Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— „Ojciec Chrzestny” groźnej mafii z Palermo. — Owszem, pochodzę z Palermo, ale nasza rodzina ma też swoją siedzibę w Chicago — jegomość uzupełnił informację Ralfa. — A pan jest tym słynnym detektywem, jeśli się nie mylę. Wzruszyłem ramionami: — Nie uważam się za słynnego detektywa. — Co? — oburzył się don Gabriel. — Po cóż ta skromność, se#241;or Polacco. Proszę pamiętać, że znajduje się pan wśród przyjaciół. „I wariatów” — dodałem w myślach, wzdychając ciężko. Bo nie ulegało wątpliwości, że znalazłem się w rękach szaleńców. Moja wiara w Ralfa Dawsona została znowu zachwiana. Tymczasem całe to wariackie towarzystwo doskonale się bawiło. Dawson raz po raz częstował gości jakimiś wyszukanymi trunkami, zachęcał, aby jedli orzeszki ziemne i solone migdały. Wariaci zaś opowiadali sobie wariackie dowcipy, których nie słuchałem pogrążony w ponurym milczeniu. Potem zaczęli rozmawiać o włamaniu do Muzeum Złota. — Dziennikarze wypisują głupstwa o całej tej sprawie — zdecydowanie oświadczył don Gabriel. — A to dlatego, że policja czuje się bezradna i nie ma pojęcia, gdzie szukać sprawcy. Nie wiedzą, że tutaj, w sanatorium doktora Alvareza, przebywa stary don Gabriel, który wie wszystko o każdym większym skoku. Oczywiście policji nie pisnąłbym ani słowa, ale gdyby się tu zjawił jakiś porządny prywatny detektyw... — Przecież siedzi wśród nas słynny Se#241;or Cochecito — przerwał mu Dawson. Don Gabriel zerknął na mnie, uśmiechnął się, a potem rzekł: — Racja, Ralf. Panu Cochecito wyjawię prawdę o włamywaczach, bo zapewne zajmie się ich schwytaniem. Czy tak? — zwrócił się do mnie. — Rzeczywiście, chciałbym ich złapać — przytaknąłem przez grzeczność, choć ta wariacka rozmowa zaczynała mnie coraz bardziej irytować. — W porządku — skinął głową don Gabriel. — Tak więc niech pan wie, se#241;or Polacco, że włamania do muzeum dokonała rodzina don Stefano z Chicago. Kiedyś, podobnie jak i moja rodzina, zajmowali się kasynami gry w Las Vegas, z tego też powodu wchodziliśmy sobie w drogę. Przed piętnastu laty doszło między nami do strzelaniny, w której rodzina don Stefano została rozgromiona. Wtedy don Stefano wycofał się na nowe pole działania — postanowił podporządkować sobie wszelkie kradzieże dzieł sztuki. Dziesięć lat pracował nad stworzeniem gangu złodziei i włamywaczy, specjalizujących się wyłącznie w okradaniu muzeów i prywatnych kolekcjonerów. Słyszałem, że gdzieś tam kupił czy wynajął specjalną wyspę, na której magazynuje dzieła sztuki kradzione na całym świecie i następnie po jakimś czasie odsprzedaje je z ogromnym zyskiem. Don Stefano był zawsze zwolennikiem nowoczesnych metod. Gdy wyczytałem w gazecie, że złodzieje posłużyli się laserem, od razu wiedziałem, kto się kryje za tą sprawą. — A czy mógłby mi pan podać adres owego don Stefano? — zapytałem z ironią. — Oczywiście. On mieszka w Chicago. Ale gdyby nawet udało się panu z nim pogawędzić, nie osiągnie pan celu. Musi pan poszukać owej wyspy, na której kryje swoje łupy. Mam stare porachunki z don Stefano, dlatego radzę panu, El Se#241;or Cochecito: niech pan odnajdzie tę wyspę. Tam są nieprzebrane skarby. — Ba — roześmiałem się. — Na świecie jest dużo wysp. — To prawda — zgodził się ze mną don Gabriel. — Dlatego radzę schwytać któregoś z bliskich współpracowników don Stefano, przydusić go porządnie, a on wszystko wyśpiewa. — Brzydzę się takimi metodami — oświadczyłem. — Ja również — nieoczekiwanie przyszedł mi w sukurs Ralf Dawson. Don Gabriel rozłożył swoje tłuste rączki: — Jestem stary mafioso i nie znam innych metod na to, aby ktoś szeroko otworzył usta. — Bywają inne sposoby — odezwał się Burt Duncan. — Zanim zostałem uznany za wariata i osiadłem w sanatorium doktora Alvareza, co, mówiąc nawiasem, uratowało mi życie, gdyż mój przyrodni brat tak bardzo pragnął wejść w posiadanie całego majątku, że raz po raz znajdowałem się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, otóż powiadam, zanim stałem się Tarzanem, miałem dość pieniędzy, aby swój dom przyozdabiać dziełami sztuki. Wyznaję, że nie zastanawiałem się, skąd pochodzą, i myślę, że cała kolekcja, jaką zebrałem, była z kradzieży. Owe dzieła sztuki kupowałem za pośrednictwem niejakiego don Casanovy, który ma luksusową willę w miejscowości Rodadero koło Santa Marta. Mam nadzieję, że pan wie, se#241;or Polacco, gdzie znajduje się Rodadero? Skinąłem głową