Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- A wtedy Esteban znajdzie się w opałach. - No a jeśli do Puerto Morada zostanie wysłany agent - dodał Sebastian - i przekona się, jak stoją sprawy z kapitanem Portalesem, przyślą na pewno kogoś innego i wtedy to my będziemy w opałach. Gapili się w płomienie rozważając problem i w tym właśnie momencie Esteban zdecydował się spytać Amadora, który był jego sąsiadem na górze, czy widział Incarnación. - Będzie zdumiona, kiedy się dowie, że żyjesz - odparł Amador. - Widziałem ją wczoraj u krawca. Podziwiała w lustrze krój swojej nowej czarnej spódnicy. Esteban poczuł się tak, jakby czarna fałda sukni Incarnación spowiła jego myśli. Opuścił głowę i czubkiem maczety kreślił w piasku linie. - Mam! - oznajmił Ramón. - Bojkot! Inni nie chwytali, o co mu chodzi. - Jeśli my nie będziemy kupować u Onofria, to kto będzie? = wyjaśnił Ramón. - Straci dochody. Zagrożony czymś takim nie ośmieli się wciągać w sprawę rządu. Pozwoli Estebanowi dowieść, że działał w obronie własnej. - Ale Raimundo był jego jedynym synem - zaoponował Amador. - Może się okazać, że tym razem rozpacz będzie silniejsza od pazerności. Znów zamilkli. Niewiele obchodziło Estebana, co postanowią. Zaczynał pojmować, że przyszłość bez Mirandy kreśli wyłącznie nieinteresujące perspektywy; zwrócił wzrok ku niebu i zauważył, że gwiazdy na niebie migocą w tym samym rytmie, co ognisko; wyobraził sobie, że każdą z nich otacza grupka karzełkowatych miedzianoskórych ludzików debatujących nad jego losem. - Aha! - rzekł Carlito. - Wiem, co zrobimy. Całą kompanią zajmiemy Barrio Carolina i to m y zabijemy jaguara. Chciwość Onofria nie oprze się pokusie. - Tego nie możecie uczynić - powiedział Esteban. - Niby dlaczego? - spytał Amador. - Może nie zabijemy jaguara, ale w tylu na pewno go przepędzimy. Nim Esteban zdołał odpowiedzieć, rozległ się ryk jaguara. Skradał się plażą ku ognisku, jak czarny płomień sunący po rozjarzonym piachu: uszy położył po sobie, a srebrzyste drobiny księżycowego blasku połyskiwały w jego ślepiach. Amador porwał swój karabin, przyklęknął i strzelił; kula wzniosła fontannę piasku kilkanaście stóp na lewo od jaguara. - Zaczekaj ! - wrzasnął Esteban, powalając Amadora na ziemię. Ale również inni zaczęli już strzelać i jedna z kul trafiła jaguara. Podskoczył wysoko, jak owej pierwszej nocy podczas zabawy, tym razem jednak opadł bezwładnie i z warknięciem próbował sięgnąć zębami barku; potem wstał i pokusztykał w stronę dżungli wyraźnie oszczędzając przednią lewą łapę. Podnieceni sukcesem żołnierze podbiegli za nim kilka kroków i zatrzymali się, by ponownie dać ognia. Carlito przyklęknął i starannie wymierzył. - Nie! - krzyknął Esteban, a kiedy ciskał maczetą w Carlita rozpaczliwie próbując zapobiec wyrządzeniu Mirandzie dalszej krzywdy, zdał sobie sprawę, w jaką wpada pułapkę i jakie będą jej konsekwencje. Ostrze przebiło udo Carlita, powalając żołnierza na bok. Zawył, zaś Amador, widząc, co się stało, strzelił na oślep w kierunku Estebana i począł wołać pozostałych. Esteban pędził ku dżungli, w stronę ścieżki jaguara. Usłyszał za plecami salwę, a kule świsnęły mimo jego uszu. Ilekroć jego stopy ślizgały się w miękkim piachu, odnosił wrażenie, iż oblane światłem księżyca fasady barria skaczą na boki, jakby próbując zastawić mu drogę. A potem, kiedy docierał do skraju dżungli, został trafiony. Kula, zdawało się, pchnęła go w przód, by zwiększyć szybkość biegu, zdołał jednak utrzymać się na nogach. Zataczał się po ścieżce wymachując ramionami, a świszczący oddech rozdzierał mu krtań. Liście palm chłostały go po twarzy, pnącza oplątywały nogi. Nie czuł bólu, a tylko osobliwe odrętwienie pulsujące gdzieś nisko w plecach; wyobrażał sobie ranę otwierającą się i zamykającą jak otwór gębowy morskiego anemona. Żołnierze wywrzaskiwali jego imię. Pójdą za nim, ale ostrożnie z obawy przed jaguarem i sądził, że zdąży przekroczyć rzekę, nim go dopadną. Kiedy jednak dotarł na brzeg, zobaczył, że jaguar czeka. Przycupnięty na trawiastym wzniesieniu, wyciągał nad wodą szyję, a w dole, jakieś sześć stóp od brzegu, płynęło odbicie księżyca w pełni, wielki, srebrzysty, nieskalany krąg światła. Krew połyskiwała szkarłatnie na barku jaguara, niczym przypięta róża, i bardziej niż kiedykolwiek dotąd zwierzę wydawało się wcieleniem zasady doskonałej: taki kształt mógłby wybrać bóg, w taką postać mógłby się oblec jakiś pewnik uniwersalny. Jaguar popatrzył spokojnie na Estebana, warknął głucho i gardłowo, a potem skoczył do rzeki i zniweczywszy odbicie księżyca, znikł pod powierzchnią. Woda wygładziła się, odbicie księżyca odzyskało dawny kształt. I tam, na jego tle, dojrzał Esteban sylwetkę płynącej kobiety, którą każdy ruch ramion czynił mniejszą i mniejszą, aż wreszcie zdawała się jedynie ornamentem wygrawerowanym na srebrnej misie