Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Mężczyzna kiwnął głową i skinął na Cabrillo. - Tędy. Mark Murphy stał na scenie i przyglądał się otoczeniu. Trzy wielkie namioty ustawiono tak, że tworzyły literę Y z lekko podwyższoną estradą na końcu. W tylnej ścianie namiotu było zasłonięte wejście. Wystawały stamtąd przewody elektryczne zasilające głośniki i oświetlenie. Murphy odłożył gitarę i zerknął przez szczelinę. Dwanaście metrów za namiotem ciągnął się mur otaczający posiadłość. Po prawej stronie, w odległości dziesięciu metrów, biegła tylna ściana rezydencji z drzwiami kuchennymi. Murphy wyszedł na zewnątrz i ruszył wokół namiotu. Z przodu, u szczytu litery Y, były wejścia dla gości. W rozwidleniu stała przenośna fontanna i mała drewniana platforma, na razie pusta. Murphy szedł dalej i patrzył, w jaki sposób namioty są przymocowane do ziemi. Od solidnych metalowych słupków podtrzymujących dach biegły linki połączone ze śledziami wbitymi w trawnik. Murphy spojrzał w górę. Ze szczytu każdego namiotu wystawały dwa długie maszty. Znalazł boczne wejście i podszedł do jednego z nich. Stał na plastikowej podstawie. Murphy ocenił, że niewiele potrzeba, żeby wszystko się zawaliło. Ho wracał do rezydencji, gdy nagle stanął jak wryty. Do namiotu zbliżało się kilku długowłosych typów. Ale nie to go zainteresowało. Jego uwagę przykuła towarzysząca im dziewczyna. Zawrócił i podszedł do niej. - Stanley Ho - przedstawił się z uśmiechem. - Gospodarz przyjęcia. - Mam na imię Candace - odrzekła Julia Huxley. Ho nie mógł oderwać wzroku od jej pełnego biustu. - Trudno w to uwierzyć, ale nie przypominam sobie, żebym spotkał panią wcześniej. Candace uśmiechnęła się zalotnie. - Jestem z kapeli. A przynajmniej przyjechałam z nimi. - Artystka? - zapytał Ho. - W wielu dziedzinach - uśmiechnęła się Candace. Ho czuł, że jeśli dobrze to rozegra, może mieć szczęście. - Muszę wejść do środka i przywitać gości - powiedział szybko, gdy dostrzegł kątem oka nadchodzącą Iseldę. - Może uda nam się porozmawiać później. Odwrócił się i ruszył w kierunku tylnych drzwi domu. - Panie Ho! - zawołała za nim Ross. - Myślę, że uda się załatwić to, o czym rozmawialiśmy. - Niech pani się tym zajmie! - odkrzyknął przez ramię. Ross minęła Huxley. - Dziwka - szepnęła pogardliwie. - Lesba - odcięła się Huxley. Max Hanley siedział w skórzanym fotelu w centrali „Oregona”. - Dobra, ludzie - powiedział do trzech operatorów, którzy mu pozostali. - Zaczynamy. Obraz z drzewa - rozkazał. Jeden z ekranów w sterowni wypełniło ujęcie z miniaturowej kamery na drzewie. Hanley zobaczył Cabrillo pchającego przez trawnik wózek z kilkoma długimi, prostokątnymi głośnikami. Ross właśnie minęła Huxley i teraz wracała do namiotów. Z jednego z nich wynurzył się Murphy. Jakby na zawołanie odwrócił się w kierunku drzewa i uśmiechnął. - Larry - odezwał się Hanley - wszystko gra. Larry King był członkiem korporacji ukrytym na drzewie. Poprawił karabin snajperski i miniaturowy mikrofon. - Jaki jest obraz, szefie? - zapytał. - Dobry - odrzekł Hanley. - Trzymasz się? King musiał zająć pozycję nad posiadłością około trzeciej nad ranem. Tkwił na swoim stanowisku już ponad dwanaście godzin. Mogło się zdarzyć, że będzie musiał tam zostać drugie tyle. - Kiedyś w Indonezji sterczałem na pozycji sześć dni - odparł. - Dzisiejsza robota to pryszcz. - Sprawdziłeś, jakie masz pole ostrzału? - zapytał Hanley, choć znał odpowiedź. - Zrobiłem to już tysiąc razy, szefie - odrzekł King i strącił z ramienia muchę. King służył w wojsku jako snajper. Na rozkaz Hanleya mógł wystrzelić w posiadłość dwanaście pocisków, zanim ktoś zdążyłby kichnąć. Hanley miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale gdyby ktoś z załogi znalazł się w niebezpieczeństwie i nie byłoby wyboru, King zneutralizowałby zagrożenie. - Bądź w pogotowiu, Larry - powiedział Hanley. - Damy ci znać, jeśli będziesz potrzebny. - Przyjąłem - odparł King i nadal obserwował teren przez lunetę karabinu. - Wnętrze namiotu - rozkazał Hanley. Na ekranie pojawił się obraz z kamery ukrytej w obudowie klawiatury syntezatora Cabrillo. Ujęcie nie było dobre. - Juan - wywołał prezesa Hanley. Cabrillo skręcił wózkiem za namiot, ale miał miniaturową słuchawkę. - Musisz przesunąć klawiaturę trochę w prawo - powiedział Hanley. - Widzimy tylko część namiotu po lewej stronie. Cabrillo lekko skinął głową. - Teraz furgonetka - rozkazał Hanley. Na innym ekranie, podzielonym na pół, wyświetlił się następny obraz