, wrzeszcząc z uciechy. Śmierdzące stworzenia w oka mgnieniu pochwyciły w swe pazury Millie, która wrzeszczała i kopała, gdyż została wyrwana z objęć Dora i uniesiona w górę. Potem chyba z dziesięć harpii zaatakowało Dora. Ich pazury zbliżyły się do jego ramion, bicepsów, łydek, ud, włosów i pasa. Pazury były zaokrąglone, bez ostrych krawędzi, więc nie wyrządziły mu krzywdy. Zacisnęły się kleszczowo na jego przegubach jak kajdanki. Oblepione brudem skrzydła załopotały mocniej, gdy harpie uniosły Dora w górę. Niosły go nad rzeką, potem do lasu nad wierzchołkami drzew, tak że jego pośladki niemal zamiatały o najwyższe gałęzie. Ciągnęły go przez las, aż dotarli do wielkiej szczeliny, gdzie harpie opuściły się w dół. Nie była to Rozpadlina; była o wiele mniejsza, bardziej porównywalna ze szczeliną, w którą wleciał na magicznym dywanie. Czy mogła to być ta sama wąska studnia? Nie, dostrzegł, że konfiguracja terenu jest odmienna. W stromej ścianie szczeliny ujrzał wygrzebane przez harpie wnęki, w których się gnieździły. Harpie zło-95 żyły go w największej jaskini, bezceremonialnie zrzucając na brudna podłogę. Dor podniósł się i strząsnął z siebie nieczystości. Millie nie było tutaj. Musiały zanieść ją do innej jaskini. Jeżeli nie istniały tu łączące korytarze Ś co wydawało się niepodobieństwem, ponieważ stworzenia te chodziły z trudem Ś nie będzie w stanie dotrzeć do niej na piechotę. Zachował swój miecz, ale nie mógł mieć nadziei, że uśmierci wszystkie harpie w tym zdegenerowanym mieście harpii. Tu miały przewagę. Może wiedząc o tym, w pogardzie miały jego miecz, albo po prostu nie rozpoznawały mundańskiej pochwy na plecach. To ostatnie wydawało się bardziej prawdopodobne. W końcu zaczai doceniać takie położenie miecza! Postanowił zatem nie zdradzić się z tym, że posiada broń