Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Był w tym granatowym. — I dodał usprawiedliwiająco: — Domownicy latem nie przebierają się do kolacji w stroje wieczorowe. Często potem wychodzą jeszcze do ogrodu albo nad morze. Battle pokiwał głową. Hurstall wyszedł. W drzwiach minął się z podekscytowanym Jonesem. — Jasne jak słońce. Mam odciski wszystkich. Tylko jedne pasują. Oczywiście tutaj mogłem zrobić analizę jedynie z grubsza, ale założę się, że szczegółowe badania daktyloskopijne to potwierdzą. — No i...? — Odciski palców na kiju należą do pana Nevile’a Strange’a. Battle odchylił się do tylu na swoim krześle. — Cóż — rzekł — to chyba już wiemy wszystko, prawda? 4 Siedzieli w biurze komisarza okręgowego — trzej mężczyźni o poważnych zaaferowanych twarzach. Major Mitchell odezwał się z westchnieniem: — No, cóż, chyba nie mamy innego wyjścia, tylko go aresztować? — Na to wygląda, sir — powiedział cicho Leach. Mitchell spojrzał w kierunku nadkomisarza Battle’a. — Co pan taki ponury, Battle? — Nie podoba mi się to — odparł. — Nikomu z nas się nie podoba — rzekł Mitchell. — Ale mamy dowodów aż nadto, żeby wystąpić o nakaz. — Właśnie, aż nadto... — Ale, do diabła, na co czekamy? Battle, zmartwiony, pokiwał głową. — Jeszcze raz przepatrzmy sprawę — zaproponował komisarz okręgowy. — Mamy motyw: Strange i jego żona dziedziczą po śmierci starszej pani duże pieniądze. On był ostatnią osobą, która z nią rozmawiała. Pokłócili się. Garnitur, który miał na sobie tego wieczoru, jest zaplamiony krwią i na dodatek na narzędziu zbrodni znaleźliśmy jego odciski palców i żadnych innych. — A mimo wszystko, sir — rzekł Battle — panu to się nie podoba. — Tak, do cholery. — Co konkretnie się panu nie podoba, sir? Major Mitchell potarł nos. — Za głupie to wszystko jak na tego faceta. — Ale, musi pan przyznać, ludzie czasem tracą głowę, prawda? — Jasne, wiem. Gdyby nie to, mielibyśmy znacznie trudniejszą pracę. Battle zwrócił się do Leacha: — Jim, a co tobie się tu nie podoba? Leach skrzywił się markotnie. — Zawsze lubiłem pana Strange’a. Spotykałem go tu od lat. To dżentelmen w każdym calu, sympatyczny i do tego sportowiec, fair play zawsze stawia na pierwszym miejscu. — Nie widzę powodów, żeby dobry tenisista nie mógł być też mordercą. Nie ma żadnych przeszkód — przerwał Battle. — Mnie się nie podoba ten kij golfowy. — Kij? — zdziwił się Mitchell. — Tak, sir. Albo kij, albo dzwonek, nigdy oba na raz — ciągnął powoli i ostrożnie, dobierając słów. — Jak to sobie wyobrażacie? Czy pan Strange w czasie kłótni stracił panowanie nad sobą i uderzył lady Tresilian w głowę kijem? Jeżeli tak, jeżeli było to zabójstwo w afekcie, to skąd miał ze sobą kij? Nikt nie przechadza się z kijem golfowym w nocy. — Może ćwiczył uderzenia albo kij był mu potrzebny do czegoś innego? — Może i tak, ale nikt tego nie potwierdza. Nikt tego nie widział. Po raz ostatni widziano go z kijem w ręku tydzień wcześniej, kiedy trenował strzały w piasku na plaży. Według mnie, rozumiecie, jest tu jakaś sprzeczność. Stracił panowanie nad sobą w czasie kłótni? Pamiętajcie, widziałem go nie raz na kortach, a w czasie ważnych meczów ci tenisiści to kłębki nerwów i łatwo zobaczyć, kiedy tracą samokontrolę. Strange’owi to się nigdy nie zdarzyło. Ten człowiek potrafi panować nad sobą lepiej niż ktokolwiek inny. To nie ten typ, co wpada w szał i wali starszą panią po głowie. — Więc jest inna możliwość, Battle — rzekł komisarz okręgowy. — Wiem, sir. Załóżmy, że to zbrodnia z premedytacją. Potrzebował pieniędzy starszej pani. To pasuje do sprawy dzwonka: musiał uśpić pokojówkę. Ale z kolei nie pasuje do kija i do kłótni. Gdyby zaplanował zbrodnię, wystrzegałby się jakiejkolwiek kłótni z ofiarą. Mógł przecież uśpić pokojówkę, wkraść się do pokoju w nocy, dać staruszce w głowę i upozorować włamanie, a potem wyczyścić narzędzie zbrodni i odstawić je spokojnie do torby, obok innych kijów. Tu się nic nie zgadza! To mieszanka zimnej krwi i nagłej wściekłości. To nie idzie w parze! — Coś w tym jest, Battle, ale... ale jakie jest inne wyjaśnienie? — Ten kij nie daje mi spokoju, sir. — Nikt inny nie mógł go użyć jako narzędzia zbrodni, nie niszcząc odcisków palców Nevile’a, to pewne. — W takim razie — uderzono ją czymś innym. Major Mitchell wziął głęboki wdech. — To chyba trochę ryzykowna hipoteza? — Na zdrowy chłopski rozum, sir, kijem mógł uderzyć albo Strange, albo nikt. Stawiam, że nikt. To znaczy, że kij podłożono specjalnie i umazano go we krwi. Doktorowi Lazenby ten kij od razu nie bardzo się podobał, zaakceptował to tylko dlatego, że zdawało się oczywiste, iż jest narzędziem zbrodni, a nie było podstaw, żeby wykluczyć go definitywnie. Major Mitchell odchylił się do tyłu. — Niech pan mówi dalej, Battle — rzekł. — Daję panu wolną rękę. Co potem? — Zapomnijmy o kiju. Co nam zostaje? Po pierwsze: motyw. Czy Nevile Strange rzeczywiście miał motyw, żeby sprzątnąć lady Tresilian? Dziedziczy po niej pieniądze, to fakt, ale wiele zależy od tego, czy rzeczywiście ich potrzebuje. Mówi, że nie. Proponuję, żebyśmy to sprawdzili. Zbadajmy stan jego finansów. — Jeżeli jest w materialnym dołku i potrzebuje forsy, wtedy przemawia to na jego niekorzyść. Jeżeli natomiast mówił prawdę i jego finanse stoją dobrze, wtedy... — Co wtedy? — Wtedy moglibyśmy się przyjrzeć motywom innych domowników. — A więc myśli pan, że ktoś usiłuje Nevile’a wrobić? Nadkomisarz Battle zmrużył oczy. — Kiedy myślę o tej sprawie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest uknuta. Na pozór mamy do czynienia ze zwykłą brutalną zbrodnią, ale od czasu do czasu migają mi błyski jakiejś zakulisowej intrygi... Zapadło milczenie. Komisarz okręgowy nie spuszczał wzroku z Battle’a. — Może ma pan rację — rzekł w końcu. — Do diabła, w tym coś jest. A więc jaki mamy teraz plan gry? Battle wysunął swoją kwadratową szczękę. — No, cóż, sir