Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ostatnie słowa były chytrze pomyślane, miały nakłonić Pardera do pomocy. — A to zadziwiające — rzekł porucznik. — Czy wolno spytać kto to taki? — Na razie nie. Ten Sternau jest kimś o wiele bardziej wpływowym, od jego zniknięcia wiele zależy, a ten, który spowoduje jego zniknięcie, może liczyć na wielką wdzięczność. Możesz pan sobie wyobrazić, iż nie wdawałbym się w zbędne awantury, gdybym nie wiedział, że to w przyszłości otwiera mi drogę do kariery, o jakiej nie mógłbym nigdy w świecie marzyć nawet. Wszystko to było wierutnym kłamstwem, obliczonym na złowienie porucznika, ale cel został osiągnięty. — Sądzi pan, że i mnie wynagrodzą, gdy panu pomogę? — Naturalnie, tak samo, jak mnie. Naprzód możemy się spodziewać rychłego awansu albo znacznej pomocy materialnej. A potem, już to samo będzie zadośćuczynieniem, gdy udowodnimy tym drabom, że jesteśmy w stanie się zemścić. Mogę liczyć na pana? — Całkowicie! Jestem gotowy. Proszę mi tylko powiedzieć, co mam czynić. — Na razie sam jeszcze nie wiem. Przede wszystkim muszę się dowiedzieć, dlaczego nie przybył mój pośrednik. Dam mu znak, że dzisiaj wieczorem chce się z nim widzieć. Pomówię z nim o warunkach. — Ale jak Sternau dowiedział się o całej sprawie? — To zagadka. — Pośrednik przecież jej nie zdradził! — Nie, to pewne. Sądzę, że nas podsłuchał przypadkiem. Dlatego dzisiejsza rozmowa będzie w innym miejscu. Chodźmy! Pardero musiał się na razie zadowolić tym wyjaśnieniem i jechał razem z kapitanem. Zaraz po ich wyjeździe z hacjendy Sternau z porucznikiem też dosiedli koni i udali się w kierunku kamienia. Na miejscu porucznik wdrapał się na cedr, Sternau zaś schował się w krzakach. Długo czekali nim jeźdźcy przybyli. Verdoja podniósł kamień i wsadził pod niego karteczkę, a gdy sprawdzili, że są sami i bezpieczni wrócili do koni i odjechali. Obaj tropiciele wyszli z ukrycia i wyjęli kartkę. — Pardero był przy tym — rzekł porucznik. — Jest więc wtajemniczony w sprawę. Co tam jest napisane? Bądź w pobliżu tego miejsca, o północy spotkam się z tobą. Czekam na wyjaśnienia. I tym razem nie było podpisu. Porucznik zapytał: — To przeznaczone jest dla tego, który miał panów zastrzelić? — Tak, ale człowiek ten o północy nie przyjdzie. Jest uwięziony w hacjendzie. Chodźmy do koni, podczas drogi powrotnej opowiem panu całą historię. To, co porucznik usłyszał, wywołało w nim nie tylko zdziwienie, ale też głęboką pogardę. Postanowił działać zgodnie ze swoją honorową naturą. — Co powinienem teraz czynić? — zapytał Sternaua. — Zdemaskuję kapitana i jego pomocnika, pana zaś proszę na świadka w tej sprawie. Więźniom obiecałem darować życie, skoro szczerze powiedzą wszystko. Na razie to uczynili, więc ja dotrzymam słowa. — Hm, nie bardzo to rozsądne, te draby zasłużyły na stryczek. Jeżeli się ich puści bezkarnie, to nigdy się pan nie będzie czuł bezpieczny. — Tak też sądzę, ale dotychczas nigdy nie złamałem słowa, może moje postępowanie zmieni tych ludzi. — Nie jestem tego zdania. Na ludzi tego rodzaju nie robi wrażenia łagodność czy względy, uważają je raczej za słabość, ale skoro pan, dał słowo, to trudno je zmieniać. Przybyli do hacjendy później niż kapitan i Pardero. Verdoja zobaczył jak wracają, zmarszczył czoło. Niemiłym zaskoczeniem był widok porucznika w towarzystwie Sternaua, dlatego wystąpił na jego spotkanie z ponurą miną i zapytał: — Poruczniku, gdzie pan był? — Na przechadzce. — Miał pan na to moje pozwolenie? — zapytał groźnie. — Czy muszę je mieć? — zapytał oficer ostro. — Oczywiście, jesteśmy w stanie wojny! — Sądzę, że teraz odpoczywamy. — Te rozróżnienia są zbyteczne, poruczniku. Skoro chce się pan przejechać, to proszę o tym meldować! Młody oficer zarumienił się, nie ze wstydu jednak, podwładni stali dokoła i mogli słyszeć każde słowo. — To musiałbym uczynić tylko wtedy, gdybym miał zamiar odjechać albo oddalić się na czas poświęcony służbie. Obecnie jednak wyjechałem na spacer, tak samo jak pan i porucznik Pardero. Co wolno jednemu, musi być dozwolone i drugiemu. Chyba pan to przyzna? — Senior, czy wiesz, co znaczy nieposłuszeństwo? — zawołał groźnie kapitan. — Wiem tak samo jak pan. Ale o nieposłuszeństwie nie ma tutaj mowy, chodzi tylko o zwyczajną różnicę zdań. Jest sprawą powszechnie znaną, że oficer nie może się pozwolić karać w oczach szeregowców! W oczach kapitana błysnął gniew, przystąpił bliżej, wyciągnął rękę i rozkazał: — Oddaj swoją szpadę, poruczniku. Natychmiast! Porucznik był wprawdzie jeszcze młody, ale nieustraszony, zapanował nad sobą i odparł: — Moją szpadę? No, tego nie może pan ode mnie żądać! — Jestem pańskim przełożonym! — Byłeś pan nim! Teraz jesteś łotrem, wielkim, rafinowanym zbójem. Byłoby dla mnie hańbą, gdybym swoją szpadę oddał panu! Słowa te były wymówił podniesionym głosem. Wszyscy żołnierze je słyszeli i natychmiast, otoczyli oficerów kołem. Pardero także był przy tym, a Sternau stał obok dzielnego porucznika. Obelga była wielka, że kapitan w pierwszej chwili nie mógł znaleźć żądnej odpowiedzi