Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Muszę jechać ostrożnie - uśmiechnęła się Karolina. - Wiozę własnego męża i cudze dziecko. - Właściwie cieszę się - powiedziała do Wiktora - już w samochodzie - że nadarzyła się ta przejażdżka, i że mogliśmy wstać od stołu. Trzeba będzie znów coś jeść, kiedy przyjedzie Agnieszka. - Ja także cieszę się. Na tę przejażdżkę... z tobą... - Ho ho, ho! - Chyba jest to dzień najodpowiedniejszy na małżeńską czułość. Wciąż mi się chce śmiać z miny księdza, który nie może zrozumieć... - Wiem, wiem - czego nie może zrozumieć! Mama jednak chyba się domyśla. Ale nie zapytała mnie, dlaczego obchodzimy wcześniej naszą rocznicę. Jak to czas wszystko zaciera i wygładza. Przewinieniom odbiera grzeszność... - Sama wymyśliłaś to słowo na określenie tamtych dni? - Myślę kategoriami mamy, ówczesnymi kategoriami mamy. Na szczęście od razu bardzo cię polubiła. To ona zdecydowała, że zostałeś w naszym domu, choć Niemcy przeczesywali miasto bezustannymi rewizjami. Po śmierci Piotrusia bała się wciąż, żeby się jeszcze coś nie stało. Przez całą wojnę była bardzo ostrożna, ojcu nie pozwalała się do niczego mieszać. Ale ciebie zatrzymała jednak w naszym domu. I ukryła. - Dopiero teraz ci się przyznam, że najpierw byłem bliski zakochania się w mamie. - Czy przynajmniej jej to powiedziałeś? - Ze sto razy! - Była zadowolona! - O, tak. Bardzo! Śmiali się hałaśliwie, jak za dawnych lat, kiedy jeździli tą drogą, najpierw motorem, który Wiktor wytrzasnął skądś tuż po wojnie, później różnymi, trzeba przyznać, że coraz lepszymi samochodami. Ona pamiętała tę drogę z częstych wyjazdów z ojcem bryczką, którą mieli podczas wojny. Zaprzężony do niej Białek rżał radośnie, chętny do każdej podróży. - Do Łazów już prosto, nie trzeba nigdzie skręcać - odezwała się dziewczynka z tylnego siedzenia, gdy minęli Żelazową Wolę. - Znam tę drogę - powiedziała Karolina. Bardzo dobrze ją znała. A więc najpierw jeździła nią razem z ojcem. Wystarał się u Niemców o zatrudnienie jej przy sobie w charakterze Veterin~ars hilfe. Chroniło ją to przed wywiezieniem na roboty do Reichu, a i ojcu przydawała się nie tylko jako pomoc podczas okresowych szczepień bydła czy kur - żandarmi, często zatrzymujący ich na drodze, mniej podejrzliwie patrzyli na mężczyznę podróżującego z kilkunastoletnią dziewczynką. Nieraz udawało się dzięki temu przywieźć ze wsi jakieś mięso, czy słoninę. Te podróże z ojcem - i Białkiem! - miały swój urok mimo trwającej wojny. Ciemna grzywa Białka, powiewająca przy jego karku, stukot kopyt na utwardzonych odcinkach drogi - jeszcze teraz nieraz jej się to śniło. W każdej wsi witano ich serdecznością i poczęstunkiem. Pamiętała chłodne mleko, które dostawała podczas upałów i gorącą malinową herbatę w zimie. Jajecznicę, smażoną naprędce z jaj nie oddanych do niemieckiego skupu. Poziomki i jagody, wynoszone na drogę przez dzieci w glinianych garnkach, gdy podjeżdżali w stronę Puszczy. Pamiętała te poziomkowo_jagodowe lata, jesienie w aromacie grzybów, zimy oglądane spod ciepłej baranicy, i wiosny, gdy można było wystawiać twarz na pachnący wiatr, chłonąć żywiczną jego woń, nawiewaną od pobliskich lasów i torfowisk