Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Uśmiechnęła się. - Mężu - rzekła. - Jaka czarująca niespodzianka - dodała po grecku. - Nic dziwnego, że moje pojawienie się przestraszyło twoje wyzwolenice. - Należy je wychłostać za to, że pozwoliły ci tu wtargnąć. - Wtuliła się znowu w poduszki i zatrzepotała rzęsami. - Bądźmy uczciwi - ciągnęła. - Idę o zakład, że wcale nie byłeś mi wierny w Hiszpanii. On jest przyjacielem Cezara - zwróciła się do chłopca - a wiesz, co to oznacza. Poza tym miał uroczą przygodę z Oktawiuszem. Czy to nadal trwa, mężu? - Mógłbym się z tobą rozwieść - powiedziałem. - Czym się tak przejmujesz? - Mógłbym sam cię wychłostać. W czasach naszych przodków mógłbym kazać cię zabić. - Oczywiście mógłbyś, ale te czasy minęły. Poza tym znam cię lepiej, niż myślisz. Nie jestem tępakiem, za jakiego mnie uważasz. Zadałam sobie wiele trudu, by dowiedzieć się czegoś o tobie, mężu, i mogłabym wymienić całkiem długą listę twoich kochanków, poczynając od tej osławionej pary, Klodii i jej brata. A zatem nie udawaj. Tak naprawdę bawisz się nie gorzej niż ja. Kłopot był w tym, że miała rację. Sytuacja mnie podniecała. - Kim jest twój przyjaciel? - zapytałem. Zachichotała. - Nie możesz zgadnąć? Jesteśmy bardziej do siebie podobni, niż myślisz, mężu. Spoglądałem na opadające kędziory chłopca, na jego błyszczące oczy, na łagodne i w tym momencie drżące usta. Był szczupły. Nawet w jego lęku czaiło się coś figlarnego. - Tak - rzekłem - dostrzegam podobieństwo. Chłopiec nazywał się Appiusz Klaudiusz Pulcher. Jego ojciec sprawował urząd konsula przed dziesięciu laty. Człowiek ten, którego znałem jako dumnego, zepsutego i zabobonnego (jak wielu członków jego rodu), padł pod Farsalos w szeregach pompejańczyków, chociaż osobiście pogardzał Pompejuszem. Wydał swoją córkę za mojego kuzyna Marka Brutusa, który oburzony jej niewiernością, oddalił ją od siebie, aby poślubić Porcję, córkę Katona, kobietę z pewnością lepiej odpowiadającą jego pedantycznej naturze. Chłopiec musiał być owocem ostatniego małżeństwa swojego ojca z kobietą dwukrotnie od niego młodszą, której imienia nie mogłem sobie przypomnieć. Appiusz Klaudiusz Pulcher nienawidził Cezara. Patrząc na chłopca, nie mogłem sobie wyobrazić, aby odczuwał on jakąś przemożną potrzebę pomszczenia swego ojca. Prawdopodobnie rozkoszował się uwolnieniem od ojcowskich napomnień, które z pewnością by go nie ominęły. W pokoju panowała cisza. Moja żona wyglądała na zadowoloną. Upajała się sceną, jaką sprowokowała. Chciała sceny. Postanowiłem, że nie dam jej tej satysfakcji. Jeśli idzie o chłopca, spotkało go wyraźnie więcej, aniżeli oczekiwał. Byłem zmęczonym podróżą, srogim, powracającym z wojen sławnym wodzem, a nie - jak musiał myśleć - spokojnym człowiekiem, który odkrył, że przyprawia mu się rogi. Kazałem mu wynosić się z łóżka i ubrać się. Posłuchał. Mój wbity w niego wzrok wprawiał go w zmieszanie. Odprowadziłem chłopca do progu sypialni. - Nie będziemy w tej chwili więcej mówić na ten temat - powiedziałem. - Nie ma cię za co winić. Musisz jednak zrozumieć, że mnie obraziłeś. Zanim zdecyduję, co mam uczynić dalej, odbędę rozmowę z moją żoną. Potem ty i ja będziemy musieli również po rozmawiać. Na razie ciesz się, że nie jestem obdarzony podobnym temperamentem jak twój nieżyjący ojciec. Wróciłem do Longiny. Odrzuciła na bok nakrycie, położyła się na plecach z rozsuniętymi nogami, a jej prawa ręka spoczywała wysoko na udach. - Jakże wspaniały jesteś, mężu - rzekła. Jej głos był niski. Rozwiązałem tunikę i nachyliłem się nad nią. Objęła moją szyję ramieniem, pociągnęła mnie ku sobie i znowu zachichotała. Nieco później powiedziała: - Tworzymy lepszą parę, niż myślałeś, czyż nie? Dowiodła tego wiele razy w ciągu następnych tygodni. Zacząłem myśleć, że biorąc Longinę za żonę, zrobiłem lepszy interes, aniżeli sądziłem. Być może młody Appiusz Klaudiusz ją rozbudził. (Wkrótce zresztą rozwiązałem problem, załatwiając dla niego przydział do sztabu prokuratora Judei. Ponieważ mianowanie zdawało się pochodzić wprost od Cezara, nie odważył się sprzeciwić. Tak się nieszczęśliwie złożyło, za co żadną miarą nie ponosiłem winy, że nabawił się gorączki i zmarł przed końcem roku. Muszę to oddać Longinie, ze nie zaprotestowała, gdy powiedziałem, iż jej kochanek otrzymuje misję praktycznie równoznaczną z wygnaniem. Mam powody, aby podejrzewać, że nadal pisywali do siebie, ale gdy doszedłem do tego wniosku, inne ważne sprawy zaprzątnęły moją uwagę). Longina nie należała do osób dobrze wykształconych. W gruncie rzeczy miała ledwo jaką taką ogładę. Pisała w ten sam bezładny i niegramatyczny sposób, w jaki mówiła. Ale wcale nie była głupia. Jej dowcip odznaczał się ciętością i cechowała ją żywość, której trudno było oczekiwać po córce Kasjusza. Mój teść z ironiczną obojętnością przyglądał się rozwojowi naszego małżeństwa. To był nastrój czy atmosfera, które popierał. Kasjusz był w rzeczywistości człowiekiem niezwykle silnych namiętności, dumnym, zazdrosnym i nieubłaganym. Cezar zwyciężył, a ja byłem ulubieńcom dyktatora. Z tego powodu sojusz był pożądany. W tygodniach po moim powrocie z Hiszpanii patrzył na mnie nadal taksującym wzrokiem. W moim towarzystwie mówił zwykle dobrze o Cezarze. Jeśli idzie o Longinę, gorąco pragnęła poznać dyktatora. Nalegała, abym zaprosił go do naszego domu. - Na obiad, wieczerzę, na cokolwiek. - Cezar oczekuje inteligentnej rozmowy - powiedziałem. - A my nie możemy mu jej zapewnić? No cóż, zaproś tego starego nudziarza Cycerona, jeśli chcesz. - Cezar właściwie w ogóle nie udaje się na wieczerzę, jeśli wie, że nie spotka Cycerona w towarzystwie. Ludzie traktują tego starego człowieka jako rodzaj poręczenia. Chociaż Cezar darzy go szacunkiem, dążność Cycerona do zdominowania rozmowy coraz bardziej go irytuje. Poza tym Cyceron podejrzewa, że napisałem „Anty-Katona”. Ostatnio jest chłodny w stosunku do mnie. Mój sprzeciw, którego zresztą sam nie rozumiałem, został przezwyciężony. Cezar został zaproszony i przyjął propozycję