Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Po godzinie matka wyszła z koszykiem, widocznie już próżnym, bo wyglądał lekko w jej ręku. I jak przedtem obejrzała się ostrożnie. Na jej twarzy malował się zwykły u niej w tych czasach pełen zasępienia i troski wyraz - coś pośredniego między podniosłą wiarą a głębokim zwątpieniem. Clyde zaczekał, dopóki nie skręciła z Beaudry Street, a gdy znikneła mu z oczu, wszedł do domu. Wewnątrz znajdowały się, jak się przekonał, umeblowane pokoje, a na nich tabliczki z nazwiskami lokatorów. Ponieważ widział Estę w południowo-zachodnim oknie, zapukał do pokoju leżącego w tym samym kierunku. Usłyszał lekkie kroki i po krótkiej chwili, podczas której jak gdyby ktoś nadsłuchiwał z wewnątrz, uchyliły się trochę drzwi i wyjrzała Esta. Naprzód pytający wzrok, potem lekki okrzyk zdumienia i zmieszanie na twarzy. Poznała Clyde'a, otworzyła drzwi szeroko. - Clyde! - zawołała. - Jakim sposobem znalazłeś mnie? Właśnie myślałam o tobie. Clyde objął ją i ucałował. I od razu spostrzegł z pewną przykrością, że jest nadzwyczajnie zmieniona. Schudła, była bledsza, oczy zapadły, a ubranie miała na sobie wcale nie lepsze od tego, jakie nosiła niegdyś w domu. Była jakaś przygnębiona i zdenerwowana. Ale gdzie jej mąż? Dlaczego nie ma tu go? Co się z nim stało? Rozejrzał się wokoło, spojrzał znów na siostrę i dostrzegł jej minę zmieszaną i niepewną, jednocześnie zadowoloną, że widzi brata. Usta rozchyliły się do powitalnego uśmiechu, lecz oczy nie wyrażały zupełnej radości. - Nie spodziewałam się ciebie wcale - odezwała się, gdy puścił ją ze swych objęć. - Nie wiedziałeś... - urwała, jakby przerywając zwierzenia, których nie chciała udzielić. - Przyszedłem bo widziałem tu mamę - odrzekł. - Widziałem właśnie, jak wychodziła, a ciebie zobaczyłem w oknie. Stąd dowiedziałem się, że tu mieszkasz. (Nie chciał się przyznać, że szedł za matką i czekał całą godzinę). - Ale kiedy wróciłaś? To dziwne, że nie dałaś znać o sobie... Dobra sobie jesteś, odjeżdżasz, nie ma cię przez kilka miesięcy i nie piszesz nic o sobie... Mogłaś chociaż do mnie napisać parę słów. Byliśmy przecież zawsze w zgodzie, prawda? Patrzył na nią wesoło, ciekawie, śmiało. Ona zaś, niepewna, wahała się, nie wiedziała, co ma myśleć, co mówić, jak odpowiadać. - Tak zdziwiłam się, jak zastukałeś. Nikt tu nigdy nie przychodzi... - Nie odpowiedziała na pytanie. - Ale jak ty pięknie wyglądasz. Taki śliczny garnitur... Mama mówiła, że pracujesz w Greenie-Davidsonie. Patrzyła z podziwem, a on czuł się tym wzruszony, ale nie przestawał myśleć o jej położeniu. Nie odrywał oczu od jej twarzy, od jej wątłej postaci. Wpatrując się w jej oczy, w wychudłą twarz, zrozumiał, że nie jest zupełnie zdrowa. Będzie miała dziecko... I znów to samo zagadnienie. Gdzież jest jej mąż, ten mężczyzna, z którym uciekła? Na ile mógł się domyślić ze słów matki, to w swym liście, pozostawionym przed wyjazdem, napisała, że odjeżdża z domu, żeby wyjść za mąż. Ale chyba nie wyszła... Została opuszczona. Jest tutaj zupełnie sama. Już wiedział, odczuł to, zrozumiał... Przyszło mu na myśl, że to, co się zdarzyło w ich rodzinie, było naprawdę osobliwe. To on miał przecież zamiar uciec z domu, dobić się jakiejś pozycji w świecie, wierzył w powodzenie. A oto biedną Estę przy pierwszej próbie samodzielności spotkało takie nieszczęście. Czuł do niej za to urazę i zniechęcenie. - Jak dawno wróciłaś, Esto? - zapytał podejrzliwie, nie wiedząc, co ma właściwie mówić, zrozumiał bowiem naraz, że dzięki jej nieszczęsnemu położeniu zaczną się przykrości, kłopoty, nieuniknione wydatki, i prawie żałował swej ciekawości. Po co tu wlazł? Samo się przez się rozumie, że teraz będzie musiał pomagać. - Niedawno. Pewnie miesiąc temu, nie więcej chyba. - Tak przypuszczałem. Przed paroma tygodniami widziałem cię na Jedenastej koło Baltimore. Nie mylę się chyba, prawda? - dodał mniej żartobliwie, co zauważyła Esta. Skinęła głową potakująco. - Byłem tego pewien. Powiedziałem o tym mamie, ale przyjęła to obojętnie. Wcale nie była tak zdziwiona, jak to sobie wyobrażałem. Teraz już rozumiem, dlaczego... I taką miała minę, jakby nie chciała, żeby o tym mówić. Ale wiedziałem, że się nie mylę. - Spojrzał na Estę dumny ze swej spostrzegawczości. Zamilkł znowu nie wiedząc, co mówić i nie przekonany, że to co dotychczas powiedział, miało jakiś sens i znaczenie. Nie pocieszyło jej to wcale. Ona też nie wiedziała, czy ma pominąć milczeniem swe położenie, czy wyznać wszystko, więc milczała także. Coś jednak trzeba było zrobić. Nie mogła znieść jego pytającego wzroku i w końcu skierowała rozmowę na matkę: - Biedna mama, nie myśl o niej źle, Clydzie. Ona sama nie wiedziała, co z tym począć. To tylko moja wina, naturalnie... Gdybym nie uciekła z domu, nie narobiłabym tyle zmartwienia. Ona nic nie zawiniła, a jej jest najciężej. Odwróciła się nagle, ramiona jej zaczęły drżeć, pochyliła się bezwładnie. Zrozumiał, że płakała. - Siostrzyczko - zawołał Clyde przysuwając się do niej, naprawdę wzruszony. O co chodzi? Dlaczego płaczesz? Czy ten z którym poszłaś, ożenił się z tobą? Potrząsnęła głową przecząco i załkała głośniej. Dopiero teraz Clyde zrozumiał dokładnie pod względem psychologicznym i społecznym, a nawet biologicznym całą powagę położenia siostry. Cierpiała, była w ciąży bez środków utrzymania i bez męża. Dlatego matka szukała pokoju. Dlatego starała się o sto dolarów. Wstydziła się Esty i jej stanu. Wstydziła się nie tylko ze względu na obcych ludzi, lecz i ze względu na Julię i Franka, bojąc się, co te dzieci o tym myśleć będą. Wiedziała, jakie to na nich wywrze wrażenie, bo przecież to niemoralne, niewłaściwe, każdy o tym wie