Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jednak zdawał sobie sprawę, że to człowiek, wszystko jedno wrogi czy przy- jazny, jest jedynym stworzeniem, którego wszystkie zwierzęta się boją. Przez chwilę głęboko nienawidził tej samej Afryki, którą tak bardzo ukochał. Jesteś twardą ziemią pełną sprzeczności – mówił jego umysł. – Urządzili- śmy sanktuaria dla ochrony zwierzyny, a teraz musimy zabijać nasze ukochane zwierzęta, by uniemożliwić im zniszczenie ich własnych ostoi. Jacob zagwizdał dając znać Erinowi, że są gotowi do drogi. Erin podszedł do rzeki i ochlapał sobie głowę. Woda była zimna i uspokoiła go. - Zostawcie sznur, który wiąże ich razem, ale uwolnijcie im ręce, żeby mo- gli nieść drut – powiedział. Jacob i Jonas spełnili jego rozkaz, ale sztywność ich ramion i karków świad- czyła o wielkim niezadowoleniu. - Powiedzcie im, żeby zaprowadzili nas do swojej wioski. Poszukamy rogów i skór. Może natkniemy się tam nawet na tego, kto im płaci za zastawanie sideł. 148 - Dziś pułapki są puste. Zdobyli tylko nogę lamparta – odparł Jacob. – Ale kto wie, co w nich znajdują przy innych okazjach? - Nie wskazali nam wszystkich pułapek – stwierdził Jonas. - Jest ich więcej, głęboko w buszu. Pokazali nam tylko trochę, akurat tyle, żeby cię zadowolić. Erin wiedział, że tropiciele mają rację, więc powiedział tylko: - Ruszajmy! Chcę dojść do ich wioski przed zmierzchem. Już po niecałej godzinie marszu cienkie, dziecięce głosiki obwieściły bli- skość wsi. Jacob i Jonas zapowiedzieli swoim jeńcom, że ich zastrzelą jeżeli zaalarmują mieszkaców wioski i dadzą im szansę ukrycia rogów i skór. Kłusownicy byli jednak zbyt przerażeni, by chociażby się odezwać. Dzieci zauważyły wkraczających do wsi mężczyzn, którzy wyglądali jak oddział łapaczy niewolników. Wrzeszcząc popędziły do matek i razem z nimi zniknęły w chatach. Erin strzelił w powietrze. - Wezwij naczelnika – polecił Jacobowi. Po kilku minutach z jednej z chat wyszedł mężczyzna. Jego wielki brzuch zadawał kłam łachmanom, które zapewne włożył w ostatniej chwili, by udawać nędzarza. - Ten tu ma dość jedzenia– szepnął Jacob. – Zacznijmy przeszukanie od jego chaty. Erin głośno nakazał Jacobowi i Jonasowi, by przeprowadzili rewizję. Na- czelnik zaczął wykrzykiwać i grozić. Ale gdy Jonas pojawił się w drzwiach z pięk- nymi rogami antylopy końskiej, naczelnik opadł na stołek stojący przy ścianie i ukrył twarz w rękach. Antylopa końska była zwierzęciem chronionym, zagrożonym wyginięciem. Naczelnik wiedział już, że spędzi w więzieniu co najmniej rok. Wiedział też, że człowiek, któremu dostarcza rogi i skóry, wyprze się go. Był sam i nie mógł zni- kąd spodziewać się pomocy. Gdy patrzył w górę, na Erina, wydawało się, że jego pomarszczona twarz rozsypie się na kawałki jak błoto schnące w słońcu. Po policzkach popłynęły mu łzy. Nadbiegła jego żona i rzuciła się Erinowi do nóg; inne kobiety wyły, a dzieci płakały. Erin odwrócił się. Wiedział, że to przedstawienie jest obliczone na to, by wzbudzić w nim litość, ale i tak serce go bolało na widok nędzy, w jakiej ci ludzie muszą żyć. Jednak zrobię to, co muszę, pomyślał, bo inaczej za pół wieku połowa gatunków afrykańskich zwierząt przestanie istnieć. Muszą nauczyć się chronić zwierzynę. Popatrzył w niebo, żeby nie widzieć wielkich, przerażonych oczu obdartych wioskowych dzieciaków i błagań matek i żon. - Jak można chronić zwierzynę, skoro z dnia na dzień ludzi jest coraz wię- cej, a ich nędza wzrasta? – szepnął do Jacoba. - Dzieci i bydło stanowią bogactwo mężczyzny – odparł tropiciel. – Bez nich mężczyzna jest niczym. - A bez dzikich zwierząt, zamieszkujących afrykańskie równiny, Afryka bę- dzie niczym – wyszeptał Erin miękko. 149 W tym momencie z chaty wyszedł Jonas. Otrzepywał głowę z trawy, którą pokryty był dach, a w rękach niósł jeszcze jedną parę rogów. - Już nigdy nie zobaczysz słonecznego światła – powiedział Jacob do na- czelnika małej wioski. – Zostaniesz w więzieniu do śmierci. - Nie oglądaj się– poradził Jacob, gdy opuścili wioskę. Obawiał się, że Erin ulegnie litości i zwolni naczelnika oraz kłusowników. – We wszystkich garn- kach gotowało się mięso. Złapali wiele zwierząt. Teraz płaczą, bo muszą za to zapłacić. Erin powąchał powietrze. Poczuł zgniły zapach mięsa, które zbyt długo leża- ło na słońcu. - Masz rację, Jacobie. Tylko że kłusownicy nic dziś nie jedli. Może naczel- nik odżywia się odpowiednio, jednak reszta w ogóle nie ma mięśni na kościach. Nakarm ich w obozie i niech tam spędzą noc. Równie dobrze mogą stanąć przed policjantem jutro, z pełnymi brzuchami