Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Uszy do góry! To przecież tylko zabawa! Rozweselony Łasuch zrobił do mnie głupią minę. W odpowiedzi wykrzywiłem się do niego równie głupio. Osmond zapędził nas obu z powrotem do szeregu. — Przestańcie się wygłupiać. Musimy dać z siebie wszystko i wygrać, jasne? — Nieee!!! — Postarajcie się! — perswadował Osmond. — Mój tata zawsze mówi, żebym się postarał — powiedział Łasuch. — I staram się. Ale nigdy nic z tego nie wychodzi. 63 — Na miejsca! — zawołała Sally. — Gotowi? START! Wszyscy rzuciliśmy się do biegu. I nie zgadniecie: Osmond był pierwszy przy basenie. — No dalej, Tygrysy! — wrzeszczał, napełniając wiadro. Łasuch i ja dobiegliśmy do basenu prawie na szarym końcu. Nasze wiadra napełniliśmy wodą po same brzegi — było jasne, że do spragnionych kociaków nie dotrzemy pierwsi, co znaczyło, że musimy donieść pełne wiadra. Bieg z wiadrem pełnym wody nie należy do rzeczy łatwych, a my musieliśmy bardzo uważać, żeby nie uronić ani kropli. Wielu szybszych od nas zawodników wymachiwało wiadrami, rozlewając wodę na prawo i lewo, aż chlupotało im w butach. Łasuch nadal dzierżył pełne wiadro, ale za cenę tempa jeszcze wolniejszego niż zazwyczaj. Truchtałem obok niego, dumny, że nie wylałem choćby jednej kropli. I wtedy jakiś zdeterminowany Ryś wyrwał się z impetem do przodu, rąbiąc mnie swoim wiadrem prosto w plecy. Zatoczyłem się i upadłem głową naprzód, rozlewając wszystko. — Aaaach! — zapowietrzyłem się z wrażenia. — Kawał drania! — Łasucha zalała krew. — Zrobił to specjalnie, oszust jeden! — T i m!!! Ty zasmarkana sieroto! — wydzierał się na mnie Osmond, jak zwykle na czele wyścigu. 64 Leżałem na ziemi i dygotałem, zaciskając powieki i walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać. — Ty wstrętny oszuście! — usłyszałem wojowniczy wrzask Kelly. Po nim nastąpił głuchy jęk, odgłos padającego ciała i plusk wody. Kiedy otworzyłem oczy, Kelly w triumfalnej pozie stała nad rozciągniętym na ziemi i ociekającym wodą Rysiem. — Hola, hola! Jeśli nie będziecie bardziej uważni, wszystkim wam grozi dyskwalifikacja! — zawołał Jake. — Czy z Timem wszystko w porządku? Nie byłem pewien. W okolicy kolan czułem wilgoć, i nie była to tylko woda z mojego wiadra. Krwawiłem. — Lepiej od razu skocz do higienistki po opatrunek — zatroszczył się o mnie Łasuch. Bardzo powoli stanąłem na nogi; z moich stłuczonych kolan pociekło jeszcze trochę krwi. Miałem teraz świetną wymówkę, żeby wycofać się z wyścigu. Popatrzyłem na Łasucha. Spojrzałem na Kelly. Odszukałem wzrokiem Laurę i Lesley, które zawróciły i biegły do nas, żeby sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Spojrzałem na Osmonda. Znów się wydzierał. — No dalej, ruszaj się! Cała drużyna musi ukończyć wyścig. Przecież nie możesz nas zawieść, Tim! Myśl, że sprawiłem zawód Osmondowi, bynajmniej nie spędzałaby mi snu z powiek. Ale nie chciałem zawieść pozostałych. 65 — Nic mi nie jest — uspokoiłem ich. — Cofnę się do basenu, żeby napełnić wiadro. — Poczekamy na ciebie — powiedział Łasuch. — Nie ma potrzeby, zaraz was dogonię. Przebiegłem całą drogę z powrotem do basenu, chociaż kolana bardzo mnie bolały. Napełniłem wiadro i znów rzuciłem się w pogoń. Byłem daleko, daleko w tyle, mimo że dwa Lwy wpadły na siebie i tak jak ja musiały wrócić do basenu z pustymi wiadrami, a kilku innych zawodników dało plamę na zjeżdżalni. Nie brakowało też takich, którzy chcieli pierwsi dobiec do mety i całą wodę wy-chlapali po drodze. Gdy dotarłem do zjeżdżalni, nie było na niej nikogo i spokojnie pokonałem tę przeszkodę, nie rozlewając ani kropli. Łasucha dogoniłem w piaskownicy. Zapadali-śmy się w piasku po kostki, balansując wiadrami. — Prawie jak nad morzem — zauważyłem. — Nie wytrzymałbym tam bez porcji lodów — rozmarzył się Łasuch. — Na patyku. Albo puszki coli. Nie, lepiej całej butelki grejpfrutowej fanty. Albo waniliowego shake'a. A najchętniej Lodowego Przysmaku Pasibrzucha... Łasuch snuł tęsknie swoje słodkie fantazje, dopóki nie dotarliśmy do strumyka. Jake znowu trącił pokrywy kubłów i kocie mordki zaczęły dyszeć z pragnienia. — Kociaki umierają z pragnienia! — zawołał do nas. — Pić! Pić!!! 66 Ale wszyscy, dzierżąc swoje wiadra, staliśmy na przeciwległym brzegu. Nikt nie zdołał przeprawić się przez strumień. Kilku śmiałków ociekało wodą