Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Brutus odszedł od tej dwójki i wyglądał przez okno. Melanie przystanęła, oglądając się za siebie. Susan marszczyła zaniepokojona brwi. Znów spytała na migi: - Co robisz? Melanie odczytała w jej oczach dezaprobatę; sama poczuła się jak uczennica. Zapytaj go. Napisz mu na kartce. „Wypuście najmniejsze, proszę”. Ręce jej drżały, a serce waliło boleśnie. Kiedy Niedźwiedź coś zawołał, poczuła, że drży. Brutus powoli się odwrócił. Popatrzył na nią, odrzucając do tyłu mokre włosy. Melanie zamarła, czując na sobie jego spojrzenie. Pokazała, że chce coś napisać. Podszedł do niej. Stała jak wryta. Wziął jej dłoń, obejrzał paznokcie i mały srebrny pierścionek na palcu wskazującym. Puścił. Spojrzał jej w oczy i wybuchnął śmiechem. Potem wrócił do tamtych dwóch, odwracając się do niej plecami, jakby nie stanowiła żadnego poważnego zagrożenia, jak gdyby była młodsza od swoich najmłodszych uczennic, jak gdyby w ogóle jej nie było. Poczuła się podlej, niż gdyby ją uderzył w twarz. Zbyt przestraszona, by podejść do niego jeszcze raz, i zbyt zawstydzona, by wrócić do dziewczynek, Melanie została tam i patrzyła przez okno na kordon radiowozów, skulone sylwetki policjantów i przerzedzoną trawę, która gięła się na wietrze. Potter wpatrywał się w budynek rzeźni przez kuloodporną szybę furgonetki. Niedługo będzie z nim musiał porozmawiać. Postać Lou Handy’ego zaczęła mu już przysłaniać wszystko inne. W negocjacjach czają się dwa zagrożenia. Po pierwsze, jeszcze przed ich rozpoczęciem porywacz wydaje się potężniejszy niż w rzeczywistości, dlatego zaczyna się negocjować z pozycji obronnej - a Potter właśnie zaczynał odnosić takie wrażenie. Po drugie - trzeba pokonać własny syndrom Sztokholm, który jeszcze go czekał. To było nieuniknione. - Telefon gotowy? - Prawie. - Tobe wstukiwał numery do skanera na konsoli. - Mam zamontować mikrofon? Porywaczom podrzucano zwykle lekkie i proste w obsłudze telefony komórkowe wyposażone w dodatkowy obwód nadawczy, który do stanowiska dowodzenia akcją przekazywał wszystkie rozmowy prowadzone przez aparat i numery, pod które dzwonili napastnicy. Zwykle rozmawiali tylko z negocjatorami, lecz czasem dzwonili do wspólników lub przyjaciół. Dzięki tym rozmowom zespół negocjatorów zyskiwał nową kartę przetargową albo przewagę taktyczną. Czasami w telefonie ukrywano mikrofon wielokierunkowy. Umożliwiał podsłuchiwanie rozmów nawet wówczas, gdy porywacze nie korzystali z telefonii. Każdy negocjator marzy o tym, by wiedzieć wszystko, o czym mówi się za barykadą. Gdyby jednak znaleziono mikrofon, groziłby im odwet i bezpowrotna utrata zaufania ze strony napastników - czyli jedynego atutu, jaki negocjatorzy mają w tej fazie akcji. - Henry? - Potter zwrócił się do LeBowa. - Jak sądzisz, mógłby znaleźć? LeBow zaczął stukać w klawisze, szperając w rosnącej szybko kartotece Handy’ego. Przewinął ekran. - Nie chodził do college’u, w szkole średniej z matematyki i przedmiotów ścisłych miał piątki. Zaraz, mam coś... W wojsku uczył się trochę elektroniki. Nie zabawił długo w armii. Zadźgał nożem sierżanta. Tu nic nie ma... Nie, lepiej nie podkładać mikrofonu. Mógłby znaleźć. W technice był niezły. Potter westchnął. - Zostaw, Tobe. - Szkoda. - No. Zabrzęczał telefon i Potter odebrał. Do Wichity przyjechała agentka Angie Scapello i leciała helikopterem prosto do szkoły Laurenta Clerca w Hebronie. Razem z policjantką z Hebronu, która miała być tłumaczem języka migowego, powinna przyjechać za pół godziny. Przekazał tę wiadomość LeBowowi, który wprowadził ją do komputera, mówiąc: - Za dziesięć minut będę miał schemat wnętrza z CAD-a. LeBow wysłał wcześniej jednego z agentów po plany architektoniczne i schematy wszystkich instalacji rzeźni. Miały być przesłane do stanowiska dowodzenia, a potem wydrukowane przez program projektowania wspomaganego komputerowo. - Charlie - zwrócił się do Budda Potter. - Chyba musimy skonsolidować grupę zakładników. Porywacze będą chcieli mieć prąd, ale nie zamierzam na to pozwolić. Dostaną jedną lampę elektryczną, zasilaną baterią. Słabą. Żeby wszyscy siedzieli w jednym pomieszczeniu. - Dlaczego? - Zakładniczki i porywacze muszą być razem - powiedział LeBow. - Niech Handy z nimi rozmawia, niech je pozna. - Nie wiem - rzekł kapitan. - Dziewczynki są głuche. To straszne miejsce. Jeżeli będą w pomieszczeniu oświetlonym jedną lampką, mogą... jak mawia moja córka, ześwirować. - Ich odczucia nie mogą być dla nas najważniejsze - rzekł z roztargnieniem Potter, przyglądając się, jak LeBow przenosi informacje do swego pojemnego elektronicznego notatnika. - Chyba się z panem nie zgodzę - powiedział Budd. Cisza. Tobe składał telefon, popatrując równocześnie w monitor telewizyjny, pokazujący kilka kanałów naraz na ekranie, który Derek Elb magicznym sposobem podzielił na sześć części. We wszystkich programach informacyjnych porwanie było tematem numer jeden. CBS i CNN nadawały specjalną relację. Piękne kobiety i przystojni mężczyźni o lakierowanych włosach trzymali mikrofony jak rożki z lodami, mówiąc do nich z zaaferowaniem