Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
W 1864 roku, kiedy miał siedem lat i zaczynał rozumieć, dlaczego tak wielu chłopców z okręgu Trumbull przywo- 19 żono do rodzinnego miasteczka, by ich pochować na cmentarzu za kościołem, rodzinie jego udało się kupić dom położony tylko o pół mili od placu miejskiego w Kinsman. Odtąd do czasu ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia nazywał on Kinsman swoim miastem rodzinnym. Kinsman rozłożyło się w dolinie wzdłuż małej rzeki, na której brzegach pierwsi osadnicy po wykarczowaniu drzew i przepłoszeniu dzikich zwierząt pobudowali białe domy, zaczęli uprawiać zboże, kartofle i kosić trawę. Nic nie wskazywało na to, że miasto się rozrośnie, że ktoś z jego mieszkańców wzbogaci się lub popadnie w biedę. Osadnicy tkwili wewnątrz cytadeli utworzonej przez dwa równoległe pasma górskie. Nawet myślą nie wybiegali poza bezpieczne górskie ściany, życie bowiem w Kinsman było wystarczająco urozmaicone. Osadnicy byli zadowoleni, a za ich przykładem także i ich dzieci. Wszyscy — z wyjątkiem Darrowów, których ojciec spoglądał na wysokie wzgórza na wschodzie i na wysokie wzgórza na zachodzie, w jedną i w drugą stronę wąskiej drogi miejskiej, która prowadziła w świat. Wiedział, że za wysokimi wzgórzami leży szeroka, gościnna równina, pełna obietnic majątku i sławy, ale gdy spoglądał na wzgórza, jakoś nie widział drogi, która by go tam zaprowadziła. Może mógłby przejść przez te wzgórza albo je obejść, gdyby był sam, ale otaczała go ciągle przyrastająca trzódka, która trzymała go na tym wąskim skrawku ziemi. Jest powiedzonko, że każdy garnek znajdzie swoją pokrywkę. Nonkonformiści Darrowowie, którzy uchodzili w mieście za agnostyków i intelektualistów, natknęli się na jedyny ekscentryczny i nonkonformistyczny dom na przedmieściu — ośmioboczną budowlę z szerokim drewnianym pawilonem biegnącym wzdłuż siedmiu z jego ośmiu ścian. Na tyłach domu znajdowało się wzgórze, z którego Clarence mógł zjeżdżać na sankach, kiedy śnieg pokrył ziemię, a u stóp wzgórza była rzeczułka, w której mógł brodzić w ciepłe dni. Były jeszcze jabłonki w podwó- 20 rzu, świerki i morwy, po których można się było wspinać. Na podwórzu razem z progeniturą Darrowów plątały się kurczęta, konie, psy i krowa. Kiedyś Clarence otrzymał kurczaka, którego miał hodować. Pewnego dnia wrócił do domu i odkrył, że jego ulubieńca podano na kolację. Chłopak ze łzami uciekł od stołu i przez siedemdziesiąt pięć lat nieugięcie odmawiał przełknięcia jednego kęsa kurczęcia! Przed ukończeniem szóstego roku życia posłano go do szkoły, która mieściła się w jednym pokoju. „Co rano dawano nam, dzieciom, koszyk wypełniony po brzegi zapiekanym pasztetem, ciastem, a czasami pajdami chleba z masłem, i wysyłano do szkoły. Na wiosnę, gdy tylko znikał z ziemi śnieg, my, chłopcy, zdejmowaliśmy buty. Bez względu na to, jak wcześnie wychodziliśmy z domu, zawsze docieraliśmy do drzwi szkoły po godzinie dziewiątej. Na drzewach były ptaszki, na drodze kamyki, a przecież żadne dziecko nie rozumiało, co to jest ból, jeśli samo bólu nie czuło. Rybki pływały w rzeczułce, na której w zimie urządzaliśmy ślizgawkę, a w lecie brodziliśmy w wodzie. Aha, były jeszcze na płotach małe prążkowane wiewióreczki, a na polach świstaki i żaden chłopak nie mógł iść prosto do szkoły ani wprost do domu, kiecjy dzień szkolny się skończył. Procesja bosonogich urwisów śmiała się, przekomarzała, tłukła, biegała i wygłupiała się, nie myśląc za wiele o nauce i książkach, dopóki nie rozległ się dzwonek. Potem skwapliwie wypatrywaliśmy przerwy, a po niej jeszcze bardziej niecierpliwie godzinnej pauzy południowej, która była zawsze najlepszą godziną dnia, godziną gier i zabaw". Po sześciu latach spędzonych w szkole publicznej otrzymał pierwszą parę długich spodni i zaczął chodzić do znajdującego się na wzgórzu liceum państwowego