Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło od chwili, gdy się tam wgramolił, ale rozładunek drzewa na pewno trwał kilkanaście szycht. Rees walczył z sennością. Wiedział, że nikt nie zauważy jego nieobecności w pracy przynajmniej przez kilka szycht. Pomyślał z lekkim smutkiem, że minie jeszcze więcej czasu, nim ktoś zacznie go szukać. Teraz miał już za sobą świat Pasa. Jeśli czekały go niebezpieczeństwa, przynajmniej były one innego rodzaju niż dotychczasowe. Jak dotąd dokuczał mu tylko głód i pragnienie. Katastrofa wydarzyła się wkrótce po znalezieniu kryjówki w listowiu. Jeden z robotników Pasa potknął się o jego zawiniątko z żywnością, i myśląc, że należy ono do znienawidzonej załogi Tratwy, podzielił się prowiantem z pozostałymi górnikami. Rees miał szczęście. Nie został przez nich odkryty. Teraz jednak nie posiadał zapasów i nie potrafił myśleć o niczym innym, jak tylko o burczeniu w brzuchu. Wreszcie rozładunek został zakończony i gdy pilot uruchamiał drzewo, Rees zapomniał o głodzie. Pallis zwinął sznur i zawiesił go na haku wbitym w pień. Wizyta dobiegła końca. Sheen przestała się odzywać i przez kilka szycht znosił ponure milczenie. Pokręcił głową i poczuł ulgę na myśl o powrotnym locie. - Dobra, Gover, ruszaj w drogę! Kiedy skończę zwijać tę linę, ty masz już skierować miski na spód drzewa, napełnić je i rozpalić w nich ogień. A może wolisz poczekać na następne drzewo? Gover zabrał się do pracy całkiem żwawo. Wkrótce pod drzewem pojawiła się chmura dymu, która zasłoniła Pas i jego gwiazdę. Pallis znajdował się obok pnia. Ręce i stopy pilota wyczuwały biel podkorowej warstwy drzewa. Miał wrażenie, że przenika potężne roślinne myśli i reakcje na zalegającą w dole ciemność. Pień wyraźnie szumiał, konary młóciły powietrze, listowie trzęsło się i szeleściło, a małe skoczki miotały się, zdezorientowane nagłą zmianą prędkości powietrza. Potem nastąpiło budzące radość szarpnięcie i wielka obrotowa platforma uniosła się nad gwiazdą. Pas i jego człowiecza niedola skurczyły się do rozmiarów pyłku, który powoli spadał w kierunku Mgławicy. Pallis uczepił się latającego drzewa rękami i nogami i było mu dobrze jak nigdzie indziej. Jego zadowolenie trwało mniej więcej półtorej zmiany. Przeszukiwał drewnianą platformę, a zarazem melancholijnie spoglądał na gwiazdy, sunące przez powietrze. Wyczuł zakłócenia lotu. Och, nie były dość poważne, żeby wytrącić Govera z częstych drzemek, ale doświadczonemu Pallisowi wydały się zapowiedzią niebezpieczeństwa. Przycisnął ucho do wysokiej na kilka metrów ściany drzewa, pień warkotał wewnątrz komory próżniowej, usiłując ujednostajnić rotację drzewa. Wyglądało na to, że ładunek został nierównomiernie rozłożony. To było jednak niemożliwe... Przecież Pallis osobiście nadzorował rozmieszczenie towaru, który musiał jednakowo obciążać wnętrze drzewa. Gdyby fachowiec przeoczył dużą nierównowagę, równie dobrze mógłby zapomnieć, jak się oddycha. Wobec tego, co się dzieje? Zniecierpliwiony Pallis burknął coś do siebie. Oderwał się od pnia i powędrował na krawędź drzewa. Zaczął oglądać umocowane pakunki, metodycznie sprawdzając każdą płytę i beczułkę, jednocześnie przypominał sobie załadunek drzewa. Gwałtownie przystanął. Jedna z beczułek z prowiantem była uszkodzona, jej plastykowa obudowa pękła w dwóch miejscach, a w środku brakowało połowy zawartości. Pallis szybko sprawdził stojący obok pojemnik z wodą. On również został rozbity i opróżniony. Pilot poczuł swój gorący oddech. - Gover! Gover, chodź tutaj! - Chłopak zbliżył się powoli, na jego szczupłej twarzy malował się grymas strachu. Pallis stał nieruchomo, czekając, aż Gover znajdzie się w jego zasięgu. Uderzył pomocnika prawą ręką i chwycił za ramię. Chłopak wił się i sapał, ale nie był w stanie wydostać się z potężnego uścisku. Przełożony pokazał uszkodzone pojemniki. - Co ty na to? - Pilocie, ja tego nie zrobiłem. - Gover był w szoku. - Nie byłbym taki głupi... auu! - Pallis wepchnął głębiej kciuk w przegub Govera, żeby sprawić więcej bólu. - Myślisz, że chowałem to żarcie przed górnikami po to, abyś ty mógł sobie napchać swoją bezużyteczną gębę? Ty mały kościany palancie, teraz dam ci szkołę. Kiedy wrócę na Tratwę, będę rozpowiadał wszystkim, jakim jesteś łgarzem, złodziejem, gnój... - Nagle umilkł, gniew gdzieś się ulotnił. Ilość prowiantu zabrana z pojemników z pewnością nie mogła doprowadzić do utraty przez drzewo równowagi. A co do Govera, hm, w przeszłości nieraz przyłapywano go na kradzieżach, kłamstwach i jeszcze gorszych występkach, ale teraz miał rację: tylko skończony głupiec poważyłby się na coś podobnego. Pallis niechętnie puścił ramię chłopca. Gover rozcierał nadgarstek, z wyrzutem spoglądając na szefa. Pallis drapał się w brodę. - Hm, skoro nie wziąłeś tych rzeczy, Gover, kto to zrobił? Jak myślisz? Niech to kości, chyba mieli pasażera na gapę! Pallis szybko kucnął i zaczął chodzić na czworakach po drewnianym konarze. Zamknął oczy i starał się wyczuć, gdzie jest źródło leciutkiego drżenia. Jeśli brak równowagi nie występował na krawędzi, to gdzie należało go szukać? Gwałtownie wyprostował się i niemal pędem pokonał ćwierć drogi wokół krawędzi, chwytając się listowia długimi palcami nóg. Zatrzymał się na kilka sekund i kolejny raz oplótł gałąź ramionami. Następnie, nieco wolniej, skierował się ku środkowej części drzewa i zatrzymał w połowie drogi do pnia. W listowiu znalazł małe gniazdo. Przez skupisko liści Pallis dostrzegł strzępki wypłowiałej odzieży, pukiel rozczochranych, czarnych włosów i zwisającą, bezwładną rękę. Doszedł do wniosku, że jest to ręka chłopca lub młodego mężczyzny, chociaż pokrywały ją liczne zgrubienia i niewielkie rany. Pallis wyprostował się. - No cóż, uczniu, oto przyczyna niewyważenia ładunku. Miłej szychty, szanowny panie! Czy chciałby pan teraz skonsumować śniadanko? - Gniazdo eksplodowało. Z plątaniny konarów wyleciał rój skoczków, a po chwili przed Pallisem stanął chłopiec z zaspanymi oczami i wykrzywioną ze strachu twarzą. - Na kości, toż to szczur z kopalni. - Gover przysunął się do Pallisa. Pallis spoglądał to na jednego, to na drugiego chłopca. Wydawało się, że są w tym samym wieku, ale Gover był dobrze odżywiony i kiepsko umięśniony, podczas gdy żebra przybysza sterczały jak u modela na lekcji anatomii, zniszczone ręce świadczyły o wykonywaniu ciężkiej pracy, a muskułów mógł mu pozazdrościć niejeden mężczyzna. Pasażer na gapę miał sińce pod oczami. Pallis przypomniał sobie o niedawnej implozji w odlewni i zastanawiał się, jakie okropności widział ten młody górnik. Teraz jednak chłopiec buntowniczo wypiął pierś i zacisnął pięści