Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Gdyby była ze mną Agnieszka, mogłaby wyświetlić mi szczegółowy schemat czołgu, ale z drugiej strony gdyby ze mną była, nie musiałbym go studiować. Cholera. Trudno, pozostała mi metoda prób i błędów. Nad prawym ramieniem miałem małą klawiaturę, wiel- kości kieszonkowego kalkulatora, której nigdy nie używa- łem. Namacałem ją. Równie dobrze mogła służyć do wyłą- czania dmuchawy, zaopatrującej mnie w coraz bardziej stę- chłe powietrze, ale nie robić nic oznaczało śmierć tak czy inaczej. Modląc się do mojego świętego patrona, wcisnąłem pierwszy przycisk. Nie zauważyłem żadnego efektu, naci- snąłem więc drugi. Potem trzeci. Po wciśnięciu szóstego guzika w górnym rzędzie przed moimi oczami wyświetliło się menu. Przeczytałem je i wci- snąłem czwórkę, Systemy Podtrzymywania Życia. To zna- czy wcisnąłem po prostu czwarty guzik od prawej i okazało się, że dobrze trafiłem. Menu zmieniło się, a ja wybrałem kolejno jedynkę, Zapasy Powietrza i dwójkę, Zap. Powie- trza z Cyl. Chłodzącego. W uszach rozbrzmiał mi triumfal- ny syk, a wyświetlacz poinformował, że zapas powietrza, którym dysponowałem, wystarczał na czternaście godzin przy standardowym zużyciu. Miałem przed sobą co najmniej pół doby życia. Wróciłem do głównego menu w nadziei, że znajdę coś, o czym nie wiedziałem, a co pomogłoby mi odwrócić mój przewrócony czołg, ale niestety, nic nie znalazłem. Jeśli mia- łem na wyposażeniu czarodziejski odwracacz czołgów, w me- nu nie figurował. Okazało się, że mogę odpalić wszystkie osiem ładunków na raz, ale tym razem również nie zadziała- ły. Działo wciąż ani drgnęło. Przeglądając wszystkie menu, które miał w swej pamięci maleńki komputer awaryjny, potwierdziłem swoje przypusz- czenia. Główny reaktor wysiadł i nie było szans ponownie go uruchomić, podobnie jak większości systemów pokłado- wych, włącznie z ostatnim blokiem czujników. Wróciłem do kopania. Szło mi to opornie, ponieważ ko- pałem po omacku, ale po dwóch godzinach dostałem się do zasobnika, zużywając przy tym niemal połowę energii aku- mulatora. Nie mogłem otworzyć klapy, ponieważ przygniatał ją cały ciężar czołgu, ale środkowy palec manipulatora wyposażo- ny był w ostry, wolframowo-karbidowy pazur, a zasobnik zrobiono ze zwykłej stali. Mimo to jednak dostanie się do środka zajęło mi kolejną godzinę, nie wspominając o go- rączkowym macaniu za miną. Przez chwilę zdawało mi się, że jej tam nie ma. Wypadek sprawił, że wszystko się tam trochę pomieszało, wyciągną- łem więc najpierw moduł Ewy i drona. Dron był już w czę- ściach, co nie dawało wielkich nadziei na przeżycie Ewy, " mimo to jednak odłożyłem ją jak najdalej, by nie uszkodziła jej eksplozja. Nigdy nic nie wiadomo. Pozostała kwestia samego wybuchu. Biorąc pod uwagę moje położenie, najdogodniejszym miejscem do podłożenia miny był dolny, lewy róg czołgu, czyli jakiś metr od mojej głowy, a ładunek był najprawdopodobniej tak samo silny, jak ten, który wpakował mnie w całe to bagno. Gdybym umieścił minę w złym miejscu, mogłoby stać się tak, że ope- racja się udała, ale pacjent zmarł. Czyli że czołg stał by ślicz- nie na gąsienicach, z moim trupem w środku. Gdybym jednak podłożył ładunek za daleko, wybuch mógłby mnie nie odwrócić, a miałem tylko jedną szansę. ^ W takim wypadku też bym zginął, tyle, że wolniej. Mina wyposażona była w ładunek kierunkowy, który fa- szerował to, co akurat na niego trafiło naddźwiękowym stru- mieniem doprowadzonego do stanu lotnego metalu, a tego akurat wolałem uniknąć. Potrzebny mi był jedynie sam od- rzut, dlatego też ułożyłem minę odwrotnie, blisko krawędzi czołgu, gdzie uszkodzić mogła jedynie napęd magnetyczny. W piachu zostanie paskudna, głęboka dziura. Ważne, że nie we mnie. Próbowałem ręcznie ustawić zegar, musiałem jednak coś zrobić nie tak, ponieważ mina eksplodowała mi w ręku. Wytarmosiło mnie tak samo, jak poprzednio, ale Bóg trosz- czy się o grzeszników, tak jak bankier troszczy się o ludzi, którzy są mu winni pieniądze. Leżałem na plecach, w poziomie. Wysięgnik do niczego się już nie nadawał, ale nie przeją- łem się tym. Otworzyłem klapkę, zasłaniającą przyciski, za- cisnąłem zęby i wcisnąłem guzik katapulty przy mojej pra- wej ręce. Oczekiwałem, że wylecę z hukiem na zewnątrz, ale nic sienie stało! Wciąż byłem uwięziony! Po całym tym wysiłku, wyczerpawszy dziewięćdziesiąt pro- cent mocy akumulatora, straciwszy wysięgnik, na rezerwie powietrza, wciąż byłem uwięziony w pancernej trumnie. Zachciało mi się płakać, ponieważ zaś nikt nie patrzył, rozryczałem się na całego. Po chwili wziąłem się w garść, strząsnąłem z oczu łzy i wymacałem klawiaturę. Włączyłem główne menu, które wcześniej wyłączyłem, by oszczędzać energię i przebiłem się przez pięć kolejnych, roz- wijanych menu, aż dotarłem do trójki: Wysunąć Moduł Pod- trzymywania Życia