Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

A że niedawno obchodziłem 80-lecie i było kilka artykułów o mnie w prasie, setka dziennikarzy, czekających od dwóch dni głodno, dostała wreszcie story. Moja fotografia obiegła więc świat i stałem się nagle, i niesłusznie, sławny. Żeby dać pojęcie o toku rokowań, opowiem jeden fragment. Bandyta mówi mi, że mają chorego i prosi o lekarstwa dla niego. Chcę mu je obiecać, ale psycholog robi wielkie gesty i szepcze mi do ucha - zażądać potwierdzenia przez członka ambasady. Domagam się więc rozmowy z kobietą, bo wiedzieliśmy, że napastnicy byli wszyscy mężczyznami. Zgłasza się jakaś panienka i potwierdza, że wszyscy są zdrowi prócz dwóch. Jak to dwóch? Wiem tylko o jednym. Ale jest także ta pani w stanie odmiennym. Tłumaczę psychologowi, a on na to: „Z pyskiem, jak najbrutalniej!" Mówię więc: „To pan się pułkownikiem nazywa, ale pan jest bandyta, swołocz, barbarzyńca, który ciężarną kobietę więzi". Puścił ją, później jeszcze drugą. Od pewnej chwili nie chciał już dyskutować telefonicznie i zażądał, abym przybył osobiście do ambasady. Oświadczyłem gotowość Furglerowi. On na to: „A jeśli oni ojca ubiją albo uwięzia?" Po- 262 Komunizm wiadam, że mam 82 lata i ani żony, ani dzieci - dziury w niebie nie będzie. Na to Furgler dał mi odpowiedź godną wojskowego, którym zresztą nie jest: „Mnie ojca osobiste uczucia nie interesują, ale jeśli ojca stracę, to kto będzie negocjował?" Poradziłem mu sprowadzenie inż. Morkowskiego z Dubendorfti i pozwolenie otrzymałem. Same odwiedziny w ambasadzie miały przebieg niedramatyczny. Dostałem kawy i dyskusja miała charakter taktyczny. Bandyta twierdził, że może się w ambasadzie bronić tygodniami, a w tym czasie lud szwajcarski zmusi Furglera do ustąpienia - co było naturalnie nonsensem. Ja mu dowodziłem, że ustawiwszy jeden ckm tu, a drugi tam, zapewnię bezpieczne podłożenie bomby pod bramę i jej wysadzenie. On żądał, o ile pamiętam, trzech milionów dolarów i samolotu do Chin. Pod koniec pozwolił mi odwiedzić zakładników, zupełnie sterroryzowanych. W toku tej afery zdarzyło się coś, co mi sprawiło przykrość. Attache wojskowy przy ambasadzie tej, nie daj Boże, republiki ludowej, pułkownik uzbrojony po zęby, mając przeciw sobie bandytę z nie-iunkcjonującym pistoletem i dwóch chłopców ze strzelbami myśliwskimi, poddał się bez oporu. Moim zdaniem, takiemu oficerowi nie powinno się podawać ręki. Jeśli współczesna kadra oficerska w Polsce jest taka, możemy się spodziewać najgorszego... Zajęcie ambasady skończyło się w dymie. Zamiast paczki z żywnością podano okupantom bombę dymną, a pod osłoną jej dymu dzielni grenadierzy berneńscy wtargnęli bez wystrzału i bez przelewu krwi do gmachu, gdzie nie omieszkali pobić kolbami nie tylko napastników, ale i zakładników. Na sympozjum zorganizowanym w Eischtatt, po załamaniu się komunizmu sowieckiego, wygłosiłem odczyt pod tytułem: „Czyśmy nie zmarnowali czasu?" Myślę dziś, że bynajmniej. Co prawda większość, może nawet przytłaczająca większość rzekomo filozoficznych druków komunistycznych z filozofią ma mało wspólnego. 263 Komunizm Ale zjawisko zasługuje samo w sobie na badanie, zgodnie z powiedzeniem: „Rubbish is rubbish, but scholarship ofrubbish is not rub-bish " - „Śmiecie jest śmieciem, ale naukowe studium śmiecia nie jest śmieciem". Tyle z punktu widzenia naukowego, pomijając nawet fakt, że w tym śmieciu znajdowaliśmy tu i ówdzie wartościowe dociekania i wyniki. Ze stanowiska politycznego nasza praca nie poszła też na marne. Przyczyniła się do uświadomienia, czym komunizm jest, i przez to do obrony przed nim w czasie, gdy był potężny. Myślę, żeśmy czasu nie stracili. 264 Podróże 265 Podróże XI PODRÓŻE Złożyło się tak, że musiałem wiele podróżować. Mniej zapewne niż znani business travellers, ale bodaj więcej od przeciętnego kolegi. Część tych podróży odbyłem w tzw. indywidualnych środkach transportu, w samochodzie i samolocie turystycznym, które przeważnie sam prowadziłem. Podróże stanowiły więc znaczną część mojego życia i znaczna część moich wspomnień ich dotyczy. Nie sposób pisać o nich wszystkich. Myślę, że można je podzielić z grubsza na trzy klasy. Były najpierw podróże interkontynentalne, przeważnie do Ameryki, ale także do Afryki i Azji. Drugą klasę stanowią podróże kontynentalne odbyte samochodem. Wreszcie w ciągu czternastu lat, podczas których byłem czynnym pilotem, odbyłem u sterów mojego samolotu jeszcze inny rodzaj podróży, przeważnie kontynentalnych. Interkontynentalne Podróży interkontynentalnych odbyłem jak dotąd, to jest w 50 lat, 35, obejmujących 52 loty poprzez oceany. Ich wyliczenie podaję w załączniku. A oto kilka wspomnień: 1964 Meksyk. Federacja towarzystw filozoficznych wynajęła na ten lot duży odrzutowiec, który był nabity filozofami różnej maści. Był między innymi niezmordowany Bertrand Russell. Podczas lotu ktoś zapytał, jakie byłyby skutki, gdyby ten samolot miał wypadek. „Jak to? - odpowiedział Russell - przecież kolosalne sposobności (opportunities) dla młodszych kolegów!" Humor go nie opuszczał. W Mexico City dwie ambasady, ale tylko dwie, wysłały przedstawicieli na lotnisko: Związek Sowiecki i Szwajcaria