Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ale tam... Uwaga! Wstęp dozwolony tylko dla wybranych! Tylko... Samozwańczym geniuszom, profanom - wara! Jakże on potrafił sam się zachwycać, wciąż się upajać genialnością Mozartowskiego „Ave verum”, czy olśniewającym „Kyrie” z Bachowskiej „Wielkiej Mszy”, czy ze Strawińskiego - „Małej”! Oddaje pełne honory genialności lekceważonych czy wręcz wzgardzanych (w oficjalnych, wtajemniczonych kołach) - „naturaliście” Pucciniemu i „kataryniarzowi” Verdiemu. Przyznaje prawo do żywej miłości i trwałej pamięci - dla mniejszych duchów i pomniejszych duszków, aż do śmiesznego Fibicha z tym jego „Poematem”. Paskudny, co? A dlaczegóż to wszyscy go znają? Tę lichotę! A posłuchajcie harmonii w „Herbatce we dwoje” Vincenta Youmansa! Ładna, nie! Łatwizna, hę, banał! A jak napisać taki banał? Jak by się chciało coś takiego zrobić, to jak? Bo jak przed się banałem uchronić, to wiemy: kontrapunkt broni niezawodnie! Ale jakie warunki trzeba spełnić, żeby był banał? Żeby wyszedł? Żeby go wszyscy znali? A potraficie wy napisać takie Petersburskie „Tango Milonga”? Taki kicz! Kicz nad kicze, czy z pogranicza genialności? Ej, czy nie przesada?! To już kwestia smaku... A potraficie? Wy - wielcy maluczcy, co odważacie się występować z lekceważeniem, szyderstwem i kpiną, mówiąc o niedosiężnym, krystalicznym talencie Szymanowskiego! Chcecie w ten sposób podbić w górę bębenek własnej, jakże problematycznej wielkości? - Ale, panie Heniu! To już publicystyka, której pan przecie nie uprawia. A gdzież konstruktywny program? Co na to Profesor? Już manifest futurystów uważał za symbol nieszczęsnego kryzysu, krachu! - Jest tylko jedna estetyka, jak tylko jedna etyka i próżno nam szukać innej, nowej! Piękno, jego wartości, możność jego percepcji czy odczuwania - są nam dane. Że struna podzielona na pół brzmi oktawa, a dwie - trzecie kwintą i kwartą - tego nie wymyślili ludzie. To jest nam dane. Jak harmonia i jej poczucie, poczucie harmonicznego ładu, napięć, zależności. Odrębny świat, a przecież nasz... A teraz przeżywamy jakby straszliwą burzę na okręcie. Statek nie może zatonąć, ale... I znów - z tą burzą - zaskakująca zbieżność z Gombrowiczowskimi wywodami. Przecież panowie się nie znali! Chyba ze słyszenia. „... Kapitan tonącego statku wie, że za chwilę pochłonie go woda - jego i jego honor, odpowiedzialność, obowiązek, że już na dobrą sprawę tego nie ma, że już mu woda do łydek się dobiera... Czemuż więc tedy do ostatniej chwili recytuje swoje kapitaństwo, zamiast, powiedzmy, zaśpiewać, zatańczyć! Ale bo... gdy już nie ma czego się uczepić, człowiek może jeszcze uczepić się siebie, zasada tożsamości „ja jestem ja” nie jest tylko fundamentalną zasadą logiki, ale i ostatnią racją człowieczeństwa; i kiedy znika wszystko, pozostaje jednak to, że ja kimś byłem, byłem taki, nie inny; lojalność wobec siebie samego objawia się nam jako ostatnie prawo, któremu jeszcze możemy podlegać...” Wierność sobie. Rozumiem. I nie przesadzajmy z tą manią rozwoju i postępowości. Widzimy już nader jasno do jakich skutków i to zarówno w życiu codziennym, jak i cywilizacji, polityce i sztuce doprowadziły! Jednak, Profesorze... A tu znów Gombrowicz przebija: „... Dzieła muzyczne stały się w czasie dzisiejszym nieprzychylne, a nawet złośliwe - stają kością w gardle, dławią, duszą, inne się narowią jak zdziczałe osły - ciągną z pasją i gryzą. Dziś kompozytorów jest więcej niż utworów Bacha, ale wszyscy w kupie nie urodzili chyba i dziesięciu partytur, solidnie usadowionych w Duchu” - kończy dość niespodziewanie, jak na jego zdeklarowany ateizm