Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Powtarzam raz jeszcze, że w mojej ekspertyzie nie stwierdziłem ani razu, że to właśnie ten młotek posłużył do zadania komuś śmierci. Stwierdziłem jedynie... - Ale pańskie stwierdzenie zostało oparte na założeniu, że narzędziem zbrodni był właśnie ten młotek i że... Wytrzymałość profesora skończyła się. Nie oglądając się na dobre maniery, przerwał obrońcy bez pardonu, zwracając się wprost do sędziego: - Wysoki Sądzie! Mam wrażenie, że ta dyskusja z panem mecenasem prowadzi donikąd. Czy Wysoki Sąd mógłby uwolnić mnie od dalszych pytań obrońcy? Za plecami M'Clure'a rozległy się brawa. Najpierw nieliczne, głównie wielbicielek podstarzałego dandysa, potem jednak coraz głośniejsze, w miarę jak przyłączali się do nich i inni. Zrezygnowany M'Clure powrócił na swoje miejsce. Edynburg, 5 maja 1909 roku godzina #/11#30 Kiedy profesor Glaister w otoczeniu grupki wielbicielek opuścił już salę, niepostrzeżenie wszedł do niej drugi powołany przez sąd biegły. Zajęta komentowaniem występu Glaistera publiczność niemal nie zwróciła uwagi na doktora O'Connora, wiekiem nie ustępującego Glaisterowi. Nie miał on wielbicielek, bo i któż mógłby zachwycać się niepozornym, jakby skurczonym człowieczkiem ze sporą łysiną i wydatnym brzuszkiem. Na dodatek jego nogi były tak krzywe, jakby przez całe życie obejmowały koński grzbiet. Publiczność zauważyła O'Connora właściwie dopiero wówczas, gdy sędzia Henryson zwrócił się bezpośrednio do niego: - Doktorze O'Connor, jest pan biegłym powołanym na wniosek obrony. - Tak... tak - bąknął O'Connor. Doktor rozglądał się nieśmiało po sali, sędzia odczekał więc, aż człowieczek zobaczy już to, co chciał, by ponownie zwrócić się do niego: - Proszę przedstawić nam swoją opinię, ale - jeśli to możliwe - nieco głośniej i wyraźniej. O'Connor, lekko spłoszony, spojrzał na sędziego, po czym zaczął grzebać w przepastnych kieszeniach czegoś, co miał na sobie, a co nie było ani marynarką, ani surdutem, tylko czymś pośrednim między nimi. - Wysoki Sądzie - zaczął, rozkładając przed sobą wyciągane z kieszeni notatki - przede wszystkim muszę stwierdzić, że ilość materiału do badań, który znaleziono na płaszczu i na młotku, jest zdecydowanie niewystarczająca do określenia, czy jest to krew, czy nie. - Doktor znalazł wreszcie właściwą karteczkę, mocniej ujął ją w lewą rękę, prawą chowając w kieszeniach wszystkie pozostałe. - Zresztą, profesor Glaister nie stwierdził tego jednoznacznie. - Sprawdził swoje notatki. - Tak, nie stwierdził. Jeśli jednak uznamy, że jest to krew ssaka, to i tak nie będziemy w stanie zbadać, czy to krew pani Gilchrist. Po tym oświadczeniu O'Connor zachichotał, jakby ta informacja sprawiła mu wyjątkową przyjemność. Widzów przeszedł dreszcz wywołany jego satanicznym chichotem, ale O'Connor już ciągnął swój wykład: - Po drugie, kształt i rozmiary ran, które zadano ofierze, świadczą o tym, że narzędziem zbrodni mogły być równie dobrze, a może nawet lepiej: siekiera, noga od krzesła lub jakiś inny przedmiot. Rzeczony młotek wydaje się najmniej prawdopodobny. Nikt nie wiedział, czy O'Connor już skończył, czy tylko przerwał na chwilę. Sędzia Henryson postanowił to sprawdzić: - Swoją opinię opiera pan, oczywiście, na oględzinach zwłok? - Nie, Wysoki Sądzie. Nie uczestniczyłem w oględzinach. Henryson był zdziwiony, ale postanowił dociec prawdy. - A zatem, jest ona wynikiem badań płaszcza i młotka? Teraz O'Connor spojrzał na sędziego mało przytomnym wzrokiem. - Nie, Wysoki Sądzie. Ja takich badań nie przeprowadzałem. Oczy sędziego, które przed chwilą przypominały spodki od filiżanek, teraz osiągnęły rozmiary talerzyków do ciasta. - Ale przynajmniej widział pan te przedmioty?! - Niestety... nie... O'Connor zajął się upychaniem do kieszeni karteczek ze swoimi zapiskami. - To na czym, u licha, opiera pan swoją... powiedzmy, ekspertyzę?! - wybuchnął Henryson. Wydawało się, że na całym świecie nie było wówczas równie zadziwionego człowieka jak sędzia Henryson. - Swoją opinię wydałem jedynie po zapoznaniu się z raportem profesora Glaistera, bo tylko tyle mi udostępniono. Henryson nie był pewien, czy poruszenie, które zapanowało na sali, było wywołane nieodpowiedzialnymi - jego zdaniem - opiniami wypowiadanymi przez tego dziwaka, czy też faktem, że nie dopuszczono go do badań narzędzia zbrodni. Na wszelki wypadek wolał sięgnąć po młotek. Gdy publiczność uciszyła się, sędzia ogłosił uroczyście: - Na tym kończymy postępowanie dowodowe. Odraczam rozprawę do jutra, do godziny dziesiątej