Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Na Boga! - powiedział na głos. - Jaki jestem głupi! Co z tobą zrobię, jeśli nawet cię stąd wyciągnę? Oni zablokują wszystkie autostrady wylotowe. Mam tylko jedną realną szansę, a i tak będzie to prawie beznadziejnie trudne, nawet bez zawadzającej mi pijanej staruchy. Nie mam ochoty wspinać się na trzydzieste piętro z tobą na plecach. Logika podpowiadała mu, że powinien ją zostawić. Już zaczął się odwracać i wtedy ponownie naszła go w całej swej grozie myśl o Babuni prowadzonej na szubienicę. Pomimo wszystkich swoich wad, samym swym istnieniem umożliwiła mu przeżycie. Taki dług trzeba spłacić. Jednym szarpnięciem wydarł czarną torbę z kryjówki pod jej szlafrokiem. Stęknęła pijacko, a potem, kiedy prowokacyjnie poruszał torbą przed jej oczyma, wsączyła się w nią świadomość. - Popatrz - naigrawał się - wszystkie twoje pieniądze! Cała twoja przyszłość! Zdechniesz z głodu. Każą ci szorować podłogi w przytułku. Będą cię bić. W piętnaście sekund była trzeźwa, gorącą, żarliwą trzeźwością; z wprawą zatwardziałego kryminalisty natychmiast wychwyciła to, co istotne. - Powieszą Babunię! - sieknęła. - Nareszcie do ciebie dotarło - powiedział Jommy. - Masz, trzymaj swoją forsę. - Uśmiechnął się smutno, gdy wyrwała mu torbę z ręki. - Musimy przejść przez tunel. Prowadzi z mojej sypialni do prywatnego garażu na rogu 470 ulicy. Mam kluczyki do samochodu. Podjedziemy pod Centrum Lotnicze i porwiemy jeden z... Przerwał, uświadomiwszy sobie słabość ostatniej części swego planu. Wydawało się niewiarygodne, że bezczułkowi slani będą tak kiepsko zorganizowani, aby rzeczywiście zdołał porwać jeden z tamtych wspaniałych statków, które co noc startowały w niebo. Co prawda kiedyś uciekł im absurdalnie łatwo, ale... Jommy sapnąwszy posadził staruchę na płaskim dachu hangaru statków kosmicznych. Padł jak kłoda obok niej i leżał ciężko dysząc. Po raz pierwszy w życiu będąc w pełni zdrowia doznał zmęczenia mięśni spowodowanego wysiłkiem. - Wielkie nieba! - stęknął. - Kto by pomyślał, że starucha będzie taka ciężka? Mamrotała coś pod wpływem spóźnionego przerażenia karkołomną wspinaczką. Jego mózg przechwycił w porę ostrzeżenie o cisnącym się jej na usta wybuchu złorzeczeń. Mięśnie pomimo zmęczenia zareagowały błyskawicznie. Szybka dłoń zamknęła się na jej wargach. - Stul pysk - warknął - albo cisnę cię na dół jak worek kartofli. To ty spowodowałaś tę sytuację i ty musisz ponosić konsekwencje. Jego słowa podziałały jak zimny prysznic; mógł tylko podziwiać, jak szybko otrząsnęła się z miotającego nią panicznego przerażenia. Stara łajdaczka na pewno miała jeszcze niezłą wytrzymałość. Odsunęła od ust jego rękę i zapytała markotnie. - Co teraz? - Musimy jak najszybciej znaleźć wejście do budynku, a potem... - Spojrzał na zegarek i z przerażeniem poderwał się na nogi. Za dwanaście dziesiąta! Dwanaście minut do startu rakiety. Dwanaście minut na zawładnięcie statkiem! Poderwał Babunię na nogi, zarzucił ją lekko na ramię i ruszył pędem w stronę środka dachu. Nie dość, że nie mieli czasu na szukanie drzwi, to będą one z pewnością zabezpieczone systemem alarmowym, a czasu na jego zbadanie i unieszkodliwienie było jeszcze mniej. Pozostała tylko jedna droga. Gdzieś tu musiała być wyrzutnia, z której wysyłano statki ku najdalszym rejonom przestrzeni międzyplanetarnej. Poczuł różnicę pod stopami, nieznaczne wzniesienie, łagodną wypukłość. Stanął jak wryty, balansując na palcach, odzyskując równowagę po gwałtownym zakończeniu wyścigowego sprintu. Ostrożnie wymacał drogę do krawędzi wypukłej części dachu. Tu powinna być granica wyrzutni. Pospiesznie wyszarpnął z kieszeni atomową broń ojca. W dół buchnął unicestwiający płomień. Poprzez otwór o średnicy półtora metra zapuścił wzrok w otchłań szybu opadającego w głąb pod kątem co najmniej sześćdziesięciu stopni. Sto, dwieście, trzysta metrów metalowej, lśniącej ściany, a potem, w miarę jak wzrok Jommy’ego przyzwyczajał się do słabego oświetlenia, z wolna pojawiły się zarysy statku. Zobaczył ostry dziób jak u torpedy, ze skierowanymi w przód dyszami hamującymi, które psuły efekt opływowej gładzi. Sprawiało to wrażenie czegoś śmiercionośnego, teraz cichego i zamarłego w bezruchu, a jednak złowieszczego. Doznał złudzenia, że spogląda w lufę olbrzymiego działa na pocisk, który ma zostać za chwilę wystrzelony. Porównanie wstrząsnęło nim tak mocno, że jego umysł przez dłuższą chwilę nie chciał dopuścić myśli o tym, co musi zrobić. Opadły go wątpliwości. Czy odważy się ześliznąć po tej gładkiej jak szkło zjeżdżalni, skoro w każdej sekundzie rakieta może ruszyć z miażdżącym impetem ku niebu? Uczuł chłód przenikający całe ciało. Z trudem oderwał wzrok od paraliżującej głębi tunelu i skierował spojrzenie, początkowo niewidzące, a po chwili coraz bardziej zafascynowane, na majaczący w oddali wspaniały pałac. Bieg myśli nagle się urwał; napięcie mięśni powoli ustąpiło. Przez kilka długich sekund po prostu stał tam, spijając piękno ogromnego, cudnego klejnotu - pałacu w nocnej szacie. Z tej wysokości widział go doskonale, pomiędzy i ponad dwoma ogromnymi wieżowcami; mienił się jaskrawo, lecz nie było w tym nic z ogłuszającej, oślepiającej jasności