Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Oboje wiemy, że to ty nasłałeś na mnie tego zabójcę przebranego za księdza. - Naprawdę nie wiem, o czym mówisz - potrząsnął ze smutkiem głową. - A ja myślałem, że przyjechałaś powspominać dawne czasy. Dobrze się bawiliśmy wtedy w Chicago, nie? - Nie mam mikrofonu, jeśli o to ci chodzi. Możemy rozmawiać swobodnie. - To dobrze, Annie - powiedział, udając zdziwienie. - Przestań nazywać mnie Annie! - A jak mam cię nazywać? - znów udał, że nic nie wie. Przez chwilę straciła panowanie nad sobą. A jeśli to nie on wynajął Klyne'a? Ta myśl zniknęła równie szybko, jak się pojawiła w jej umyśle. Nie, to na pewno Frankie go wynajął. Nie miała co do tego wątpliwości. Nie rozzłościła się, co oczywiście wszystko by popsuło, tylko powiedziała ostrożnie: - Wiesz, jak mam teraz na imię. Jak inaczej mógłbyś nasłać na mnie zabójcę? Genno patrzył jej prosto w oczy bez mrugnięcia, a po chwili kąciki ust podniosły mu się w nieznacznym uśmiechu, ukrytym pod brodą. - Jak się miewa Lea? Ma już piętnaście lat, prawda? Jest podobna do ciebie? Masz ze sobą jej zdjęcie? - Więc jednak ty wysłałeś zabójcę do mego domu! - zawołała, kiedy zrozumiała, że Frankie tylko się z nią bawi. - Quid pro quo, Annie. To po łacinie. Znaczy coś za coś. Zdziwiłabyś się, wiedząc, jak wiele można się dowiedzieć z biblioteki więziennej. Wystarczy tylko pogrzebać. Więc jak, powiesz mi coś o swojej córce...? - Pieprz się, Frankie! - przerwała mu brutalnie. 129 - O, wychodzi z ciebie dawna Annie - powiedział z kpiną. - Mam nadzieję, że Lea nie wie, jak się wyrażasz. Nie masz chyba zamiaru dawać jej złego przykładu? - Zdawało mi się, że mogę ci przemówić do rozsądku, jeśli tu przyjadę, ale się myliłam. Genno zmarszczył czoło i rozejrzał się uważnie po pokoju, jakby dla podkreślenia tego, co Sarah powiedziała. Potem spojrzał na nią i zapytał: - Czy Lea jest taka dobra w te klocki jak ty? - Co? - padło pytanie z ust zupełnie zaskoczonej kobiety. - Dawniej, w Chicago nieźle dawałaś czadu. Ciekawe, czy Lea też lubi robić to na kolanach w jakiejś ciemnej uliczce... Zdanie nie wybrzmiało do końca, bo Sarah wyskoczyła w jego stronę i z całej siły uderzyła go pięścią w twarz, aż odchylił głowę na bok. Frankie zakołysał się na krześle, ale nie spadł z niego, gdyż ręce miał przykute kajdankami do stołu. Pochylił się do przodu i wytarł rękawem policzek. Uśmiechał się do siebie, nie zważając na krew, która pojawiła się na jego ubraniu. - Podobno prawda boli najbardziej, Annie. Może dotknąłem cię do żywego, nie wiedząc nawet, że twoja mała córeczka tak jak ty lubi się pieprzyć - powiedział niewzruszony i zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. - Chcesz mnie jeszcze raz uderzyć, Annie? Czemu nie? Nie ma zakazu. No dawaj, przecież i tak nie mogę ci oddać. No, pokaż, co potrafisz. Sarah wiedziała, że gdyby miała przy sobie pistolet, nie zawahałaby się. Zastrzeliłaby go i zakończyła jego męczarnie. Kiedy się nad tym zastanawiała, doszła do wniosku, że Frankie jest głęboko nieszczęśliwy. Osiemnaście lat bezustannej wściekłości, niemożność odnalezienia jej i zemszczenia się to piekło. Otworzyła pięść i wróciła na swoje miejsce. Ręka ją bolała jak jasna cholera! Sprowokował ją, a ona jak wsiowy głupek dała się podpuścić. Teraz ukryła dłonie pod stołem i rozmasowywała obolałe stawy, ciesząc się w duchu na widok 130 strużki krwi, płynącej z rozciętej skóry pod okiem i znikającej w gęstwinie brody. - Przykro mi, że marnowałaś swój cenny czas, Annie, ale miło było cię znów widzieć po tylu latach. - To jeszcze nie koniec. - Położyła na stole teczkę, otworzyła ją i wyjęła kopertę. - Chyba nie próbujesz mnie przekupić? - powiedział rozbawiony, wskazując brodą kopertę leżącą przed nim na stole. - Pochlebia mi to, ale nie stać cię na to, Annie, przynajmniej jeśli chodzi o finanse. Sarah wyjęła z koperty kilka fotografii. Dziś rano zabrała je ze skrytki na lotnisku. Rozrzuciła je na stole tuż przed Genno. - Mamusia wyszła z domu wcześnie rano, żeby się z tobą zobaczyć. Nie wiedziała, że ktoś robi jej zdjęcia. Wszystkie zostały wykonane przy użyciu obiektywu teleskopowego, który zmieni się w lunetę karabinka snajperskiego, jeśli coś stanie się mnie lub mojej rodzinie. Wystarczy jeden strzał - powiedziała, uderzając pięścią w stół. Przestraszyła Genno, który spojrzał nagle na nią. - Bang! Nie żyje! Kto cię będzie wtedy odwiedzał w więzieniu? Kto za ciebie poprowadzi twoje ciemne interesy? Układ jest prosty: jeśli ty skrzywdzisz kogoś z mojej rodziny, ja zajmę się twoją. A jeśli mi nie wierzysz, proszę, spróbuj swoich sił. Quid pro quo, Frankie. Czyż nie to niedawno powiedziałeś? - Jeśli choć zbliżysz się do mojej matki... - urwał, walcząc z rozsadzającymi go emocjami. - Nie zbliżę się nawet na krok, możesz być pewien! -Aż wykrzywiła twarz na samą myśl, że mogłaby znaleźć się w pobliżu tej szalonej kobiety. - Kontrakt jest już opłacony. Czy zostanie wykonany, zależy tylko od ciebie. Rób jak uważasz, Frankie. - Nie! Nie! Nie! - wrzeszczał z wściekłości i szarpał kajdanki, z całych sił próbując ją złapać, kiedy wstawała i powoli zbierała fotografie, po czym włożyła je do koperty. Tę wrzuciła nonszalancko do teczki i zamknęła ją. 131 - Nie mogę, niestety, powiedzieć, że miło cię było znów widzieć, Frankie, i mimo że nie znoszę szczerze twojej mamy, mam nadzieję, że dożyje setki, bo do tego czasu Sarah Johnson i jej rodzina ulotnią się i nie znajdziesz nas już nigdy. - Zdaje ci się, że wszystko tak dobrze zorganizowałaś? - syknął Genno i wpatrywał się w nią z wściekłością. - Bronię tylko swoich, to wszystko. Ty powinieneś zrobić to samo. - Przycisnęła guzik umieszczony pod stołem. - Żegnaj, Frankie. - Nie żegnaj, Annie, ale a bientót... Jesteś z Nowego Orleanu, więc znasz różnicę. - Przeniósł wzrok na D'Amato, kiedy otworzyły się drzwi, a potem znów spojrzał na Sarah. - Mam nadzieję, że dokończymy rozmowę w najbliższej przyszłości. Możesz na to liczyć. - Chce pani wyjść? - zapytał D'Amato. Skinęła i wyszła z pokoju za nim. - To jeszcze nie koniec, Annie - zawołał złośliwie Genno