Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
– Tak w każdym razie postąpiliby dowolni jeźdźcy, mijający większy oddział. Na tych dzikich równinach nikt nikomu nie ufał. Miasto Throyes rozpościerało się na wielkim obszarze. Vorgreberg wyglądałby przy nim niczym chłopska wioska. Większość miasta nie była otoczona murami i najwyraźniej nikogo nie obchodziło, kto wjeżdża, a kto zeń wyjeżdża. Tutaj też po raz pierwszy w swoim życiu poczuli się jak obcy. Otaczali ich ludzie całkowicie od nich różni, którzy nie mieli powodów, by traktować ich jak członków własnej wspólnoty. Aral wreszcie zachowywał się porządnie. Minęły cztery dni, a ich zwierzyna się nie pokazała. Dantice zaczął się denerwować. Michael zastanawiał się już nad tym, czy nie wrócić po śladach, kiedy Aral w końcu rzekł: – Oto i oni. Wreszcie. Z tamtych pozostał tylko jeden mężczyzna. Był ranny. Kobieta i dzieciak wyszli jednak z potyczki bez szwanku, nawet jeśli byli przestraszeni. – Bandyci – osądził Trebilcock. – Trzymajmy się za nimi. Na wypadek gdybyśmy musieli ratować damę. – Hej, Mikę, ja jestem gotów. Zróbmy to. Mój stary musi już od zmysłów chyba odchodzić. Wiesz, jak długo nas już nie ma? – Wiem. I myślę, że powinno nas nie być dosyć długo, byśmy się dowiedzieli, o co chodzi. – Nie będziemy mieli lepszej szansy. Ten facet jest ciężko ranny. – Nie. Zobaczymy, dokąd pojadą. Zraniony mężczyzna udał się do domu w najbogatszej części miasta. Tam przekazał kobietę i chłopca. Człowiek, który odtąd miał się nimi opiekować, nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. Żaden z podsłuchujących nie rozumiał języka, jednak jasno widać było to po jego tonie głosu, nawet jeśli powody pozostawały niewiadome. – Co teraz? – zapytał Aral. – Zobaczymy, co się stanie dalej. Patrzyli. Aral śmiało wspiął się na mur otaczający ogród i podsłuchiwał pod oknami. Ale nie usłyszał niczego istotnego. Dwa dni później kobieta i chłopiec wrócili na drogę w otoczeniu nowej eskorty. – O, nie – jęknął Aral. – Znowu dalej. Mamy tak jechać za nimi na kraj świata? – Jeśli będzie trzeba. – Hej, Mikę. Na to się nie pisałem. Mówiłeś kilka dni. – Nie ciągnę cię za sobą. Możesz wracać. Tylko oddaj mi połowę pieniędzy. – Co? Jutrzejszej nocy znajdziesz się w więzieniu dla dłużników. A ja nie mam zamiaru wracać, nie mając przez całą drogę do kogo ust otworzyć. – A więc lepiej trzymaj się mnie. – W każdym razie nie mogą jechać dużo dalej. Na końcu tej drogi jest Argon. – Skąd wiesz? – Kierują się ku bramie argońskiej. Gdyby ruszali na wschód, pojechaliby do Necremnos. A więc ruszyliby ku bramie nekremeńskiej. – A skąd wiesz, dokąd się kierują? – Znasz mojego starego. – I co? – Jego opowieści? – Och. No tak. Ojciec Dantice’a przechwalał się bez końca na temat swej awanturniczej młodości, którą przeżywał jeszcze przed wojnami El Murida, kiedy to dorobił się fortuny na handlu ze wschodem. Aral, zmuszony do wysłuchiwania tych opowieści od samego dzieciństwa, zupełnie nieźle orientował się teraz w geografii regionu. Dwa tygodnie później dotarli do Argonu, które latem stanowiło przedpiekle. Miasto położone było w delcie rzeki Roe, toczącej swe wody licznymi przesmykami przez setki mil mokradeł. Samo miasto, dwakroć większe od Throyes, zostało zbudowane na wyspach rzecznej delty. Każdą z nich łączył z sąsiednimi pontonowy most, niektóre zamiast ulic przecinały kanały. W pościgu dotarli z początku na główną wyspę, wielką, w kształcie trójkąta z wierzchołkiem wskazującym w górę rzeki. Otoczona była murami wyrastającymi z wody. – Panie, co za forteca – wymruczał Trebilcock. Na Aralu wywarła jeszcze większe wrażenie. – Sądziłem, że ojciec zmyślał. Te mury muszą mieć sto stóp wysokości. – Wskazał dłonią w kierunku północnego krańca wyspy, gdzie były najwyższe. – Jak Ukazarowi udało się je zdobyć? – Czary – odparł krótko Michael. – Iw owym czasie nie było tu żadnych murów. Sądzili, iż rzeka okaże się dostateczną osłoną. Aral obejrzał się za siebie. – Poletka ryżowe. Wszędzie. – Głównie eksportują go do Matayangi. Zajmowaliśmy się tym w szkole na zajęciach z ekonomii. Mają całą flotę, która przewozi towary na wybrzeże. – Lepiej nie spuszczajmy ich z oka. Możemy się zgubić w tłumie. Most pontonowy był zatłoczony. Nie znaleźli nikogo, kto mówiłby ich językiem, więc nie byli w stanie się dowiedzieć dlaczego. Pościg zaprowadził ich do potężnej twierdzy na wyspiefortecy. – Fadem – domyślił się Aral. Fadem stanowiło stolicę imperium Argońskiego. W nim rezydowała bezimienna królowa zwana zazwyczaj Fademą lub Matriarchinią. Od czterech pokoleń Argonem rządziły kobiety, od czasu jak Fadema Tenaya zabiła czarownika tyrana Arona Lockwurma i zasiadła na jego tronie. Mężczyźni eskortujący Nepanthe byli już tam oczekiwani. – Nie sądzę, byśmy mądrze zrobili, idąc za nimi – powiedział Michael. Jak dotąd jednak nikt im nie stanął na drodze. Ulice pełne były obcych, wszakże żaden najwyraźniej nie zamierzał wchodzić do wewnętrznej fortecy. Trebilcock raz jeden obszedł Fadem dookoła. Mógł przyjrzeć się jedynie trzem ścianom. Czwarta stanowiła partię murów otaczających wyspę i schodziła nad samą wodę. – Musimy się dostać do środka – oznajmił na koniec. – Oszalałeś. – Nie przestajesz tego powtarzać. Ale i tak wciąż wleczesz się za mną. – A więc ja również musiałem oszaleć. Jak zamierzasz tego dokonać? – Jest już prawie ciemno. Zajdziemy od strony południowej, gdzie ściana jest niska, i wespniemy się na nią. – Teraz już nie mam najmniejszych wątpliwości, że zwariowałeś. – Nie będą się nas spodziewać. Założę się, że dotąd nikt tego nie próbował. Miał rację. Argończycy zbyt bardzo obawiali się tych, którzy mieszkali w Fademie. Oceniliby, że plan jest dobry na to, żeby doprawdy śmiertelnie szybko się dostać do środka. Samobójcy zazwyczaj skakali z najwyższego miejsca trójkątnego zewnętrznego muru, w miejscu, gdzie stał pomnik upamiętniający triumf nad Lockwurmem. Trebilcock i Dantice zdecydowali się jednak wcielić go w życie. Koło północy, bez świateł, w czasie ulewnego deszczu