Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— A jeśli zamieszki właśnie jutro wybuchną, czy wszystko ma się potoczyć jak dzisiaj? Gorczakowowi zrobiło się gorąco. Zmilczał. Ostro zwrócił się do niego Liprandi: — Chyba nie dopuści pan, książę, do ponownej obrazy munduru? — Wojsko tego nie zniesie — ostrzegł Czernicki. — Dziś ledwo dało utrzymać się w ryzach. Czy nie dostrzegł pan tego.książę? Gorczakow nie odważył się przywołać generałów do porządku. Nie okazywali mu respektu i był to groźny sygnał. 156 Nie mogło być mowy o zwłoce w wydaniu decyzji. Ale dlaczego komplikować stosunki z Radą Administracyjną, ignorować ją, oddać się w ręce grupy wojskowych, nie obarczonych odpowiedzialnością za całość polityki wobec Królestwa, w którym reformy... Właśnie! Reformy. Wielopolski. — Zwołam Radę Administracyjną natychmiast — oświadczył. — W nocy? — zdziwił się Karłowicz. — W nocy! — potwierdził ze sztuczną energią. — Niech zerwą się z łóżek i przyjdą. Rada nie musi być w pełnym składzie. — A jeśli się będzie sprzeciwiać decyzji? — spytał Semeka. — Wielopolski poprze decyzję i skłoni innych. — Nie rozumiem — wtrącił się Chrulew. — Wprowadzenie stanu wojennego należy przecież do kompetencji namiestnika, po cóż więc Rada Administracyjna i łaskawa zgoda Wielopolskiego? Czy waszej książęcej mości nie wystarczy opinia, którą my wyrażamy? Gorczakow jednak już oprzytomniał i nie myślał ustępować. — Proszę posłuchać, generale — odparł. — Chcę nie mniej niż pan okiełznać motłoch i ugruntować spokój. Zapewnię po temu warunki jeszcze dzisiejszej nocv. Ale nie tylko to jest moim zadaniem. Zgodnie z wolą najjaśniejszego pana mam rządzić tym krajem, wprowadzić reformy. Pan chyba to wie. A jakie reformy? Zmianę struktury administracji, wciągnięcie do współpracy tych, którzy tutaj coś znaczą i są lojalni. Im więcej ich będzie, tym lepiej. Królestwo trzeba związać z nami czymś więcej niż węzłem przymusu. Cesarz zaakceptował ten program. Pan pyta, po co mi Wielopolski i Rada Administracyjna. To jasne: do realizacji programu. Oni i wielu innych. Niepotrzebnie ich zrażać? Nie, to bez sensu. Przeciwnie, niech ujrzą się w nowej roli i niech się przyzwyczajają do tego, że przyjdzie im pływać pod prąd opinii publicznej. Stan wojenny to dobry początek. Tak, będzie ogłoszony. O co więc jeszcze chodzi? 157 Chrulew nie był zachwycony tym, co usłyszał. Wciąganie do współpracy, wiązanie czymś więcej... Wiadomo, czym się najlepiej wiąże. Lecz cesarz... I po co te obce figury, gdy sprawę powinni załatwić wojskowi? Wielopolski. Do licha! Gdzie są ci dwaj? Spojrzał Gorczakowowi prosto w oczy i rzekł: — Skoro się mamy znaleźć w gronie cywilów, warto zaprosić Płatonowa i Gieczewicza. Gorczakowowi nie było to w smak, lecz co miał robić? — Zaproszę ich obu — oświadczył. Wezwał oficera dyżurnego i wydał rozkazy. Przybywali kolejno: Gieczewicz, Płatonow, Wielopolski, Wołowski, Karnicki, Enoch i inni. — To, co stało się dzisiaj, powtórzyć się nie może — zagaił namiestnik. — Myślałem, że stać Polaków na rozsądek i że potrafią zdobyć się na to, żeby docenić wielkoduszność i dobrą wolę. Omyliłem się. Byłbym złym wielkorządcą, gdybym tolerował narastającą anarchię. Dość tego! Moja cierpliwość się wyczerpała. Jutro ogłoszę stan wojenny z wszystkimi konsekwencjami. Wojsko odpowie salwą na każdy przejaw prowokacji. Jest pan chyba zadowolony? — zwrócił się do Wielopolskiego. Spod przymrużonych powiek margrabia zlustrował obecnych: mundury, mundury, mundury i trochę surdutów. Chrulew, Gieczewicz, Płatonow. — Nie! — odparł krótko. Gorczakow zdębiał. — Jak to? Pan przecież się tego domagał! — Zostałem źle zrozumiany. — Źle zrozumiany? Pan chyba kpi ze mnie! — Nie, książę. Proponowałem stan wojenny, nie wątpiąc, że będzie oparty na przepisach ustanowionych odrębnie dla Królestwa. — Nie mówił pan o tym. — Bo wtedy pan uznał, i może słusznie, że jeszcze nie pora na wprowadzanie stanu wojennego. Po co więc miałem się wdawać w szczegóły? Sądziłem, że wrócimy do tego tematu we właściwym czasie. Gorczakow zbladł z hamowanej pasji. Wielopolski robił 158 z niego durnia w obecności generałów oraz przybyszów z Petersburga. — Wezwałem panów — rzekł autorytatywnie — żeby oznajmić swoją decyzję. — Poprawił okulary i spojrzał na Wielopolskiego. — Podstawa prawna istnieje: przepisy, które obowiązują w całym cesarstwie. — W cesarstwie — powtórzył Wielopolski. — Właśnie w tym rzecz. Czyżby pan chciał potraktować Królestwo tak, jakby było zwykłą gubernią? — A składa się ono z kilku — wtrącił złośliwie Płatonow. — Pan doskonale wie, książę — ciągnął margrabia, ostentacyjnie ignorując Płatonowa — że zgodziłem się objąć urząd pod warunkiem, iż będzie realizowany mój program reform. Nie ukrywałem, o co mi chodzi: o wprowadzenie w Królestwie instytucji, które będą wyrazem poszanowania narodowych aspiracji. Za pomocą takich instrumentów podjąłem się uspokoić nastroje i uzdrowić stosunki społeczne. I właśnie teraz pan chce przenieść do Królestwa prawo obowiązujące w cesarstwie. Przecież to sprzeczne z duchem reform, z zasadą odrębności systemowych uregulowań. — Odrębność, odrębność — znów wtrącił Płatonow. — Jakoś mi to się kojarzy z wydarzeniami 1830 roku. — Nie wiem, do czego pan zmierza — odparł chłodno margrabia. — Cesarz zaaprobował mój program, choć zna tę datę. Czyżby zmienił zdanie? W takim razie nic tu po mnie. Płatonow zamilkł, a głos zabrał Chrulew. — Nie można — powiedział — wprowadzać reform, gdy trwa bałagan. Pan doskonale wie, margrabio, co się codziennie dzieje. Opanować sytuację może jedynie wojsko. Bez rozlewu krwi i ostrych represji nie zaprowadzi się porządku. — Zgadzam się z panem — przyznał margrabia. — Wojsko powinno wkroczyć do akcji i w razie potrzeby użyć broni. Wobec podżegaczy należy zastosować ostre represje. Mam więc propozycję: niech Rada Administracyjna Królestwa Polskiego wyda postanowienie o zakazie zbiegowisk. Wojsku przyzna się prawo do ostrzelania niesfornego tłumu. 159 — No cóż, można i tak — mruknął namiestnik. Płatonow słuchał podejrzliwie. — Podczas stanu wojennego — zwrócił uwagę — oskarżonych o przestępstwa polityczne sądzą sądy wojskowe. Jak będzie w tym wypadku? — My wojska własnego nie mamy, więc wasze wojsko stłumi zamieszki — odpowiedział margrabia — natomiast sądy i więzienia mamy własne i sami poradzimy sobie z karaniem winnych. — Nareszcie rozumiem! — wycedził Płatonow.— Proszę się na to nie godzić, książę! — ostrzegł. — Tylko swojemu wojsku może pan w pełni zaufać. — Dobrze, że pan senator napomknął o zaufaniu — podchwycił margrabia. — Zapewniam więc, że sądownictwo polskie wywiąże się z zadania, i proszę, książę, by pan mi właśnie zaufał, w przeciwnym razie... — A co na to pozostali członkowie Rady? — przerwał szybko namiestnik, grając na zwłokę