Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zaczęła rozpinać bardzo dopasowany skórzany żakiet, okrycie, które wydawało się w najwyższym stopniu nieodpowiednie na pogodę, jaka bywa pod koniec grudnia. — Nie przypuszczam, żeby naprawdę obserwowali przez kamery, dopóki coś nie zginie, ale karty mówią wszystko. Za każdym razem, kiedy wczytujesz ją na dole, żeby przejść przez stanowisko ochrony, albo na piętrze, by wejść, wiedzą, gdzie jesteś. W ten sposób mogą stwierdzić, czy ludzie są w pracy, więc jeżeli musisz wyjść — nigdy nie będziesz musiała, ale tak na wypadek, gdyby stało się coś naprawdę potworne­ go — po prostu dasz mi swoją kartę i ja ją wczytam. W ten sposób zapłacą ci za wszystkie te dni, które opuścisz, nawet jeżeli cię sprawdzą. Zrobisz to samo dla mnie, wszyscy to robią. Nadal obracałam w głowie fragment „nigdy nie będziesz musiała", ale ona kontynuowała odprawę. — I tak samo dostaniesz jedzenie w Jadalni. To karta debe­ towa: po prostu sumuje się wszystko i w kasie ci to potrącają. Oczywiście w ten sposób mogą stwierdzić, co jesz — powie­działa, otwierając drzwi do gabinetu Mirandy i z klapnięciem opadając na podłogę. Natychmiast sięgnęła po włożoną w pudeł­ko butelkę wina i zaczęła pakowanie. A obchodzi ich, co jesz? — zapytałam, czując się, jakbym znalazła się w środku sceny z Sliver. Hm, nie jestem pewna. Może? Po prostu wiem, że mogą to stwierdzić. No i sala gimnastyczna. Musisz tam korzystać z karty, a przy stoisku z prasą kupujesz na nią książki albo czasopisma. Myślę, że to im pomaga w lepszej organizacji. W lepszej organizacji? Pracowałam w firmie, która rozumiała „organizację" jako wiedzę o tym, które piętro odwiedza każdy z pracowników, czy woli na lunch zupę cebulową, czy sałatkę cesarską i ile minut ćwiczeń przy użyciu trenażera jest w stanie wytrzymać. Ależ ze mnie szczęściara! Wyczerpana czwartym porankiem, kiedy musiałam wstać 0 wpół do szóstej, potrzebowałam pełnych pięciu minut, zanim zebrałam dość energii, żeby wyplątać się z płaszcza i usadowić przy biurku. Pomyślałam, żeby tylko na chwilę położyć na nim głowę i odpocząć, ale Emily chrząknęła. Głośno. — Hm, chcesz się tu przenieść i pomóc mi w pakowaniu? — zapytała, chociaż wyraźnie nie było to pytanie. — Masz, zapakuj coś. — Popchnęła w moim kierunku stos białego papieru 1 wróciła do swojego zajęcia. Z dodatkowych głośników przy jej komputerze dudniła Jewel. Cięcie, ustawienie, zawinięcie, taśma, Emily i ja pracowałyś­my bez przerwy przez cały ranek, przerywając tylko po to, żeby dzwonić na dół, do biura posłańców, za każdym razem, gdy przygotowałyśmy dwadzieścia pięć pudełek. Mieli je prze­chować do chwili, kiedy dostaną od nas zielone światło, żeby rozwozić je po całym Manhattanie w połowie grudnia. Podczas moich dwóch pierwszych dni skończyłyśmy z wszystkimi butel­kami do wysłania poza miasto i te stały w stosach w Szafie, czekając na zabranie przez DHL. Biorąc pod uwagę, że każda z nich miała zostać wysłana jako przesyłka priorytetowa, która dotrze na miejsce przeznaczenia o najwcześniejszej możliwej godzinie zaraz następnego dnia rano, nie byłam pewna, po co ten pośpiech — szczególnie że mieliśmy dopiero koniec lis­topada — ale już się nauczyłam, że lepiej nie zadawać pytań. Jakieś sto pięćdziesiąt butelek Fed Ex miał rozesłać po całym świecie. Butelki Priestly jechały do Paryża, Cannes, Bordeaux, Mediolanu, Rzymu, Florencji, Barcelony, Genewy, Brugii, Sztokholmu, Amsterdamu i Londynu. Dziesiątki do Londynu! Fed Ex miał wysłać je odrzutowcem do Pekinu i Hongkongu, do Kapsztadu i Tel Awiwu oraz Dubaju (Dubaju!). Za zdrowie Mirandy Priestly wypiją w Los Angeles, Honolulu, Nowym Orleanie, Charlestonie, Houston, Bridgehampton i Nuntucket. I to wszystko, zanim cokolwiek zostało rozesłane po Nowym Jorku — mieście, które gromadziło wszystkich przyjaciół Mi­randy, lekarzy, służące, fryzjerki, nianie, stylistów, wizażystów, psychiatrów, instruktorów jogi, osobistych trenerów, kierowców i osoby asystujące przy zakupach