Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Kiedy odwrócił twarz, Tomek rozpoznał w nim chłopca z drogi. Takie wielkie czarne oczy, a do tego o takim dziwnym wyrazie, nieczęsto się Spotyka. Chłopiec różnił się zresztą od grupy dzieci wiejskim ubraniem. Tomek zrobił w kierunku chłopca kilka kroków, chłopiec nie drgnął ani nie dał po sobie poznać, czy go pamięta; Natomiast spojrzenia, jakie rzucał, nie były zachęcające. Mimo to Tomek podszedł do niego. "Przecież to chłopiec z Wołkowyi" - pomyślał. - Słuchaj - zaczął - widziałem cię na drodze, jak jechaliśmy z Sanoka. Mówiłeś, że jesteś z Wołkowyi, Czy tak? Chłopiec oderwał na chwilę wzrok od wypalonej kamienicy. Przytaknął ruchem głowy. - Słuchaj, a może ty znasz mojego ojca» Ludwika Milewskiego? Chłopak zaprzeczył ruchem głowy. Tomek westchnął: - Szkoda! Stali naprzeciwko siebie, Tomek zasmucony, chłopak obojętny i jakby czym innym zajęty. Jego oczy biegały po rynku, zatrzymając się dłużej na bocznych ulicach. Nagle coś w tych oczach błysnęło, pół łobuzerskiego, pół szyderczego. - A twój ojciec to kto? - spytał nieco śpiewną mową. - Oficer. Przyjechałem do niego. - Jakże to? -Mówiłeś, że jest w Wołkowyi, a tu Baligródj - Jutro pojadę. Dziś nie ma okazji. A ty na odwrót, Mieszkasz w Wołkowyi, a jesteś w Baligrodzie. Chłopak kopnął kamień, aż zafurczał i przeskoczył ukosem rynek. - A jestem. Ale dziś jeszcze idę do Wołkowyi] - Jak to: idziesz? - Zwyczajnie. Na nogach. - Przecież to' daleko! - Daleko? Skąd! - Podobno dwanaście kilometrowi Chłopak pogardliwie wydął usta. - Ja tam chodzę na skróty, górami, i za godzinę, półtorej będę w domu. - A bandy? Nie boisz się band? Chłopak przymrużył oczy^ - Eeee..; - Nie boisz się? - Potrafię nie wleźć im w ręca< - Przechwalasz się! .- - Chodź ze mną, to zobaczysz.^ - No... chyba nie mogę. - A kto cię trzyma? ; - Nikt mnie nie trzyma, ale.q - To nie chodź. I chłopak, przerwawszy rozmowę, ruszył w kierunku synagogi. Tomek patrzył za nim, jak zmika wśród drzew. - Zaczekaj! - krzyknął. Ale chłopak nie usłyszał widocznie i kiedy Tomek pobiegł za nim, nigdzie go nie znalazł. Zrezygnowany, zły na siebie, powlókł się ociężale w kierunku sztabu. Po drodze zatrzymał się na chwilę przy czołgu, chciał odczytać napis na blasze "- - zamiast liter panoszyła się na niej głęboka rdza. Zajrzał do zruj> nowanej synagogi przez ziejące pustką okno, lecz kiedy oparł rękę na framudze, zatrzeszczała i posypało się próchno. Trzask zbudził śpiącego w głębi nietoperza, który zakreślił nad głową Tomka kilka łuków i z przejmującym piskiem z powrotem wpadł do ruin. Lot jego był tak nagły i tak cichy, że przeraził chłopca. Do tego jeszcze Tomkowi wydawało się, że kosmate skrzydła musnęły mu twarz. Odskoczył od rozdartych murów. Zrobiło mu się pusto, smutno, samotnie. Serce stukotało, a w głowie plątała się nieustannie myśl o ojcu. "Trzeba było iść z tym chłopcem, trzeba było iść" - powtarzał sobie uparcie. Gdyby przynajmniej był Stary...Stach. Gdzie on się podział? Słońce ukosem oblewało rynek, gdy Tomek skierował się do sztabu. Wyminął grupę żołnierzy, bacznie przyglądając się, czy nie ma wśród nich Stacha. Nie było jednak. Uszedł jeszcze kilka kroków, gdy zobaczył chłopca z Wołkowyi, wychodzącego z jakiegoś ogrodu. Ucieszył się, jakby spotkał kogoś dobrze znajomego/ - Ty jeszcze tu? Nie poszedłeś? - Właśnie idę. - Do Wołkowyi? - A jakże. I zrobił krok naprzód. Tomek czuł, że przyszła ostatnia chwila na "tak" lub "nie". - - Poczekaj. Więc mówisz, że za półtorej godziny?..; - Za półtorej. - To może ja bym z tobą poszedł? Chłopak przyjrzał się nogom Tomka, - Tenisówki - powiedział. - Mogą być. Umiesz chodzić po górach? - Umiem - przytaknął Tomek w obawie że -jeśli przyzna się, że w górach nigdy nie był, chłopak nie weź mie go ze sobą. A góry, jak góry - pomyślał - nic nadzwyczajnego, dam sobie radę." - Idę - zdecydował. - Tylko czy poczekasz na mnie pięć minut? - Na co ci te pięć minut? - Muszę wziąć plecak. Nie przyznał się, że prócz tego zostawi także o sobie wiadomość oficerowi dyżurnemu. Chłopak milczał. Tomek przeląkł się, czy mu nie odmówi. Ale tamten zgodził się. - Słuchaj no, żeby to naprawdę było pięć minut. Czekam na ciebie przy cerkwi. . - Dlaczego przy cerkwi? Nie pójdziesz ze mną? Chłopak podrzucił ramionami. ' - Po co nas mają razem widzieć? Jeszcze się ktoś domyśli albo co..: No, co tak patrzysz? Przecież błogosławieństwa na drogę nie dostaniesz od tych tam twoich starych pierników ze. sztabu. -- - No... tak. Dobrze, przyjdę przed cerkiew; - Czekam pięć, no, dziesięć minut. Nie przyjdziesz, idę sam. - Przyjdę na pewno; Tomek pobiegł do sztabu; Nie miał pojęcia, jak wyniesie plecak, jak z nim przejdzie koło wartownika. Myślał, kombinował, ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy