Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- PLama na twojej sukience jest gorsza, niż mi się zdawało. Najlepiej zdejm sukienkę, mam doskonały wywabiacz plam. - Nie wiem, czy powinnam... - Tu przecież jest dostatecznie ciepło, nie uważasz? - Czy naprawdę mam... - Ależ dlaczego nie? - powiedział Kater takim tonem, jakby chodziło o coś zupełnie naturalnego. - Jesteśmy przecież sami. No i nie możemy zostawić tak tej plamy. Szkoda takiej ładnej sukienki. Poza tym postaram ci się o nową, jeśli chcesz. - Pan jest taki dobry dla mnie. - Chodź, chodź, dziewczyno, nie krępuj się. Chodź trochę bliżej, pomogę ci. Tak, teraz lepiej. Jeszcze trochę bliżej. No widzisz. Irena pozwoliła sobie ściągnąć sukienkę przez głowę. - Tak jest chyba przyjemniej, co? - pospiesznie napełnił kieliszki. Obserwował ją przy tym: delikatne, ale już kobiece uda, nieomal wyzywający biust, i zmysłowo rozchylone, wilgotne wargi. Katerowi zaczęły się ręce trząść. Szampan znowu pociekł z kieliszka i tym razem, wbrew woli Katera, poplamił mu spodnie. - No coś takiego! - powiedział. - To też trzeba wyczyścić, co? - Chyba tak - powiedziała Irena ociężałym głosem. W tym samym momencie zadzwonił przeraźliwie telefon. Dzwonił przeciągle, nieprzerwanie, długo. Kater spojrzał na Irenę, odchyloną do tyłu, potem na telefon, który nie chciał się uspokoić; wreszcie podniósł słuchawkę i zawołał: - Do jasnej cholery, co to znaczy? O tej porze? Tak pośród nocy? Że też człowiek nie może mieć ani chwili spokoju!... Ach tak - powiedział po paru zaledwie sekundach. - To co innego. Zaraz przyjdę. - Czy musisz wyjść? - spytała Irena cicho. - Tak - odparł ze szczerym żalem. - Szkoda. - Alarm lotniczy - powiedział kapitan Kater. - Ubierz się. * * * Poprzez noc gnał kapitan Feders swoim wozem terenowym w kierunku Wildlingen. Obok niego siedział generał_lekarz trzymając się kurczowo klamki u drzwiczek. Jazda bowiem była szybka, a droga niedobra. - Tego przynajmniej mógł mi pan oszczędzić - powiedział generał nadąsany. - Zrobiłem przecież wszystko, czego pan ode mnie żądał. Zatrzymanie mego wozu było już zupełnie zbyteczne. - Nic nie jest zbyteczne i nic panu nie zostanie oszczędzone! - zawołał Feders, dodając jeszcze gazu. Czapka zsunęła się generałowi na czoło. Próbował ją poprawić, ale o mały włos byłby stracił równowagę. Jego różową twarz wykrzywiał grymas wściekłości. Nagle kapitan Feders nacisnął hamulec. Wóz pomknął po gładkiej szosie jak sanie, skręcił nagle prosto na rów, zarył się w piasek i zatrzymał się gwałtownie z piskiem hamulców. Generał wyrżnął głową w szybę i zaczął biadolić. - Spokój! - powiedział Feders szorstko. Jego pasażer od razu zamilkł. Feders wsłuchiwał się w noc: od strony Wildlingen huczały syreny - syreny przeciwlotnicze. Wyły z jednostajną regularnością. - To się nieźle składa - powiedział Feders. - Co ma pan zamiar zrobić? - spytał generał, pełen najgorszych przeczuć. - Powiem to panu całkiem wyraźnie - oświadczył Feders i odwrócił się do swego towarzysza frontem, tak że miał teraz przed sobą jego błyszczącą, mokrą od potu twarz. - Wyekspediuję pana na tamten świat, żeby kilka nieszczęsnych istot mogło jeszcze jakiś czas pożyć. - Ależ - generał nie mógł złapać tchu - pan chyba żartuje! Zrobiłem przecież wszystko, co pan chciał. Potwierdziłem panu na piśmie, że u wszystkich pacjentów istnieje możliwość leczenia. Ma pan to urzędowo stwierdzone. Tym samym więc wszystko jest w porządku. A to, co pan przedtem powiedział, to był żart, prawda? - Człowieku - rzekł kapitan Feders - za co mnie pan właściwie ma? Znam przecież reguły tej gry. A poza tym uważam, że wy, mordercy, jesteście zdolni do każdego łajdactwa. Kto wykańcza chorych, żeby mogły się zwolnić łóżka czy spełnić wielkoniemieckie rojenia, zdolny jest do każdej podłości. Wiem, co się stanie: skoro tylko wypuszczę pana z moich szponów, odwoła pan wszystko, co pan napisał, i z miejsca zakatrupi się dziewiętnaście ludzi_piłek. A poza tym zadenuncjuje pan mnie i doktora Krugera