Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Nie chcę więcej żadnych narkotyków. - Rozumiem. Jak pan sobie życzy. Patrick usadowił się wygodniej i zacisnął dłonie na poręczach przy łóżku. Pielęgniarki przy pomocy Luisa unieruchomiły mu nogi w kolanach i lekarz przystąpił do zdejmowania grubej warstwy żółtego, spękanego naskórka, pokrywającego oparzelinę trzeciego stopnia. Zręcznie operując skalpelem, podważył, a później odciął wielki strup. Pacjent siedział z zamkniętymi oczyma i tylko krzywił się z bólu. - Nadal nie chce pan nic na złagodzenie cierpienia? - Nie - syknął Patrick przez zęby. Skalpel znów poszedł w ruch, martwa skóra spadała płatami. - Ta rana całkiem ładnie się goi. Nie jestem wcale pewien, czy trzeba będzie robić przeszczepy skóry. - To dobrze - mruknął Lanigan, zaciskając zęby. Cztery spośród dziewięciu dużych ran okazały się na tyle głębokie, by je zaliczyć do oparzelin trzeciego stopnia: dwie na piersiach, jedna na prawym udzie i ostatnia na lewej łydce. Groźnie wyglądały też otarcia od nylonowych linek na kostkach nóg, nadgarstkach oraz łokciach, nadal trzeba było je opatrywać. Doktor zakończył działalność po upływie pół godziny i wyjaśnił, że pacjent wciąż powinien wiele odpoczywać, przy czym nie wolno mu wkładać ubrania ani czymkolwiek zakrywać ran. Posmarował oparzelinę jakimś przyjemnie chłodnym środkiem dezynfekcyjnym i po raz kolejny zaproponował leki przeciwbólowe. Ale Patrick znowu stanowczo odmówił. Wreszcie wyszedł z pokoju wraz z pielęgniarkami. Luis udawał, że poprawia pościel, w końcu zamknął drzwi i opuścił żaluzje. Odchylił połę fartucha i z kieszeni spodni wyjął miniaturowy aparat kodaka z wbudowaną lampą błyskową. - Stań tam - rzekł Lanigan, wskazując miejsce w nogach łóżka. - Najpierw zrób mi zdjęcie w pościeli tak, żeby było widać całą twarz. Luis uniósł aparat do oczu, obrócił się nieco, oddalił o krok, wreszcie nacisnął spust migawki. Flesz błysnął oślepiająco. - A teraz z tej strony - polecił Patrick. Sanitariusz posłusznie zrobił zdjęcie pod innym kątem. Początkowo w ogóle nie chciał słyszeć o udzieleniu więźniowi pomocy, zasłaniając się perspektywą srogiej kary ze strony przełożonych. W trakcie pobytu na pograniczu brazylijsko-paragwajskim Patrick nie tylko biegle opanował portugalski, ale nauczył się też trochę hiszpańskiego. Rozumiał wszystko, co mówi Luis, chociaż sanitariuszowi musiał każdą rzecz tłumaczyć po kilka razy. Zadecydowała wizja sowitej zapłaty. Skuszony obietnicą dostania pięciuset dolarów amerykańskich, Luis zgodził się w końcu wystąpić w roli fotografa. Zainwestował nawet swoje pieniądze w zakup trzech tanich, automatycznych aparatów, za pomocą których wykonał prawie sto fotografii. Miał zamówić odbitki w punkcie usługowym, po czym ukryć je do czasu, aż będą potrzebne. Patrick nie miał przy sobie nawet jednego dolara, zdołał jednak przekonać Portorykańczyka, że wbrew pozorom jest człowiekiem uczciwym i przyśle mu obiecane pieniądze, kiedy tylko wróci do domu. Luis nie był wprawnym fotografem, nie umiał się też specjalnie obchodzić z aparatami, toteż Patrick musiał mu bez przerwy udzielać szczegółowych instrukcji. Polecił zrobić dokładne zbliżenia rozległych oparzeń na piersiach i udzie, wielkich siniaków na nogach i rękach, jak również zdjęć całego obnażonego ciała pod różnymi kątami. Działali w pośpiechu, żeby nikt ich nie przyłapał. Mimo to skończyli dopiero tuż przed przerwą na lunch, kiedy z korytarza zaczął dolatywać coraz głośniejszy gwar zmieniających się na dyżurze pielęgniarek. Luis, jak zawsze, wyszedł ze szpitala podczas przerwy i oddał filmy do wywołania w pobliskim punkcie usługowym. Tymczasem w Rio de Janeiro Osmar zdołał przekonać jedną z najgorzej opłacanych sekretarek, aby przyjęła tysiąc dolarów w zamian za udostępnienie wszelkich plotek krążących po biurze, w którym pracowała Eva. Niewiele mu to dało, gdyż współwłaściciele firmy adwokackiej zachowywali daleko posuniętą dyskrecję. Niemniej spis połączeń telefonicznych ujawnił, że ostatnio dwukrotnie dzwoniono do biura aż z Zurychu. W Waszyngtonie Guy zdołał sprawdzić, iż podany numer należy do hotelu, nie uzyskał jednak żadnych bliższych informacji. Szwajcarscy pracownicy recepcji nie chcieli w ogóle rozmawiać na temat hotelowych gości. Prawnicy z biura zaczynali się coraz bardziej niepokoić zniknięciem Mirandy. W końcu zwołali zebranie, aby ustalić, jak dalej postępować. Zaraz po wyjeździe Eva dwukrotnie dzwoniła w jednodniowych odstępach, ale później słuch o niej zaginął. O tajemniczym kliencie, z którym miała się jakoby spotkać w Europie, także nikt nie słyszał. Tymczasem Brazylijczycy, których sprawami się do tej pory zajmowała, formułowali już jawne pogróżki pod adresem firmy. Zarzucali, że się ich lekceważy. Ostatecznie prawnicy zdecydowali się na razie odebrać Mirandzie prowadzone przez nią sprawy i rozmówić się z nią ostro po powrocie. Tymczasem Osmar i jego ludzie do tego stopnia nękali ojca Evy, że biedny profesor nie mógł spać po nocach. Bez przerwy obserwowali jego mieszkanie i jeździli za nim po zatłoczonych ulicach Ipanemy