Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Zdaje się, że daje nam lekcje — odparł Che. — Odpowiada to jego naturze. Może pomaga również środowisku Xanth. Gwenny zastanowiła się nad tym i zdecydowała, że brzmi to rozsądnie. — Sammy miał rację — powiedziała. — To dobre miejsce na nocleg. I powinniśmy się starać utrzymać przy życiu dobre rośliny w Xanth. Zerwała kolejny liść. Było na nim napisane DZIĘKUJĘ. PROSZĘ, PAMIĘTAJCIE, ABY NIE ŚMIECIĆ. — Nie będziemy śmiecić — obiecała Gwenny. Che zerwał liść. Było na nim napisane PAMIĘTAJCIE, CO DEMONY ZROBIŁY RZECE POCAŁUNKÓW. — To było coś strasznego! — zgodził się Che. — Mamy nadzieję, że demony dostały za to swoją nauczkę. Liście zaszumiały z uznaniem. Eko–drzewo było zadowolone, że jego nauki dawały efekt. Po pewnym czasie ułożyli się do snu, każde z nich na szerokiej gałęzi. Gwenny po raz ostatni rozejrzała się wokół, zanim zamknęła oczy. Che, najmłodszy z nich, już spał. Gwenny widziała jego sen. Uformował się w powietrzu wokół niego jak obraz. Zatem Che jednocześnie cichutko leżał na gałęzi i działał w swoim śnie. We śnie rozkładał skrzydła i leciał prosto do nieba. Coraz wyżej i wyżej, wspaniale wirując w rozświetlonym słońcem powietrzu, jako że w jego śnie był jasny dzień. Szybował ponad eko–drzewem i Wielką Rozpadliną, która znajdowała się niedaleko na północ. Czuł się wspaniale; wokół niego unosiły się niewielkie iskierki radości i podniecenia ukazujące jego uczucia. Nagle spojrzał w dół za siebie i zobaczył filiżankę eko–drzewa, w której pozostały jego dwie przyjaciółki. „Nie mogę ich opuścić!” — zawołał. Zaczął spiralnie opuszczać się dół, a sen zaczął znikać. Gwenny była do głębi poruszona. Młody centaur miał osobiste aspiracje, ale wiedział również, co to lojalność. Jego sen pokazał to dużo lepiej niż jakiekolwiek słowa. Spojrzała na Jenny, która dopiero co zasnęła. W swym śnie stała na ziemi, trzymając na rękach kota. „Tak bym chciała wiedzieć jak wrócić do domu” powiedziała. Nagle Sammy zeskoczył z jej z rąk i popędził przed siebie. „Sammy, poczekaj na mnie!” zawołała, biegnąc za kotem. „Zgubisz się!” Kot przeskoczył przez migoczącą mgiełkę i wylądował w dziwnej scenerii tuż za nią. Jenny poszła jego śladem. Było nadal dość ciemno; noc nie zmieniła się jeszcze w dzień. Biegli dziwną, nie znaną w Xanth okolicą, w której drzewa różniły się mniej lub bardziej od tych tutaj, a krzewy były zupełnie inne niż te tu spotykane. Na ciemnym niebie wisiały dwa księżyce. Podbiegli do ogromnego drzewa, wokół którego znajdowało się kilka przypominających psy zwierząt. „Zagajnik! Przyjaciele–wilki!” zawołała Jenny z radością. Wbiegła między nie bez strachu. Z drzewa zeszli ludzie. Nie, były to ogromne elfy ze spiczastymi uszami i czteropalczastymi dłońmi, takimi jak dłonie Jenny. Z radością ściskali ją. „Jenny! Myśleliśmy, że się zgubiłaś! Obawialiśmy się, że stało ci się coś złego! Baliśmy się, że nie żyjesz albo zostałaś okrutnie skrzywdzona!” „Nie, nic mi nie jest, nic mi nie jest!” — odpowiedziała. „Przeżyłam najwspanialszą przygodę!” „Ale co ty masz na twarzy?” — zapytał jeden z dorosłych. Jenny przyłożyła rękę do okularów. „Och, dostałam je w Xanth! Pomagają mi dobrze widzieć!” Następnie zamilkła. ,,Xanth! Moi przyjaciele! Nie mogę ich zostawić! Nie teraz, gdy mają tak ważne rzeczy do zrobienia! I Dobry Mag… Muszę mu służyć… Obiecałam…” I wtedy jej sen rozpłynął się. Była z powrotem na eko–drzewie. I ona okazała się lojalna, nawet w swych sennych marzeniach. Chciała wrócić do domu, ale nie mogła, do czasu gdy nie wypełniła swoich zobowiązań. Gwendolina zamknęła oczy, ale i tak czuła wypływające spod powiek łzy. * Następnego dnia podziękowali eko–drzewu za gościnność, obiecali traktować rośliny i drzewa z szacunkiem i wypoczęci ruszyli w dalszą drogę. Około południa dotarli do Wielkiej Rozpadliny. Wyglądała równie przerażająco jak z drugiej strony. — Ale jak mamy zejść w dół tego przypominającego klif stoku? — zapytała Gwenny, przerażona wielkością wyzwania. — Mogę uczynić nas na tyle lekkimi, aby schodzenie było bezpieczne — powiedział Che. — Musimy jedynie znaleźć miejsce, w którym jest dość uchwytów. Może to być nudne, ale nie jest niewykonalne. — A może po prostu zeskoczymy? — zaproponowała Jenny. — Oszczędziłoby to nam czasu i zadrapań. Gwenny roześmiała się. — Tak wysoko? Jeszcze nie zwariowaliśmy! — Ale jeśli każde z nas będzie tak lekkie, to wylądujemy bezpiecznie, prawda? — zapytała Jenny. Spojrzenie Gwenny skrzyżowało się ze wzrokiem Che. Jenny może mieć rację! — Możemy to zweryfikować — powiedział Che. — Jak? — zapytała Gwenny, nie całkiem ciesząc się na taki lot. — Uczynimy lekkim KOTA i poprosimy go o znalezienie najszybszej i najbezpieczniejszej drogi w dół. Jeśli ZESKOCZY… Jenny spojrzała na Sammy’ego. — Nie oszukasz go. Przysłuchiwał się wszystkim naszym lekcjom i najprawdopodobniej potrafi literować tak samo dobrze jak my. — Ale on jest zwierzęciem — powiedział Che. — Sammy, szukaj CHE — powiedziała Jenny, odwracając się od małego centaura. Kot wskoczył Che na grzbiet. Wyglądało na to, że tym razem centaur został ukąszony przez muchę–nieśmiałkę. Jego twarz, szyja i ramiona stały się purpurowo czerwone. Gwenny wiedziała, jak się czuł. A Sammy z kolei wyglądał na bardzo zadowolonego. Zdecydowali się spróbować. Po tym jak Che trochę ochłonął, trzepnął każdego z nich kilkakrotnie ogonem, czyniąc ich tak lekkimi, że musieli szybko podnosić kamienie, używając ich jako balastu. Następnie Che trzepnął Sammy’ego. — Sammy, znajdź najszybszą i najbezpieczniejszą drogę w dół Wielkiej Rozpadliny — rzekła Jenny do kota. Sammy pobiegł wzdłuż krawędzi rozpadliny. Ruszyli za nim. Dotarł do łagodnie zbiegającej w dół skały, przez którą w pewnym miejscu przepływała niewielka rzeczka. Jeszcze niżej rzeczka znajdowała zaokrąglony kanał i płynęła nim dalej spokojnym nurtem