Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Papo — odezwała się cicho. — Ja chyba pójdę za pana Platera. 8 Pan Michał Konwicki przestał mówić pewnego dnia po upadku powstania. Rzekł raptem przy kolacji: nie ma o czym więcej gadać. Przemówię, jak ojczyzna będzie wolna. I rzeczywiście od tej pory nie powiedział słowa, ale to właściwie nieprawda, bo od czasu do czasu, przy ważniejszych okolicznościach życiowych, musiał się jednak odezwać. Lecz tak na co dzień, w zwykłej codzienności, milczał zawzięcie i to postanowienie przeszło w końcu w nałóg. Później zjawiły się inne jeszcze narowy, jak na przykład posty, których dochowywał podczas wielu różnych dni w ciągu roku, a szczególnie suszył — jak to się mówiło w tamtych stronach — tego dnia w połowie sierpnia, kiedy nieoczekiwanie zmarła pani Maria, wydając na świat Helenę. Dlaczego ją pochowano w lesie po drodze do Daugiel, tego już nikt nie pamiętał, a pytać pana Michała nikt się nie ośmielał, respektując jego dziwactwa. I ja też nie znam powodów takiej niezwykłej decyzji, decyzji i woli chyba jednak pani Marii, tak jak nie wiem nic i nigdy nie będę nic wiedział o jej pochodzeniu, życiu, charakterze. Skądś pojawiła się pewnego dnia w Miłowidach, pożyła tam niedługo i umarła, pozostawiając niemowlę osieroconemu i zrozpaczonemu mężowi. Jak wyglądał pan Michał i czy ważny jest jego wygląd. Lecz gdy natężam wszystkie swoje wewnętrzne siły, zaczynam dostrzegać w burym mroku niezbyt wysoką, silną postać szlachciury litewskiego o niedużej siwawej głowie z orlim nosem, krzaczastymi brwiami i podkręconym wąsem. Widzę pod tymi brwiami sinawe, wyblakłe oczy patrzące beznamiętnie, a właściwie z jakąś chłodną surowością na ten świat jemu współczesny, świat o krok od dwudziestego wieku który miał dać ludziom loty w kosmos i piece krematoryjne. Właśnie pani Helena wracała z folwarku, otrzepując po drodze starą suknię z miękiny i grubego kurzu, kiedy z sadu za dworem wybiegła Emilka. — Panienko, jakiś człowiek przyszedł i czeka. — A kto on? — Mówi, że panienka zna jego. — Gdzie czeka? — W sieni. Dalej nie puścilim, bo wygląd ma lichy. — Poczekaj, wejdę od kuchni. Ruszyły spiesznie ścieżką wydeptaną w wysokich dzikich szczawiach i wybujałych bardzo tego roku pokrzywach. Minęły zdziczały sad z rozpadającym się ogrodzeniem, przebiegły skraj starego parku, wpadły do dworu pachnącego starym wapniem i świeżymi ziołami. Panna Helena szybko przebrała się w lepszą suknię, poprawiła włosy przed tym pałacowym lustrem pełnym okropnych liszajów jak twarz starego człowieka poznaczona ospą. Potem ruszyła ciekawie w stronę sieni wielkiej i mrocznej, największego pomieszczenia tego cudzego dworu. On stał na tle rozwartych szeroko drzwi i Helena nie mogła rozpoznać jego rysów skrytych w głębokim cieniu. Ale on skłonił się jak wtedy z dziwną niedbałością i Helenę ogarnęło raptowne zniecierpliwienie. — Słucham. O co chodzi? — Dzień dobry panience — ukłonił się jeszcze raz, zamiótł nogą w bucie, który wyglądał jak wojskowy. — Proszę wybaczyć śmiałość. - Czego chcesz? Robotników już nie potrzebujemy, bo kończą się żniwa. Na tle rozjaśnionego podwórza jego głowa płonęła żółtym, zimnym światłem. Nie widziała jego twarzy, ale gotowa była przysięgnąć, że uśmiechnął się bezczelnie. - Chciałem prosić jaśnie panienkę, żeby nauczyła mnie pisać i czytać. Może dostałbym robotę w akcyzie niemenczyńskiej. - ja uczę wiejskie dzieci. Kto ciebie tu przysłał? — Nikt nie przysyłał, proszę łaski wielmożnej panienki, tylko dobrzy ludzie doradzili. — A cóż ty jesteś taki uniżony? — Ludziom wyższym trzeba okazywać szacunek. Cały czas męczyło ją podejrzenie, że ten młokos odrobinę z niej drwi. Zawahała się chwilę. — Chodź, wejdź do pokoju. Postąpił za nią i znaleźli się w niskim saloniku o wybrzuszonym suficie, podtrzymywanym przez spękane modrzewiowe belki, pełne czarnych sęków. Stała tu kanapa skryta pod pokrowcem ze zgrzebnego płótna i krzesła tak samo zabezpieczone troskliwie. — Zupełnie jak te nauszniki końskie — powiedział wesoło do siebie. Ale ona nie zapytała, co mówi. Widać było, że obawiała się niewczesnej poufałości tego rudzielca w wypłowiałej czapce, jakie kiedyś nosili młodzi powstańcy wywodzący się z ubogich zaścianków. Wielkie prostokątne łaty gorącego słońca leżały na wywoskowanej podłodze