Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Na to s³owo Indianie wybuchaj¹ ur¹gliwym rechotem. Bastion niczym nie okazuje przykroœci, jak¹ mu wyrz¹dzono, i dalej z pozornym spokojem pracuje nad rzeŸb¹. Indianie wci¹¿ zaœmiewaj¹ siê i p³awi¹ w szyderstwie. Wiêc oœwiadczam Paziowi dobitnie, ¿e to wcale nie za-bawki-brin¹uedos, bo na rzeŸbach Bastiona grubo zarobiê. Tutaj kupujê po trzysta rejsów za sztukê, a w Europie, gdzie siê na takich rzeczach znaj¹, sprzedam je po dziesiêæ milrejsów, a wiêc z przesz³o trzydziestokrotnym zarobkiem. Pazio powa¿niej¹c wyba³usza oczy: — To tam tyle warte? — A tak! I teraz proszê to przet³umaczyæ tym kpi¹cym durniom. Gdy Pazio spe³nia moje ¿yczenie, œmiech natychmiast ustaje i jestem pewny, ¿e ju¿ nigdy siê nie powtórzy. Bastion spod zmru¿onych powiek rzuca ku mnie spojrzenie. Bez s³ów dziêkuje mi. Tak, jesteœmy przyjació³mi! Tego samego dnia syn Bastiona strzy¿e mi w³osy nie tkniête od trzech miesiêcy. Przycina mi je wed³ug koroa- 152 dzkiej mody, tworz¹c czuprynê podobn¹ do wianuszka franciszkanów. U¿ywa do tego no¿yczek tak têpych, ¿e doznaj¹ istnej „indiañskiej mêczarni". Z trudem t³umiê ³zy cisn¹ce siê do oczu. Na szczêœcie wytrzymujê do koñca, a potem Pazio oœwiadcza, ¿e Indianie w Rosinho coraz bardziej nas lubi¹. NIECO O LEGENDACH I PSACH I >fad Ivahy jest bardzo gor¹co i duszno, nie ma chyba gorêtszej okolicy w ca³ej Paranie. ¯arliwe s³oñce wyczarowuje przepych puszczy, pieœci j¹ i o¿ywia najcudowniejszymi motylami morpho, w których metalicznych skrzyd³ach odbijaj¹ siê jego promienie, lecz to samo s³oñce zadaje równoczeœnie najwiêksz¹ udrêkê istocie ludzkiej. Cz³owiek przez ca³y dzieñ dyszy i dopiero o¿ywia siê, gdy ogieñ zachodzi za lasami. Wtedy wœród ludzi kr¹¿y kuj¹ szimaronu, ³atwiej o pogodê ducha, a odwa-¿niejsza myœl snuje marzenia i legendy. Snuje legendê o Bia³ym Stepie. Hen, na dalekim zachodzie, poœród ponurej puszczy, istnieje szczêœliwy step, na którym pe³no wszelakiego zwierza. Wszystkie ¿yj¹ce tam istoty s¹ bia³e, a kto odkryje to ustronie i obejmie je w posiadanie, staje siê cz³owiekiem najszczêœliwszym. Nikt jeszcze bia³ej sawanny nie widzia³, z wyj¹tkiem pewnego Indianina, który przed wielu laty zb³¹dziwszy w czasie polowania, odkry³ j¹ przypadkiem. Z radosn¹ wieœci¹ pobieg³ szybko do swego tolda, a biec musia³ osiem dni. Lecz gdy wróci³ wraz z przyjació³mi, p³odnego stepu ju¿ nigdzie nie odnalaz³. Czarowne miejsce jak gdyby zapad³o siê w pusz- 153 czy. 1 od tego czasu wszyscy ludzie marz¹ o stepie szczêœliwym, ale nikt go nie ujrza³. — To nieprawda! Szczêœliwy step ju¿ dawno odkryty! — stwierdza rzeczowo kapiton Zinio, który nie wierzy w cuda. — Jest to Campo Sebastao miêdzy Ivahy a rzek¹ Paranapanema. ¯yj¹ tam ludzie i maj¹ takie same troski jak my wszyscy. Lecz Bastion, Jolico, Tonico i reszta wierz¹ w istnienie nie odkrytego, szczêœliwego stepu. * Przychodzi mi do g³owy, ¿e z wiêksz¹ s³usznoœci¹ za takie urzekaj¹ce miejsce uchodziæ mog³oby Rosinho, gdzie ludzie odkryli klucze do obfitoœci i szczêœcia, lecz. nic o tym nie mówi¹: Rosinho jest dla nich zbyt bliskie i realne, ¿eby posiada³o urok legendy. Villa Rica jeszcze bardziej ni¿ Bia³y Step przykuwa wyobraŸniê leœnego cz³owieka. Villa Rica — Miasto Bogate! Ju¿ sama nazwa wywo³uje wra¿enie. Villa Rica to nie legenda, takie miasto rzeczywiœcie istnia³o u ujœcia rzeki Corumbatai do Ivahy. W g³uchej, niedostêpnej puszczy stworzyli je w XVII wieku jezuici i tyle rzekomo nagromadzili tam z³ota, ¿e to wzbudzi³o po¿¹dliwoœæ zazdrosnych s¹siadów. Przysz³y z prowincji Sao Paulo liczne falangi zbirów i, sprawniejsze orê¿em, miasto ograbi³y, ludnoœæ wyciê³y w pieñ lub rozpêdzi³y, a domy i liczne koœcio³y obróci³y w perzynê. Las pokry³ ponure zgliszcza, a razem ze zgliszczami z³ote kielichy i bezcenne pos¹gi aposto³ów, ukryte przed chciwoœci¹ grabie¿cy. Od tego czasu przez trzysta lat mieszkañcy leœni, siedz¹c wieczorami przy ognisku, marz¹ o z³ocie ukrytym w ruinach Villa Rica. — Pachnie mi to wodospadem na Rio de Oro! — odzywa siê Zinio z pow¹tpiewaniem w g³osie. — Nie mam zaufania i do tej legendy. Myœlê, ¿e jest w niej inny, g³êbszy sens ani¿eli z³oto. Nie z³oto le¿y pogrzebane 154 w tych lasach, lecz przesz³oœæ Indian, i jeœli siê marzy o lepszym jutrze Indian, to nie o metalu z³ocie. — Kiedy Villa Rica naprawdê istnia³a — wtr¹ca siê Jolico. — Sam widzia³em u ujœcia Rio Corumbatai ruiny jej murów, pokryte ziemi¹ i g¹szczem... — ¯e takie miasto istnia³o, œwiadcz¹ te¿ historyczne dokumenty, które z tych czasów przetrwa³y — mówi Pazio, a potem ¿ywo zwraca siê do mnie i do wszystkich obecnych: — Powiedzcie senhorowi, jaka jest najwiêksza namiêtnoœæ Koroadów. Ogólne poruszenie i domys³y. — Psy, pieski — wyjawia Pazio. Indianie œmiej¹ siê, niektórzy przecz¹, inni przyznaj¹ s³usznoœæ. Pazio odpowiada: — Koroadzi — z wyj¹tkiem was, tutaj w Rosinho — na ogó³ ma³o sobie ceni¹ posiadanie konia, œwini, byd³a, natomiast pies jest dla nich szczytem marzeñ. ¯eby nabyæ jakiegoœ psa, Koroad nie szczêdzi ¿adnych wysi³ków, czasem wprost heroicznych. Je¿eli posiadaczem psa jest bia³y kolonista, to Indianin za upatrzonego kundla, czasem naj-obskurniejszego mieszañca, gotów pracowaæ u niego choæby przez kilka miesiêcy i w koñcu otrzyma za to psa, którego wartoœæ stanowi mo¿e setn¹ czêœæ wartoœci wykonanej pracy. Jest rzecz¹ bardzo znamienn¹ — koñczy Pazio — ¿e z chwil¹ zdobycia psa Koroad przestaje siê nim interesowaæ. Cieszy siê nim przez kilka dni, a potem nie daje mu ju¿ ¿arcia. Pies dziczeje, sam musi sobie w puszczy zdobywaæ pokarm i prêdzej czy póŸniej takie wynêdznia³e stworzenie pada ofiar¹ jaguara lub pumy. Indianie, s³uchaj¹cy opowiadania Pazia z wielk¹ uwag¹, okazuj¹ radoœæ i bawi¹ siê doskonale. Dopiero po chwili dowiadujê siê przyczyny ich weso³oœci. Jeden z nich ma przy sobie psa, którego wyszturchuj¹ teraz do przodu, 155 byœmy mogli dobrze obejrzeæ go przy ognisku. Powstaje istna burza œmiechu: psisko jest nadzwyczaj oty³e, œwietnie wykarmione, rozpieszczone. — Compadre Tomais — zapewnia Zinio uroczyœcie, zagryzaj¹c ukradkiem wargi ? zawsze m¹drze prawi i stale ma s³usznoœæ..