Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Artylerzysta pochwyconego pająka także strzelał. SOPI pociągnął robota kroczącego typu MT-AT jeszcze dalej, a potem zaczął zgniatać o skałę niczym dorodny orzech. Artylerzysta skierował lufy nisko umieszczonych laserowych działek w otwór, nastawił moc na maksimum i strzelił z najbliższej odległości. Gigantyczna eksplozja wyrwała w skalnej iglicy ogromną dziurę. W fioletowe niebo nad Anoth uniosły się płomienie i kurz, odłamki skał i chmury dymu. Żar eksplozji spopielił rdzeń i obwody sterujące pracą SOPI, ale przy okazji zniszczył także pochwyconego imperialnego robota. Winter obserwowała w pokoju operatora, jak ekran diagnostycznego pulpitu SOPI ciemnieje i gaśnie. Przesunęła czubkami palców po gładkiej powierzchni. Pierwsza linia obrony zniszczyła połowę szturmowych transporterów wroga. - Dobra robota, SOPI - szepnęła. - Dziękuję. Po chwili wielonogie machiny imperialne zaczęły znów atakować pancerne wrota. Powietrze wypełniło się dudnieniem trafień z laserowej broni i skrzypieniem opierającego się metalu. 158 Winter wiedziała, co musi zrobić. Zanim jednak wybiegła z pokoju operatora, szarpnęła dźwignię innego systemu obronnego. Później, biegnąc niemal na palcach, pospieszyła do wielkiej groty, w której ostatnio lądował admirał Ackbar, kiedy przyleciał osobistym myśliwcem typu B, żeby odwiedzić ją i maleńkiego Anakina. Kobieta żałowała, że w tych trudnych chwilach nie ma kalamariań-skiego admirała u swojego boku. Wiedziała, że może na niego zawsze liczyć, ale teraz była sama. Musiała działać, jeżeli chciała ocalić życie swoje i maleństwa. Bezlitośnie zdławiła własny strach i zmusiła się do myślenia o tym, co powinna zrobić. Nie było czasu na wpadanie w panikę. Pobiegła tunelami, ale pozostawiła metalowe włazy otwarte, żeby mogła uciekać, kiedy zobaczą ją szturmowcy. Wpadła do wielkiej groty, w której znajdowało się lądowisko. Głośny huk eksplozji z drugiej strony masywnych wrót omal jej nie ogłuszył. W pewnej chwili opancerzone płyty wygięły się do środka, a potem pękły i zaczęły się wiśniowo jarzyć, kiedy nie ustający żar laserowych błyskawic stopił zewnętrzny pancerz i zaczął wgryzać się w supertwardą metalową płytę. Winter obserwowała, jak wrota coraz bardziej się wyginają, a pionowe pęknięcie pośrodku staje się coraz szersze. Przez szczelinę wdarły się metalowe pazury. Ogień laserów skupiał się teraz wokół zawiasów lewego skrzydła, które wkrótce się odchyliło. Rozprawienie się z drugim skrzydłem było jedynie kwestią czasu. Do groty z lądowiskiem wpadł podmuch zimnego wiatru. Winter stała, samotnie stawiając czoło oddziałom szturmowym. Do pomieszczenia zaczęły wpełzać kroczące pająki ze zgrzytem i pomrukiem silników pracujących na wysokich obrotach. Pilotowane rękoma doborowych szturmowców, kierowały błyszczące lufy laserowych działek i karabinów, szukając celu. Pancernik „Vendetta" pozostawał na orbicie. Pułkownik Ardax dotknął miniaturowej słuchawki umieszczonej w uchu. Odbierał meldunki od dowódców szturmowych oddziałów, które toczyły walkę na powierzchni niewielkiej planetoidy. — Udało się nam wyłamać pancerne wrota, panie pułkowniku — odezwał się w słuchawce głos dowódcy szturmowców. — Ponieśliśmy jednak ciężkie straty. Rebeliancka obrona jest silniejsza, niż się 159 wydawało. Zachowujemy daleko idące środki ostrożności. Przypuszczam, że odnalezienie dziecka Jedi jest tylko kwestią czasu. — Proszę meldować o wszystkim, co się dzieje — odparł Ardax. — Da mi pan znać, kiedy wasza misja zakończy się powodzeniem, a wtedy przystąpimy do zorganizowanego odwrotu. — Przerwał na chwilę. — Czy jedną z ofiar nie był może ambasador Furgan? — Nie, panie pułkowniku — odezwał się dowódca. — Przebywał wówczas w kabinie ostatniego szturmowego transportera i nie groziło mu bezpośrednie niebezpieczeństwo. Pułkownik Ardax ciężko westchnął. — Szkoda. Odwrócił się i spoglądał przez iluminator na trzy planetoidy krążące wokół siebie, jakby związane niewidzialnymi nićmi, kiedy na pomoście bojowym „Vendetty" rozbrzmiał sygnał nieoczekiwanego alarmu. — Co się dzieje? Porucznik stojący obok stanowiska z czujnikami uniósł głowę i zwrócił białą jak kreda twarz w stronę Ardaxa. — Panie pułkowniku, z nadprzestrzeni wyłonił się duży rebelian-cki statek! Przewyższa nasz pancernik pod względem siły ognia! — Przygotować się do wykonania uniku — rozkazał Ardax. — Wygląda na to, że zostaliśmy zdradzeni. Wciągnął zimne powietrze przez zaciśnięte zęby. Furgan musiał w jakiś sposób przekazać plan ich akcji rebelianckiemu szpiegowi. Szeroki ekran komunikatora skwierczał przez chwilę iskrami szumów, zanim pojawiła się na nim głowa Kalamarianina. — Mówi Ackbar, dowódca gwiezdnego krążownika „Galaktyczny Wędrowiec". Poddajcie się i przygotujcie do przekazania kontroli nad swoim statkiem. Jeżeli macie na pokładzie jakichkolwiek zakładników Nowej Republiki, musicie ich uwolnić, nie robiąc im żadnej krzywdy. — Będzie odpowiedź, panie pułkowniku? — zapytał oficer łącznościowiec „Vendetty". — Nasze milczenie wystarczy im za odpowiedź — odparł Ardax. — Najważniejszą sprawąjest w tej chwili bezpieczeństwo statku. Grupa szturmująca twierdzę będzie musiała radzić sobie sama. Proszę obrać kurs na przestrzeń między dwiema największymi planetoidami. Zakłócenia spowodowane przez wyładowania powinny ukryć nas przed ich skanerami, a kiedy się tam znajdziemy, dokonamy skoku w nadprzestrzeń. Zwiększyć moc pól ochronnych do maksimum. 160 - Tak jest, panie pułkowniku - odezwał się oficer taktyk, a nawigator statku zajął się wytyczaniem kursu