Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I śpiewał chór dziewczęcy. Dla pewności sprawdziła program telewizyjny, ale w tym czasie telewizja nie nadawała żadnej audycji. Katja opuściła gazetę. Iść na policję? Po co? Nie pamiętała nawet, o czym rozmawiały tamte głosy. A jeśli nawet jeden z nich był głosem dyrektora Svantessona, to jaki sens miała ta rozmowa? Gdyby chociaż była w stanie przypomnieć sobie jej treść... ROZDZIAŁ I O wpół do jedenastej wieczorem Katja stała na lotnisku, elegancka jak zwykle, choć jednocześnie poirytowana koniecznością opuszczenia przytulnego mieszkania. Że też inni nie potrafią organizować sobie życia równie skutecznie jak ona! Zdążyła już zasięgnąć informacji. W rzeczy samej, prywatny samolot pilotowany przez Jonasza Callenberga miał wkrótce wylądować. Przylatywał ze Szwajcarii. Pod podmuchami grudniowego wiatru Katja mocniej owinęła się płaszczem. Czuła się jak kompletna idiotka. Wynalazła z dziesięć sposobów na rozpoczęcie rozmowy, ale żaden z nich nie wydał się jej odpowiedni. Postanowiła zdać się na intuicję. Niewielki biało - czerwony samolot podszedł do lądowania. Katja wyprostowała się i przyjmując nonszalancką minę, ruszyła w kierunku kołującej maszyny. Nie odpowiadała jej ta rola, nie pasowała do wizerunku pewnej siebie damy. Katja nie miała zresztą pojęcia, jak dama powinna się zachować w tak osobliwej sytuacji. Pilot nie śpieszył się. Katja obserwowała, jak w bladoniebieskim świetle okrąża samolot, wykrzykując polecenia do mechaników. Wyglądał całkiem atrakcyjnie, szczupły i wysoki, z jasną czupryną targaną podmuchami wiatru. Nonszalancka mina Katji rzedła z wolna. W końcu podszedł bliżej, omiótł ją spojrzeniem i obojętnie odwrócił wzrok. Katja nie straciła rezonu. Ruszyła prosto w jego kierunku, tak by nie mógł jej zlekceważyć. - Jonasz Callenberg? - spytała z chłodnym uśmiechem. Najchętniej dałaby sobie spokój z tym prostakiem, całym sobą demonstrował, że nie ma ochoty poświęcić jej ani chwili. - Nazywam się Katja Francke i pracuję w biurze dyrektora Svantessona. Czy mogę z panem zamienić parę słów? To ważne. - Słucham! - Nie tutaj! - rzuciła ze złością. Rozejrzał się zrezygnowany. - Może porozmawiamy w drodze do samochodu? - Do mojego samochodu - odrzekła pośpiesznie. - To dość... poufna sprawa, więc jeśli pan pozwoli... Wzruszył ramionami, jakby cała ta sprawa, Katji nie wyłączając, nudziła go niemiłosiernie. Katja zdążyła już zauważyć, że jego głos nie ma nic wspólnego z niewyraźnym, chrapliwym głosem z archiwum. Przeszli płytę lotniska, nie odzywając się do siebie. Katja dorównywała pilotowi wzrostem, choć on wcale nie zaliczał się do niskich. Musiała przyznać, że ma atrakcyjną sylwetkę. Nie rozmawiali ze sobą, czuła się więc zwolniona z obowiązku, by patrzeć mu w twarz. Z pewnością był gorylem. Z tych najgorszych, Katja potrafiła takich rozpoznać bez cienia wątpliwości! - Dlaczego się pani bez przerwy rozgląda? - spytał. - Sprawa jest aż tak poufna? Ton jego głosu był pełen sarkazmu. - Sam pan zdecyduje - odrzekła swobodnie. Dotarli do małego samochodu Katji. Dziewczyna nie była wcale pewna, czy Callenberg zmieści się w jego wnętrzu, ale zdołał jakoś ulokować się w siedzeniu. Spodziewała się, że owionie ją prymitywnie męska woń potu i tytoniu, ale nic takiego nie nastąpiło. Obecność obcego mężczyzny w ciasnym samochodzie trudno jednak było zaliczyć do przyjemności! - Możemy stąd odjechać? - spytała z lekkim podenerwowaniem. - Nie! Nie chciałbym oddalać się od mego wozu. - Jak pan chce - zgodziła się z nagłą uległością. W światłach przejeżdżających samochodów widziała jego twarz - silną, wyrazistą, pozbawioną tej czułości, której szukała u mężczyzn. - A więc? - rzucił ponaglająco. Katja nabrała powietrza. - Przede wszystkim... czy mogę mówić panu po imieniu? - Proszę! - Historia jest dość niesamowita... - Nie interesują mnie niesamowite historie. Interesują mnie fakty. Przejdź do rzeczy - chyba że szukasz jakiegoś pretekstu, by pójść ze mną do łóżka. Katja obrzuciła go taksującym spojrzeniem. - Mógłbyś podać choć jedną przyczynę, dla której warto by mieć na to ochotę? - spytała tak lodowatym tonem, że aż pociemniało mu w oczach. Nie zamierzała tracić panowania nad sobą, mimo że ten mężczyzna był wyjątkowo nieprzyjemny. - Opowiem ci wszystko jak najzwięźlej, a potem rób, co chcesz. Spełnię swój obowiązek i nie życzę sobie dalszej znajomości z tobą. Jego mina wyrażała wahanie, ale nie odezwał się. - A więc byłam wczoraj w archiwum, stałam za wysokim regałem i usłyszałam nieprzyjemną rozmowę, która dotyczyła ciebie. - Nie interesują mnie plotki. Katja odwróciła się w jego stronę. - Zdobądź się na odrobinę rozsądku i daj mi skończyć! Nie wybiegam na mróz tylko po to, by poplotkować! To chyba oczywiste! Dyrektor Svantesson rozmawiał z jakimś młodym mężczyzną. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że mają zamiar cię zabić. Jonasz Callenberg odwrócił się w geście rezygnacji. - Dostałeś jakiś klucz? Od dyrektora Svantessona czy od kogoś innego? Zesztywniał. - Co cię to obchodzi? - W ogóle mnie to nie obchodzi. Ale potwierdza moje podejrzenia. Pozwól mi dokończyć! Nie wolno ci dawać tego klucza nikomu, poza dyrektorem Svantessonem. Tymczasem, pan dyrektor nie ma zamiaru wracać do kraju! - Skąd wiesz? - Sam to powiedział. Wiesz, do czego jest ten klucz? - Nie