Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ukradkiem rozglądała się za Joshem, ale nigdzie go nie spostrzegła. Pewnie przepytywał kolejnego podejrzanego. Cóż, skoro musi znosić towarzystwo tego bufona, przynajmniej wykorzysta czas dla własnych celów. Skoczny taniec pod koniec stał się wolniejszy, więc postanowiła o coś zapytać. - Czy mogę zadać pytanie, wasza książęca wysokość? - Clarence - odrzekł Nunwich tonem, który świadczył, że uznaje tę propozycję za wielką łaskę ze swojej strony. - Proszę nam mówić Clarence. - Clarence. - Anne nie chciała go bardziej ośmielać, ale zatrzepotała rzęsami, jak nauczyły ją Różyczki. Będzie odgrywać nieśmiałą pannę i flirtować, jeśli to jej ułatwi osiągnięcie celu. - Czy nie zna pan przypadkiem człowieka o nazwisku Firth? Samuel Firth? ROZDZIAŁ 16 Gdzie jest Firth? Josh wyszedł z sali balowej i przeciskał się między grupkami gości. Kilku mężczyzn powitało go skinieniem głowy, ale żaden nie zbliżył się do niego ani go przyjaźnie nie zagadnął. Właściwie nie miał nic przeciwko pozycji wyrzutka. Mierziło go, że jego honor został splamiony, ale dzięki skandalowi nie musiał wdawać się w rozmowy, które przeszkodziłyby mu w wykonaniu zadania. Na schodach jakaś starsza dama z córką obeszła go szerokim lukiem. Z cynicznym rozbawieniem spostrzegł, że dziewczyna posyła mu spod rzęs uwodzicielskie spojrzenia. Głupia gęś. Jak wiele innych, fascynowała ją jego zła sława. Tymczasem jego wcale nie ciągnęło do młodych dziewcząt, które niedawno ukończyły nauki i mogły być jego córkami. Wolał towarzystwo dojrzałej kobiety, z którą mógł rozmawiać i spierać się jak równy z równym. Kobiety takiej jak Annę. Przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy w balowej sukni schodziła ze schodów, i coś ścisnęło go w piersi. Zniknęła gdzieś gładka fryzura, staropanieński czepek, zapięta wysoko pod szyją suknia. Zniknęła też ziemista cera i surowo zaciśnięte wargi. Ogłupiały i zaskoczony, patrzył na piękną kobietę w różowej sukni, pod którą rysowały się kobiece krągłości. Miał szczęście, że stał z tyłu, dzięki czemu dopasowane spodnie nie zdradziły jego podniecenia. Choć w innych sprawach był bardzo zdyscyplinowany, nie potrafił odpędzić od siebie wspomnienia ich objęć na plaży. Miał ochotę znów wziąć ją w ramiona i posmakować jej ust. Do diabła, dlaczego się okłamywał? Tak naprawdę pragnął zaciągnąć ją do jakiegoś opuszczonego pokoju i kochać się z nią, nie bacząc na konsekwencje. Nie, nie powinien zbaczać z obranej drogi. Musi znaleźć zamachowca, ukarać go, a potem zniknąć z życia Annę, odnaleźć spokój i samotność w swojej posiadłości. I tak już zbyt dużo wiedziała o nim, o jego marzeniach i koszmarach. Wojna i historia z Lily nauczyły go, że należy panować nad swoimi emocjami. Musiał się kontrolować, żeby nie narażać swoich podkomendnych na niebezpieczeństwo. Nie zamierzał też więcej ryzykować w miłości. Z kobietami takimi jak Annę należało się żenić, a nie zaciągać je do łóżka. Już raz oddał komuś serce i do końca życia będzie nosił na nim blizny. Zatrzymał się w drzwiach prowadzących do wielkiego salonu. Wszystko tutaj było złocone: kolumny korynckie, kominek, a nawet pseudorenesansowe kasetony na suficie. Wielkie okna przysłonięto drapowanymi zasłonami w tym samym odcieniu szkarłatu co wyściełające podłogę dywany. Grupki gości w skupieniu grały w karty przy stołach oświetlonych kandelabrami. Lokaje w białych perukach roznosili napoje. Cichy gwar głosów i pobrzękiwanie kieliszków mieszały się z dźwiękami muzyki, dobiegającymi z sali balowej. Josh spostrzegł zwierzynę, na którą polował. W mrocznym kącie sali dwóch mężczyzn stało przy długim stole, przykrytym zielonym suknem. Po kolei rzucali parą kości, za każdym razem reagując jękiem lub okrzykiem radości. Pochłonięci grą, z początku nie zauważyli Josha. Jednym z nich był kuzyn Annę, Edwin Bellingham, lekko chwiejący się na nogach. Jego partner, ciemnowłosy mężczyzna, stał w głębokim cieniu. Choć był odwrócony plecami, wydawał się znajomy. Nonszalancko opierał się o ścianę, trzymając w ręku szklaneczkę koniaku. W przeciwieństwie do towarzysza, był czujny i opanowany. Podszedł do stołu i zręcznym ruchem dłoni wyrzucił kości. Edwin jęknął. - Znowu siedem - wybełkotał niewyraźnie. - Wiesz co, stary, masz dziś diabelne szczęście. - Można powiedzieć, że sam jestem tu gościem z piekła. - Rzucił kości Edwinowi. Kuzynowi Annę nie udało się jednej złapać i musiał paść na kolana, żeby odnaleźć ją pod stołem. Josh rozpoznał niski, kpiący głos ciemnowłosego mężczyzny. Z uśmiechem podszedł do stołu. - A niech mnie! To rzeczywiście sam diabeł. Brandon Villiers, hrabia Faversham, odwrócił się szybko. - Josh Kenyon. Widzę, że tobie też udało się wrócić z piekła - powiedział z sardonicznym uśmiechem. Uścisnęli się szybko, energicznie poklepując się po plecach. Inni gracze wpatrywali się w nich ciekawie, ale Josha nie obchodziły plotki. Dorastali po sąsiedzku, ich babki często się odwiedzały, co jeszcze umacniało przyjaźń ich wnuków. Brand był dla niego niczym czwarty brat