Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Z ulg¹ uniós³ g³owê, sama poczu³a dziwne odprê¿enie na widok jego obojêtnego wzroku. By³ Tiamatañczykiem, co oznacza³o, ¿e nie przeszkadza mu s³u¿enie kobiecie; by³ tak¿e Zimakiem, a wiêc nie mia³ nic przeciwko wype³nianiu rozkazów pozaziemca. Przynajmniej przy wykonywaniu obowi¹zków czu³a siê mniej obco ni¿ w dawnym ¿yciu. - Powiedzieliœcie, ¿e schwytaliœcie mê¿czyznê - a mo¿e jest to kobieta? - Tak, pani komendant. Kobieta... Letniaczka. Twierdzi, ¿e us³ysza³a g³os Matki Morza, który kaza³ jej usun¹æ oszustkê udaj¹c¹ Królow¹. - Skrzywi³ siê z niesmakiem, coœ w jego g³osie mówi³o, ¿e po Letniaczce nie mo¿na siê by³o spodziewaæ niczego innego. - Trzymamy j¹ w areszcie. - W porz¹dku. Dobra. Jutro z³o¿ycie mi pe³ny raport. I na mi³oœæ bogów, spróbujcie zapobiec plotkom. Kiwn¹³ g³ow¹ i wykona³ gest uchodz¹cy wœród miejscowych za salut. Patrzy³a, jak wychodzi z sali. Podobnie przygl¹da³a mu siê garstka s³u¿by pa³acowej. Jerusha wiedzia³a, ¿e ju¿ zaczynaj¹ szeptaæ. Tak ona, jak i Królowa, zdawa³y sobie sprawê z ironicznego faktu, ¿e Zimacy Krwawnika s¹ bardziej lojalni Moon Dawntreader ani¿eli klany Letniaków. Jerusha stara³a siê ukryæ przed w³adczyni¹ i jej rodzin¹, ilu wœród wyspiarzy by³o upartymi, ograniczonymi fanatykami religijnymi; w g³êbi serca wiedzia³a jednak, ¿e trudzi siê na pró¿no. Moon wiedzia³a o tym równie dobrze jak ona. Us³ysza³a g³osy mówi¹ce jej, ii Matka Morza chce, by zabi³a Królow¹.. Jerusha pokrêci³a g³ow¹. U licha, co te¿ niektórym siê roi? Potem jednak przypomnia³a sobie, co Moon Dawntreader oznajmia³a o g³osach ka¿¹cych jej porzuciæ tradycjê i zmieniæ œwiat... Jerusha westchnê³a i spojrza³a na schody. Moon i jej dwójka dzieci znika³y w cieniach górnych poziomów. Na myœl, ¿e bliŸniêtom mo¿e siê staæ coœ z³ego, znowu opanowa³y j¹ zmienne uczucia. Nag³y, rw¹cy wnêtrznoœci lêk przed strat¹ ugodzi³ j¹ niby nó¿ mordercy. Kocha³a te dzieci, jakby by³y jej w³asne; a jeœli nie donosi najnowszej ci¹¿y, tak jak wszystkich poprzednich, nigdy nie bêdzie mia³a bli¿szych... Nie, przecie¿ nie mo¿e tak myœleæ. Tym razem wszystko skoñczy siê dobrze... Gdyby podczas Zmiany opuœci³a Tiamat, mogliby jej pomóc, ale wtedy nie mia³aby Miroe, nie mia³aby powodu, by chcieæ urodziæ dziecko. Nic nawet nie pcha³oby jej do walki z systemem, od którego nigdy nie zazna³a niczego oprócz pogardy, gdy tylko próbowa³a prowadziæ pe³ne ¿ycie, do którego mia³ prawo ka¿dy mê¿czyzna. Na Newhaven spodziewano by siê po niej kobiecego zachowania - wyjœcia za m¹¿ i wychowywania dzieci, lecz tak¿e wiecznego podporz¹dkowania ma³¿onkowi. Po zostaniu tu, na Tiamat, zdawa³o siê jej, ¿e wreszcie ma szansê ¿ycia jak cz³owiek. Ale gdy by³o ju¿ za póŸno na zmianê zdania, przeznaczenie zakpi³o z niej po raz ostatni. Tym razem nawet nie powiedzia³a nikomu, ¿e jest w ci¹¿y - ba³a siê, ¿e w ten sposób bêdzie bardziej podatna na zranienie. Ruszy³a ku drzwiom, staraj¹c siê po drodze otrz¹sn¹æ z wkradaj¹cej siê w myœli melancholii. Wiedzia³a jednak, ¿e pod¹¿y za ni¹ do domu, do pustego mieszkania czekaj¹cego w Labiryncie Krwawnika. Mog³a zadzwoniæ do Miroe, jego g³os choæ na chwilê wype³ni milczenie i odegna lêki. Wiêkszoœæ czasu spêdza³ poza miastem, nadzoruj¹c plantacjê, prowadz¹c eksperymenty z nowymi technologiami, odtwarzanymi codziennie przez sybille i Zimaków... unika³ Krwawnika. Ale nie jej. Powtórzy³a to sobie jeszcze raz, coraz bardziej w¹tpi³a we wszystko, podobnie jak nie s¹dzi³a ju¿, ¿e pozostanie na Tiamat by³o czymkolwiek wiêcej ni¿ aktem rozpaczy. Moon wesz³a do pokoju i w pierwszej chwili widzia³a jedynie niespodziewany blask wieczornego nieba, wpadaj¹cy przez wype³niaj¹ce wiêkszoœæ tylnej œciany owalne okno. Zmru¿ywszy oczy, dostrzeg³a stoj¹c¹ sylwetkê; zmru¿ywszy ponownie, ujrza³a, jak wype³nia siê rysami podchodz¹cej babci. - Babuniu... - mruknê³a i umilk³a. Jak mog³aœ siê tak postarzeæ? Pamiêæ dawnych lat nie przygotowa³a jej na widok tej przygarbionej, pomarszczonej kobiety, tej staruszki o w³osach bia³ych jak œnieg i skórze tak przezroczystej, ¿e widaæ by³o ka¿d¹ ¿y³kê