Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Żydzi, Włosi czy wyniesieni do rangi idoli czarnoskórzy oraz Latynosi, którym dawniej zabraniano tutaj wstępu, dziś władają północną częścią wyspy, żyjąc w zgodzie i harmonii z ciągle zaszokowanymi potomkami starych, anglosaskich, protestanckich rodów. Nic tak jak pieniądze nie zrównuje ludzi. Nawet najtwardsze zasady członkostwa rozmaitych klubów muszą ustąpić pod naporem nowych kandydatów, skoro ich hojne dary - przyjmowane nie tylko z wdzięcznością, lecz i entuzjazmem -mogą posłużyć dla wspólnego dobra całego klanu. Jay Gatsby będzie żył wiecznie, czy to z Daisy, czy bez niej - jak i bez Nicka, sumienia naszych czasów. Mecz polo na terenie Klubu Myśliwskiego Green Meadow nabierał rumieńców. Gracze i kuce ociekali już potem, kopyta zapamiętale ryły ziemię, malety ze świstem rozcinały powietrze, lecz zdumiewająco biała piłeczka z niezwykłym uporem podskakiwała po trawie, to przemykając między nogami koni, to znów wirując jak oszalała po chybionym uderzeniu. Nagle któryś z jeźdźców wrzasnął 22 przeraźliwie. Już wcześniej w ferworze walki zgubił kask, a teraz z twarzą zalaną krwią i rozpłataną czaszką zwalił się na ziemię. Ustała pogoń za piłką. Gracze zeskakiwali z siodeł i biegli w stronę leżącego bez ruchu mężczyzny. Był wśród nich lekarz, argentyński chirurg, który bezpardonowo rozepchnął tłoczących się kolegów i przyklęknął obok zakrwawionego nieszczęśnika. Po chwili uniósł głowę, potoczył spojrzeniem dookoła i rzekł cicho: - On nie żyje. - Jak to się mogło stać? - zapytał zdumiony kapitan drużyny czerwonych, w której grał także zabity. - Uderzenie drewnianą maletą mogłoby go najwyżej ogłuszyć... każdy z nas tego kiedyś doświadczył... ale żeby rozpłatało mu czasz kę?! Na miłość boską... - To nie było uderzenie maletą- oznajmił lekarz. - Czaszkę zgruchotało mu coś twardszego, żelaznego bądź ołowianego. Rozmawiali w przejściu olbrzymiej stajni z dwoma policjantami patrolu, czekając na przyjazd ambulansu ze szpitala Oyster Harbor. - Konieczna jest sekcja zwłok, a szczególnie dokładne oględziny miejsca pęk nięcia czaszki - dodał Argentyńczyk, zwracając się do policjanta. - Proszę to za znaczyć w swoim raporcie. - Tak, rozumiem. - Co chcesz przez to powiedzieć, Luis? - zapytał któryś z graczy. - To chyba oczywiste - odparł dowódca patrolu, zapisując coś w notesie. - Doktor sugeruje, że to wcale nie był wypadek. Zgadza się? - Wolałbym się nie wypowiadać na ten temat. Jestem tylko internistą, a nie kryminologiem. Przedstawiam swoje wnioski z pobieżnych oględzin. - Jak się nazywał denat? Czy mieszkał w tej okolicy bądź miał tu jakichś krew nych? - zapytał policjant, zerkając na kolegę i ruchem głowy wskazując mu notes. - Giancarlo Tremonte - odparł młody blondyn z arystokratycznym zaśpiewem. - Słyszałem już gdzieś to nazwisko - mruknął dowódca patrolu. - To bardzo prawdopodobne. Rodzina Tremonte z Mediolanu i okolic jeziora Como jest szeroko znana. Prowadzą rozległe interesy we Włoszech i Francji, po dobnie jak i tu, w naszym kraju. - Chodziło mi konkretnie o tego Giancarla - rzekł policjant, nie podnosząc głowy znad notesu. - Ostatnio sporo pisali o nim w gazetach - odparł kapitan drużyny czerwo nych. - Nie zawsze przedstawiano go w najlepszym świetle, ale może mi pan wie rzyć, że cieszył się doskonałą reputacją. - Więc dlaczego tak często o nim pisali? - zdziwił się drugi gliniarz. - Zapewne z powodu jego niezwykłego bogactwa, dzięki któremu należał do wielu organizacji społecznych i charytatywnych. Poza tym lubił przebywać w towarzystwie kobiet. - Przerwał na chwilę, spoglądając z ukosa na sporządzającego notatki poli cjanta. - Nie muszę chyba tłumaczyć, iż to żaden grzech, tyle że przyciąga uwagę Drukowych dziennikarzy. Poza tym nikt z nas nie wybiera sobie pochodzenia. 23 - To prawda. Mogę się zatem domyślać odpowiedzi na pierwsze pytanie. Za bity był kawalerem, a jeśli na terenie klubu przebywała jego bliska przyjaciółka, to z pewnością już jej tu nie ma, umknęła przed wścibskimi brukowymi dzienni karzami. Mam rację? - Nie zaprzeczę. - A więc sprawa jasna, panie... Przepraszam, jak się pan nazywa? - Albion, Geoffrey Albion. Mam domek letniskowy w Guli Bay, nad samą plażą. Nic mi też nie wiadomo, aby Giancarlo miał w tej okolicy jakichś krew nych. Zdaje się, że przyleciał do Ameryki tylko na pewien czas, aby nadzorować rodzinne interesy w Stanach