Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Nie mam zdania. Jest mi wszystko jedno. - Jeœli taka k³ótnia wydaje mi siê idiotyczna, to równie¿ unikanie sprzeczki jest niem¹dre. Bliscy sobie ludzie to po prostu tacy, którzy bezsensownie zadaj¹ sobie rany. Wierzy³em jednak we w³asn¹ logikê i lekcewa¿y³em sprawê, uwa¿aj¹c ¿e jest mi ona obojêtna, niezale¿nie od tego, co zrobi ¿ona. Nie ruszy³em siê z miejsca, podczas gdy ¿ona nagle wysz³a, zgniataj¹c w d³oni katalog; po prostu powoli wypi³em drug¹ whisky, a ju¿ w nastêpnej chwili by³em w stanie zapomnieæ o wszystkim. Wystarczy³o to jedno zdanie Tanomogiego mówi¹ce o tym, ¿e moje dziecko mo¿e teraz stawaæ siê wodnym stworzeniem, i od razu ca³a moja pewnoœæ siebie wziê³a w ³eb. Moje dziecko, które nie powinno siê urodziæ, wpatruje siê teraz we mnie z mrocznych g³êbin wody... Te ciemne pêkniêcie u nasady brody to bêd¹ skrzela... uszy pozostan¹ normalne, lecz w powiekach pojawi¹ siê pewne zniekszta³cenia... bia³e koñczyny pl¹saj¹ce w ciemnej wodzie... moje dziecko, które nie powinno siê urodziæ... moje dziecko przekszta³cone w chwili, gdy siedzia³em w kucki na ³ó¿ku odczuwaj¹c satysfakcjê z tego, ¿e zrani³em ¿onê i siebie podczas k³ótni... Leniwe samozak³amanie i to g³upie zadufanie teraz obróci³o siê przeciwko mnie... W ten sposób wzajemne zadawanie sobie ran okaza³o siê ca³kowicie jednostronne. ¯ona okrutnie mnie biczowa³a za pomoc¹ tego potworka, którym siê staje nasze dziecko, urodzone wbrew naszej woli. Im mocniej chcia³em siê przed ciosami chroniæ, tym bardziej czu³em siê poraniony, im bardziej chcia³em uciec, tym wyraŸniej widzia³em otwarte szeroko oczy g³êbin wody czekaj¹ce na mnie po drugiej stronie. Poczu³em siê nieswojo i przesta³em siê œmiaæ. - To nic nie pomo¿e... - powiedzia³ Tanomogi, jakby og³asza³ wyrok. - Nadal chcia³bym, ¿eby pan obejrza³ laboratorium, bo inaczej... - Ju¿ dobrze. Dziêki tobie w zasadzie wiem, co nale¿y robiæ... - Co wiêc chce pan robiæ? - Powiem po tym, jak obejrzymy to, co jest do ogl¹dania. Tanomogi odetchn¹³ z ulg¹, poszuka³ po omacku o³ówka wetkniêtego do kieszeni na piersi i przyst¹pi³ do wy³¹czenia maszyny. - Zobacz, maszyna chyba wszystko to nagrywa³a? - Nie powiedzia³ pan, ¿eby wy³¹czyæ... - Otworzy³ okienko, pokaza³ licznik rejestruj¹cy czas i powiedzia³ ¿artobliwie: - Zostawimy to zamiast naszego testamentu, na wszelki wypadek. Pokój wype³ni³ cichy ³agodny pomruk. Maszyna wyda³a mi siê inna ni¿ zawsze. Mia³em wra¿enie, ¿e tu¿ za ni¹ droga do przysz³oœci otwar³a przede mn¹ sw¹ z³owieszcz¹ paszczê. I nagle przysz³oœæ przesta³a byæ tylko odbitk¹ œwiat³odrukow¹, a sta³a siê rozszala³¹ besti¹, maj¹c¹ w³asn¹ wolê niezale¿n¹ od wspó³czesnoœci. KARTA PROGRAMOWA NR 2 Programowanie jest po prostu operacj¹ redukcji rzeczywistoœci jakoœciowej w iloœciow¹. 23 Na zewn¹trz panowa³a cisza i duchota. Pot wyp³ywa³ spomiêdzy palców, jakbym przed chwil¹ mia³ na rêkach wyparzone rêkawice. Nie by³o widaæ gwiazd, tylko ksiê¿yc okolony czerwon¹ zorz¹ ukazywa³ podbrzusze przez chmury. Schodz¹c na dó³, zatrzymaliœmy siê w pokoju stra¿y, sk¹d Tanomogi gdzieœ zatelefonowa³. Stra¿nik zachowywa³ siê tak, jakby nas oczekiwa³. Chêtnie przyniós³ nam po puszce soku. Udawanie, ¿e niczego nie zauwa¿am, nie sprawi³o mi przyjemnoœci. - Skontaktowa³eœ siê? - zapyta³em zgaduj¹c, do kogo dzwoni³. - Tak, skontaktowa³em siê - odpowiedzia³ z uœmiechem na twarzy i szybko wyszed³, a ja za nim. Milczeliœmy. Nie zauwa¿y³em, ¿eby ktoœ nas œledzi³. Wyszliœmy na g³ówn¹ ulicê i wziêliœmy taksówkê. Wyj¹³em chusteczkê, lecz nie zd¹¿y³em wytrzeæ kropli potu, która w koñcu spad³a z nosa. - Od Tsukiji, przez Harumi, potem na most prowadz¹cy na teren dwunastej dzia³ki zasypanej zatoki... Rozumie pan? Most nazywa siê chyba Yoroi... Stamt¹d ju¿ niedaleko... - Tanomagi objaœni³ taksówkarzowi trasê. Kierowca, mê¿czyzna w œrednim wieku, pod s³u¿bow¹ czapk¹ mia³ zawi¹zany rêczniczek chroni¹cy twarz przed sp³ywaj¹cym potem. Odwróci³ g³owê do ty³u i spojrza³ na nas podejrzliwie, lecz nic nie powiedzia³, tylko nacisn¹³ peda³ gazu. Mijaliœmy drewniane domy, zastyg³e i skulone w upale, widoczne przez szyby taksówki. By³o coraz duszniej, po godzinie jazdy minêliœmy Harumi, przed nami roztoczy³ siê zdzicza³y i ziej¹cy groz¹ widok, obok przy szerokiej drodze ci¹gnê³y siê betonowe mury. W tym czasie wymienialiœmy pogl¹dy bez ³adu i sk³adu, narzekaliœmy te¿ na powtarzaj¹ce siê od kilku lat anomalie pogody, na wysokie przyp³ywy bez wiadomej przyczyny lub zbyt czêste lekkie trzêsienia ziemi. Wyda³o mi siê te¿, ¿e zdrzemn¹³em siê na kilkanaœcie minut. W koñcu w lepkim wietrze od morza ukaza³ siê b³yszcz¹cy zieleni¹ most Yoroi. W przesadnym przyt³aczaj¹cym pejza¿ oœwietleniu, wyczuwa³em coœ mocno niepokoj¹cego. W momencie, w którym minêliœmy most, rozleg³ siê cichy i krótki odg³os syreny. By³ to chyba sygna³ og³aszaj¹cy godzinê zero. Przy drodze sta³ samochód w kszta³cie pud³a. Pochylony nad silnikiem mê¿czyzna naprawia³ w nim coœ w œwietle latarki. Tanomogi zatrzyma³ taksówkê i zap³aci³