Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Tego nie będę ci czytała. Ale reszty pewnie posłuchasz z zaciekawieniem, bo tyle ci o nich opowiadałam. Poza tym sam ich niedługo poznasz. Jimmy, na ciebie bardzo liczę, że mi pomożesz uprzyjemnić im pobyt. - Ach tak! Liczysz na mnie? - Nie bądź sarkastyczny tylko dlatego, że Jamie nie budzi twojej sympatii - zgromiła go Pollyanna z udaną surowością. - Jestem pewna, że go polubisz, kiedy go poznasz; i panią Carew także polubisz. - Naprawdę? - odparł zirytowany. - To piękna perspektywa. Miejmy nadzieję, że ta pani zechce mi łaskawie odpłacić tym samym. - Z pewnością - dołeczki w policzkach Pollyanny pogłębiły się. - Teraz posłuchaj, przeczytam ci o niej. To list od jej siostry, Delii Wetherby, wiesz, tej z sanatorium. Dwa listy 193 - Dobra. Zaczynaj - rozkazał całkiem widocznie siląc się na uprzejme zainteresowanie. Pollyanna zaś, ciągle z przekornym uśmiechem, zaczęła: Prosisz, abym ci napisała wszystko o każdym z nich. To nie byle jakie zadanie, ale postaram się wywiązać z niego jak najlepiej. Po pierwsze, stwierdzisz wielką zmianę w mojej siostrze. Nowe zainteresowania w jej życiu zdziałały cuda w ostatnich sześciu latach. Teraz trochę za bardzo schudła i jest przepracowana, ale po dobrym wypoczynku szybko przyjdzie do siebie i wtedy przekonasz się, jak młodo, szczęśliwie i kwitnąco jeszcze wygląda. Zauważ, że napisałam „szczęśliwie"; dla ciebie oczywiście nie oznacza to tyle, co dla mnie, bo byłaś za młoda, by zdać sobie sprawę, jak bardzo była nieszczęśliwa wtedy, w zimie, w Bostonie, kiedy ją poznałaś. Życie było dla niej takie okropne, beznadziejne; teraz natomiast jest radosna, wszystkiego ciekawa. Po pierwsze, ma Jamiego, a kiedy zobaczysz ich razem, przekonasz się, czym jest dla niej ten chłopiec. Oczywiście w dalszym ciągu nie wiemy, czy jest on tym naszym zaginionym Jamiem, ale siostra go kocha jak własnego syna; adoptowała go prawnie, o czym chyba wiesz. Następnie ma te swoje dziewczęta. Pamiętasz Sadie Dean, tę sprzedawczynię? Zainteresowawszy się losem jej, a także innych, samotnych dziewcząt, ostro zabrała się do ich spraw usiłując jakoś polepszyć ich życie. Opiekuje się już całą gromadką takich dziewcząt, które ją uważają za dobrego anioła. Domowi dla Pracujących Dziewcząt nadano teraz zupełnie nowy kierunek. 13. Pollyanna dorasta 194 Dwa listy Kilku wpływowych ludzi i parę bogatych kobiet włączyło się do tej działalności, ale głową i motorem jest moja siostra: całym sercem i duszą oddaje się sprawie każdej z tych dziewcząt z osobna i wszystkich ich razem. Rozumiesz, jak to ją wyczerpuje nerwowo. Główną jej podporą i prawą ręką jest sekretarka, właśnie ta Sadie Dean. Zobaczysz, że i ona się zmieniła, ale to jednak dawna Sadie. Jamie zaś... biedny Jamie! Jego największe zmiar-twienie to świadomość, że nigdy nie odzyska władzy w nogach. Jakiś czas mieliśmy nadzieję. Był tu, w sanatorium u doktora Amesa, przez rok. Stan jego zdrowia poprawił się o tyle, że może się przynajmniej poruszać o kulach. Ale zawsze pozostanie już kaleką. Gdy się jednak z nim obcuje, zapomina się zupełnie o jego kalectwie. Nie potrafię ci tego dobrze wytłumaczyć, lecz kiedy go zobaczysz, zrozumiesz, co chciałam powiedzieć. W ogromnym stopniu zachował także swój dawny, chłopięcy entuzjazm i radość życia. Jest tylko jedna rzecz, jedyna, jak sądzę, która całkowicie mogłaby przy gasić tę jego pogodę ducha i doprowadzić go do krańcowej rozpaczy, a to gdyby się dowiedział, że nie jest naszym siostrzeńcem Jamie Kentem. Tak długo nad tym rozmyślał i tak żarliwie tego pragnął, że w końcu uwierzył, iż nim jest. Mam jednak nadzieję, że jeżeli nawet nim nie jest, nigdy się o tym nie dowie. - To wszystko, co mi o nich donosi - oświadczyła Pollyanna składając gęsto zapisane kartki. - Czy to nie interesujące? - Z pewnością! - tym razem szczera nuta zabrzmiała w głosie Jimmy'ego, który nagle uprzytomnił sobie, co to znaczy mieć zdrowe nogi. Przez Dwa listy 195 chwilę gotów był nawet zgodzić się na to, by ten biedny kaleka zajął cząstkę myśli i uwagi Pollyan-ny, oczywiście jeżeli nie jest tak zarozumiały, by pretendować do całości. - Szkoda gadać, ciężko musi być temu biedakowi. - Ciężko? Ty nawet sobie tego nie wyobrażasz, Jimmy - głos Pollyanny był zdławiony. - A ja wiem. Sama kiedyś nie mogłam chodzić... ja wiem. - No, oczywiście - Jimmy zmarszczył brwi i poruszył się niespokojnie. Na widok współczucia na twarzy Pollyanny i jej roziskrzonych oczu stwierdził nagle, że wcale nie życzy sobie przyjazdu Jamiego, jeżeli sama tylko myśl o nim potrafi tak ją wzruszyć! ni poprzedzające przyjazd „tych okropnych ludzi", jak ciotka Polly nazywała letników swojej siostrzenicy, były dla tej ostatniej bardzo pracowite, lecz także i radosne. Pollyanna bowiem nakazała sobie nie przyznawać się ani do przepracowania, ani do zniechęcenia czy lęku, bez względu na to, jak kłopotliwe były te codzienne problemy, które się przed nią wyłaniały. Przywoławszy na pomoc Nancy i jej młodszą siostrę, Betty, metodycznie przejrzała cały dom, pokój po pokoju, by zapewnić wszelkie wygody swoim spodziewanym pensjonariuszom. Pani Chilton nie mogła być tu podporą. Po pierwsze, nie czuła się dobrze, po drugie, jej nastawienie do tego pomysłu ani nie podtrzymywało na duchu, ani nie niosło pociechy, potrafiła bowiem tylko nieustannie narzekać. - Och, Pollyanno, Pollyanno, pomyśleć tylko: rezydencja Harringtonów - pensjonatem! Taki upadek! - Ależ nie - łagodziła Pollyanna śmiejąc się. - To Letnicy 197 tylko Carewowie przyjeżdżają do rezydencji Harringtonów. Panią Chilton nie tak łatwo było jednak pocieszyć i odpowiadała na to tylko jeszcze bardziej zrezygnowanym spojrzeniem. Wreszcie w ustalony dzień Pollyanna wraz z Tymoteuszem (teraz właścicielem koni Harringtonów) pojechała na stację, by powitać gości, którzy mieli przybyć popołudniowym pociągiem