Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przez twarz Tsuboiego przemknął ironiczny uśmieszek i prezydent zrozumiał szybko, że niepotrzebnie dał się wciągnąć w tę dyskusję. - Można jednak uniknąć straszliwych zniszczeń w obu krajach, zgadzając się na nasze propozycje. - Chciał pan powiedzieć: żądania. - Jak pan sobie życzy. - A więc słucham. - Prezydenta powoli ogarniała złość także z tego powodu, że stopniowo tracił panowanie nad sobą i w jego głosie można było wyczuć pewne napięcie. - Nie będzie żadnej nacjonalizacji ani przejmowania japońskich przedsiębiorstw w Stanach, czy też jakichkolwiek prób ustawowego ograniczania działalności naszych inwestorów i przemysłowców. - Tego nie musicie się obawiać. Nigdy nie braliśmy pod uwagę nacjonalizacji przemysłu w Stanach Zjednoczonych. W ciągu naszej dwuchsetletniej historii nie rozpatrywano ani jednego projektu dotyczącego podobnych pozakonstytucyjnych działań. O ile mi wiadomo, nie podjęto również żadnych działań prawnych skierowanych przeciwko obecności japońskich inwestorów na rynku amerykańskim. - Od obywateli Japonii nie będzie się wymagało konieczności posiadania wiz przy wjeździe na terytorium USA. - W tej sprawie będziecie musieli stoczyć batalię w Kongresie. - Nie zostaną wprowadzone żadne ograniczenia importowe ani podwyższone taryfy celne na towary japońskie - kontynuował spokojnie Tsuboi. - A co z waszymi ograniczeniami i cłami? - Te nie podlegają dyskusji - odparł szybko Japończyk, widocznie przygotowany na podobne pytanie. - Istnieją ważne powody, dla których wiele waszych wyrobów nie może być sprowadzanych do naszego kraju. - Słucham dalej. - Hawaje staną się integralną częścią Japonii. Prezydent został wcześniej uprzedzony, że może paść takie niezwykłe żądanie. - Mieszkańcy wysp już teraz są bardzo rozżaleni na masowe wykupywanie przez was ich majątku. Wątpię, czy będą chcieli zamienić gwiaździsty sztandar na wizerunek wschodzącego słońca. - To samo dotyczy Kalifornii. - Proszę wybaczyć, że nie powiem głośno tego, co mi przychodzi na myśl - rzekł ironicznie prezydent. - Czemu jednak mielibyśmy na tym poprzestać? Jakie są dalsze żądania? - Nasze fundusze w znacznym stopniu zasilają wasz budżet, dlatego też oczekujemy odpowiedniej reprezentacji we władzach, a ściślej mówiąc chcemy dostać do dyspozycji wysokie stanowiska w sekretariatach stanu, skarbu oraz handlu. - Kto miałby wybierać kandydatów na te stanowiska, pan i Yoshishu, czy przedstawiciele waszego rządu? - Pan Yoshishu i ja. Prezydent był wstrząśnięty, czuł się tak, jakby pertraktował z przestępcami na temat obsadzenia przez nich stanowisk na najwyższym szczeblu władz państwowych. - To, czego się pan domaga, panie Tsuboi, jest absolutnie nie do pomyślenia. Amerykanie nigdy nie dopuszczą do gospodarczego uzależnienia się od innych państw. - Będą musieli zapłacić wysoką cenę, jeśli nie przyjmą tych warunków. Z drugiej strony, kiedy zyskamy znaczący wpływ na decyzje rządu i kręgów przemysłowych, cała wasza gospodarka ulegnie diametralnej zmianie, co zapewni obywatelom znacznie wyższy standard życia. Prezydent zazgrzytał zębami. - Przy wprowadzeniu japońskich monopoli i gwałtownym wzroście cen. - Za to znacznie obniży się bezrobocie oraz deficyt budżetowy - stwierdził Tsuboi. - Nie w mojej mocy jest czynienie jakichkolwiek obietnic, których nie zatwierdzi Kongres - odparł prezydent; jego wściekłość sięgała zenitu. Gorączkowo szukał w myślach jakiegoś sposobu wybrnięcia z tej sytuacji. Spuścił wzrok w udawanej konsternacji. - Dobrze pan wie, panie Tsuboi, jak się mają sprawy w Waszyngtonie, zna pan zasady funkcjonowania naszych władz. - Świetnie wiem, że ma pan bardzo ograniczone możliwości, ale zdaję sobie też sprawę, jak wiele może pan uczynić, nie czekając na aprobatę Kongresu. - Proszę mi dać chwilę czasu na przetrawienie tych niezwykłych żądań. - Prezydent zamilkł, chcąc zebrać myśli. Nie mógł po prostu skłamać i udawać, że godzi się przyjąć śmieszne wprost warunki Japończyka. Zdradziłby w ten sposób, że blefuje i chce jedynie zyskać na czasie. Powinien nadal zachowywać się szorstko i okazać pewne poruszenie. Podniósł głowę i spojrzał tamtemu w oczy. - Pod żadnym pozorem nie mogę przyjąć tych bezwarunkowych żądań, których akceptacja równałaby się utracie niezależności. - Są to i tak znacznie lepsze warunki od tych, które wy zaproponowaliście nam w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku. - Pomimo okupacji traktowaliśmy was znacznie łagodniej, niż moglibyście się spodziewać - odpowiedział prezydent, wbijając paznokcie w poręcze fotela